W mrugnięciu oka pojawiłem się w innym miejscu. Mężczyzna z tatuażami kwiatów spojrzał na mnie.
-Gdzie jestem?-odzyskałem władzę w słowach i ciele.
-W moim apartamencie.-podbiegłem do szyby, która była na całą ścianę. Zobaczyłem, że jesteśmy na najwyższym piętrze w najwyższym budynku w Bronx.
-Po co ci jestem potrzebny?-obróciłem się i zamarłem. Za mną stał mój ojciec.-Tato ty żyjesz.-podbiegłem do niego i rzuciłem mu się na szyję.
-Alexander.-odsunął mnie od siebie i był teraz, tym mężczyzną co mnie porwał. Wtedy dostrzegłem różnicę. Te tatuaże, czarne oczy, jasne włosy. Bez tego wyglądał jak mój ojciec.
-Jak to?-cofnąłem się prędko.
-Kiedyś byłem cenionym Naznaczonym. Liderem głównego domu, pojawiła się wtedy twoja matka. Przyziemna. Zakochałem się, wtedy godziłem nasz związek z pracą. Jednak gdy ty się pojawiłeś, nie dałem rady. Może i zrozumieliby, gdybyś był naznaczonym, ale nie ty byłeś zwykłym nic nie wartym stworzeniem. Wyrzucili mnie z zawalenie paru akcji i utraty dziesiątek ludzi. Wtedy odnalazł mnie on Zaeim demon, który opętał moje ciało. Udało mi się go pozbyć, jednak narobiłem przy tym masę strat. Mój znak zmienił się na Contaminabit, czyli zanieczyszczony. Usunąłem ci z pamięci ten straszny czas, gdy mordowałem ludzi, a twoja matka utworzyła ci zamiast tego przyjemne wspomnienia dzieciństwa. Zabiłem niedawno Zaeim i teraz to ja żądze dziećmi naszego stwórcy, samego szatana. Umyślnie spowodowałem ten wypadek, chciałem się pozbyć przyczyny, przez które straciłem posadę najwyższego, tu już nie mogę sobie na to pozwolić. Jednak ty przeżyłeś. Uznałem, że chciałeś spróbować wyników moich badań. Krew demona z krwią Naznaczonego. W jednym niewinnym Przyziemnym człowieku. Nie miałeś żadnej mocy, teraz jesteś jedyny w swoim rodzaju.-patrzył na mnie z dumą, a je marzyłem o tym, żeby uciec.
-Zabiłeś mamę.-szepnąłem czują łzy na policzkach.
-Przez nią cierpiałem godzinami, gdy mój znak znikał i kolejne godziny, gdy z samych kości kręgosłupa pojawiał się następny.-zdjął koszulkę, pokazując swój znak wzdłuż kręgosłupa, a wokół niego były tatuaże kwiatów.
-Lepiej zabij mnie od razu. Nie pomogę ci w niszczeniu świata.-powiedziałem stanowczo.
-Nie niszczę świata. Pozbywam się tych, co na niego nie założyli.-wzruszył ramionami, zakładając koszulę.
-Mama zasłużyła.-dodałem płaczliwie.
-Wiesz, dlaczego kwiaty?-zmienił temat, pokazując mi swoje ręce.-Gdy stałem się panem, Czarnych Dzieci zwymiotowałem. Płatkami róż. Każdy z nas ma w sobie różę, ale nie ja, u mnie została łodyga z kolcami. Ona decyduje o wszystkim w róży. Tak samo ja będę decydował o tych, którzy zostają a tych, którzy nie zasługują.-mówił poważnie i z takim spokojem, że nie mogłem zapanować nad nerwami. Zacisnąłem dłonie, w pieści.
-Zabij mnie...-szepnąłem.-Zabij mnie!-wrzasnąłem, a on uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni, z taką siłą, że poczułem metaliczny smak z mojej wargi. Spojrzałem na niego wściekły.
-Nieprawdopodobne jak twoje ciało jest mocne.-zobaczyłem w dużym lustrze za nim, jak moja rana znika w zaskakująco szybkim tempie. Dotknąłem jej opuszkami palców, a ta nie miała na sobie żadnej rany, choćby najmniejszego uszkodzenia.
-Nie chcę tego.-powiedziałem drżącym głosem.
-Jesteś moim synem. Nie mógłbym dać komuś innemu takiego daru.-wystawił w moją stronę dłoń, lecz ja ją odtrąciłem.-Pożałujesz tego czynu.-machnął dłonią a do pomieszczenia wpełzły dwie nieludzkie istoty pokryty czarną skórą pomarszczoną i z licznymi pęcherzami. Nie zdążyłem ich odepchnąć od siebie, a te zwinnie złapały mnie i wyprowadziły z pomieszczenia. Zaprowadziły krętymi schodami z dól i wepchnęły do pokoju z kratą w jedynym okonie i zamknęły na klucz. Zacząłem uderzać w drzwi, krzycząc, by mnie wypuściły. Jednak to było na marne.
Gdy straciłem całkowicie głos, osunąłem się po drzwiach w dół i zacząłem cicho płakać. Nie miałem wyboru. Mogłem umrzeć tutaj więziony przez własnego ojca mordercę lub zostać zabitym z rąk Naznaczonych przyjaciół. Żaden wybór nie był dobrym dla mnie.
Nie wiem, ile siedziałem, wpatrzony w małe oko z kratą przy suficie, ale po naprawdę długim, a może krótkim czasie poczułem dziwny chłód na ciele. Brzdęk zamkną, ożywił mnie i zerwałem się na nogi, gotów do ucieczki. Drzwi uchyliły się, a przez nie weszła kobieta w białej pelerynie z kapturem na głowie. Zamknęła za sobą drzwi i uniosła głowę.
-Mamo...-powiedziałem płaczliwie i ruszyłem w jej kierunku, chcąc ją przytulić, jednak ta uniosła dłoń, każąc mi się zatrzymać.
-Jestem tu na chwilę i nigdy więcej mnie już nie zobaczysz.-zmarszczyłem brwi.
-Czy ty jesteś duchem?-ta skinęła głową i uśmiechnęła się do mnie.
-Jest tu największy wysłannik piekieł, więc udało mi się tu zjawić.-zmierzyła mnie wzrokiem, nadal mając ten ciepły uśmiech na twarzy.
-Nie powinnaś trafić do piekła. Byłaś bez skazy.-wałczyłem sam ze sobą, żeby nie wybuchnąć płaczem i nie prosić o to, żeby mnie zabrała ze sobą, nie chciałem, żeby widział swoje silnego syna w takim stanie.
-Zdrada to grzech, którego nawet twój ojciec się nie dopuścił. Zdradzenie jednego z największych potomków Zaeim musiał się tak skończyć. Jego kara za grzech jest większa niż kara boska.-westchnęła.
-To nie możliwe.-pokiwałem głową, nie dowierzając.- Powiedz, że to kolejna sztuczka.-
-Chciałabym, lecz to prawda.-spuściłem wzrok ku ziemi.-Twój ojciec może i by mi wybaczył ta zdradę, gdyby nie fakt, że zaszłam w ciążę. Miałeś wtedy może z cztery latka. Kazał mi urodzić to dziecko. Myślałam, że jakoś je zaakceptuje. Tak się bynajmniej zachowywał...-urwała, a jedna złota łza spłynęła po jej białym policzku.-Gdy tylko urodziłam twojego braciszka, on związał go w prześcieradła i wrzucił do rzeki.-przymknąłem powieki, nie mogąc słuchać jej słów.
-Żyłaś z tym tyle lat?-spojrzałem na nią z bólem.
-Dla ciebie synku starałam się byś nie wyrośl na takiego potwora jak on. Pomogłam mu usunąć ci pamięć, dając jak najwięcej dobrych wspomnień, a później pozwoliłam się zabić.-zmarszczyłem brwi.
-Zginęłaś przecież w wypadku...-urwałam, patrząc na nią zaskoczony.
-To nie byłam ja. Demon w moim ciele zeskanował tyle, ile potrzebował, z mojego zachowania i wyglądu byś tak myślał.-tego już nie zniosłem. Wybuchłem płaczem jak małe dziecko. Ona niestety mogła tylko stać i mi się przyglądać.
-Masz, chociaż gdzieś swój grób?-zapytałem po chwili, uspokajając oddech.
-Zabrał moje ciało. Czuje, że już odpokutowałam, ale bez spalenia moich zwłok nie opuszczę tego miejsca. Nie pozwól, żeby tobie zrobił to samo.-jej oczy przepełnił strach i stanowczość jej słów.
-Uwolnię się za wszelką cenę i dam ci nowe życie.-zapewniłem ją.
-Nie po to tu jestem. Jestem tu by ci pomóc. Za kilak tygodni, może miesięcy Morel...-zmarszczyłem brwi na jej słowa.-A no tak. Twój ojciec naprawdę nie nazywa się John, tylko Morel.-sprostowała.-Zaatakuje najwyższy dom, zabierze ze sobą wszystkie Dzieci Szatana. To będzie twoja jedyna szansa. Klucze znajdują się za jedną z tych cegieł.-skinąłem głowa, że ją rozumiem.-Odnajdź przyjaciół, poproś o pomoc. Będziesz miał naprawdę mało czasu. Dwa dni lub mniej.-zrobiła krok w tył, chcąc wyjść.-Kurczę jak ty wyrosłeś.-łzy zabłyszczały w jej oczach.-Przepraszam, że nie byłam przy tobie, gdy dorastałeś.-uśmiechnęła się ciepło.
-Obiecuję ci, że zabiorę ze sobą twoje ciało.-czułem, jak gardło piecze mnie od hamowania szlochu.
-Synku ludzie są zdani sami na siebie. Jedynie Naznaczeni mogą im pomóc, jest ich znacznie więcej niż tych demonów. Ale gdy uderzą w największy dom, ich liczebność spadnie o połowę. Przekonaj przyjaciół. Nie daj się nikomu skontrolować, twoje serce jest z dwóch czystych dusz. Jednak obie pochłonął grzech, nie pozwól, by twoje też pochłonęła ciemność. Kocham cię synku.-wyszła, nim zdarzyłem odpowiedzieć. Dźwięk zamka znów zatrzeszczał, a ja zostałem sam w czterech ścianach.
Hej witajcie!
Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o takim obrocie spraw i jak wam się podobał ten rudział!
Kłaniam się w pas i dziękuję za uwagę!

CZYTASZ
Immunda
Teen Fiction-Alexander Qerech, tak się nazywam, jednak nie wiem, jak nazywa się osoba, którą widuję każdego dnia w lustrze...- Nikt nie jest gotowy na śmierć bliskich, a on musiał stawić temu czoło. Temu i ogromowi nowych nieznanych mu rzeczy. Jak sobie poradzi...