-Alexander Qerech, tak się nazywam, jednak nie wiem, jak nazywa się osoba, którą widuję każdego dnia w lustrze...-
Nikt nie jest gotowy na śmierć bliskich, a on musiał stawić temu czoło.
Temu i ogromowi nowych nieznanych mu rzeczy.
Jak sobie poradzi...
-Samanta z Samuelem mają takie same.-przypomniałem sobie, marszcząc brwi.
-Są bliźniakami. Ich moc to możliwość czucia tego, co drugi.-po chwili ciszy odchrząknął i uśmiechnął się do mnie.- Wyjdź teraz przed dom. Tam powinien czekać na ciebie Olaf.-pożegnałem się i wyszedłem z jego gabinetu.
Gdy tylko otworzyłem drzwi, wpadł na mnie Samuel, a za nim wbiegła Samanta. Zmarszczyłem brwi, byli brudni we krwi i głośno dyszeli. Wtedy zobaczyłem, jak jakiś chłopak w lokach niesie Olivera. Miał zakrwawioną twarz i wyglądał na nieprzytomnego, a raczej martwego. Afroamerykanka idąca równym krokiem z chłopakiem, który go niósł, przykładał mu do czoła dwa palce i krzyczał jakieś zdania w nieznanym mi języku, jej oczy chowały się pod górną powiekę, ukazując, pulsujące czerwone żyły na białku oka.
-Co mu się stało?-zapytałem zaniepokojony i wystawiłem dłoń, by go dotknąć. To był odruch, ale nie zdołałem tego zrobić, bo Samuel odtrącił moją dłoń.
-Nie dotykaj go teraz.-widziałem w jego oczach ogień. Złapał mnie za bluzę i wyprowadził na zewnątrz.
-Co tam się stało?-choć nie znałem go, a jedyne co o nim wiedziałem to to, jak się nazywa, to martwiłem się o niego, jak o najbliższą osobę.
-Było ich za dużo. Pieprzone mutanty szatana.-uderzył w ścianę przy mojej głowie. Skuliłem się, bojąc, że zaraz wyżyje się na mnie. Gdy jednak zobaczył strach w moich oczach, złagodniał.-Przepraszam.-zacisnął dłonie, w pieści.
-Od niedawna zaczął na każdej misji obrywać i to tak na poważnie. Boje się, że on w końcu...-jego oczy zabłyszczały od łez.-Coś dzieje się z jego organizmem, jak by do czegoś go przygotowywał.-dodał, marszcząc brwi.
-Kim on dla ciebie jest?-zapytałem niepewnie.
-Jest dla mnie jak brat, jak najbliższy przyjaciel.-położyłem mu dłoń na ramieniu, by dodać mu otuchy. Wtedy z domu wybiegła Samanta.
-Sam!-podbiegła do brata i rzuciła mu się na szyję, wybuchając głośnym płaczem. Jej zachowanie pokazywało, że stało się najgorsze. Jednak po chwili oderwała się od blondyna i spojrzała na mnie. Bałem się jej słów.
-Żyje.-ogromny kamień spadł mi z serca.-Przepraszam za moje zachowanie.-chyba wyczytała z mojej twarzy, że myślałem o czymś przeciwnym.-Po prostu czuję to, co mój braciszek, a jestem słabsza emocjonalnie.-zarumieniła się. Skinąłem jednak tylko głową, dając jej do zrozumienia, że ją rozumiem.-On za to, daje radę w najgorszych sytuacjach.-spojrzał na niego z uśmiechem. Nastała cisza, w której stanowczo za dużo myślałem.
-Dlaczego nie pozwoliłeś mi go dotknąć?-palnąłem bezmyślnie.
-Nie znamy twojego znaku, a on nie był w dobrym stanie. Mógłbyś mu zrobić krzywdę.-po jego słowach Olaf wybiegł z budynku obok domu i podbiegł od nas.
-Co z nim?-zapytał szybko.
-Już dobrze Iris mu pomogła.-uśmiechnęła się do niego Samanta. Bliźniaki weszli do domu, wraz z Olafem, a ja pozostałem sam. Powoli zszedłem po schodach na ziemię i ruszyłem do budynku, z którego wybiegł Olaf.
Jak się okazało, była to hala, w której pewnie wszyscy ćwiczyli. Olaf już przygotował noże na stoliku w dokładnej odległości od tarczy. Wziąłem jeden w dłoń i obróciłem go, przyłożyłem palec do ostrza. Tak samo ostry ja te w hangarze w lesie. Spojrzałem na tarczę, przymknąłem na chwilę powieki, oczyszczając się z emocji, które kotłowały się w całym moim ciele. A szczególnie smutku i strachu związanego z tym, że mogłem zrobić krzywdę Oliverowi.
Widziałem przed oczami jego śliczną twarz, następnie zobaczyłem rodziców, moje serce zakuło na myśl, że już nigdy ich nie zobaczę, a oczy zapiekły od łzy, lecz powstrzymałem je.
Kiedy otworzyłem oczy, widziałem tylko tarczę, wziąłem zamach i trafiłem w sam środek tak jak niemal za każdym razem. Uśmiechnąłem się delikatnie na swój wynik. Zabrałem kolejny nóż i wtedy drzwi do hali otworzyły się ze skrzypnięciem. Zobaczyłem w nich chłopaka, który przyniósł Olivera.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
-Hej.-podszedł od mnie wciskając dłonie w kieszenie jeansów.
-Cześć. Kolejny Naznaczony?-zapytałem, obracając ostrze w palcach.
-Niestety, ale jestem tylko Zmiennym.-zmarszczyłem brwi. Brunet w lokach uniósł dłoń i wtedy wysunęły mu się pazury. Cofnąłem się przerażony.-Spokojnie nie zrobię ci krzywdy. Chcę cię poznać.-uśmiechnął się i usiadł na skrzyni z bronią niedaleko mnie.
-Masz tylko pazury?-zapytałem, niepewnie opuszczając nóż.
-Nie.-zaśmiał się.-Potrafię zamienić się w każde zwierzę. Taki mój dar.-rozłożył ręce.-Każdy ze zmiennych jest różny, nikt nie jest identyczny, ale mogą mieć podobne dary.-zaczął tłumaczyć, a ja czułem, że gubię się w stosie nowych informacji.-Ja akurat zmieniam się w zwierzęta, za to Iris ma zaklęcia i dużą wiedzę na temat eliksirów i takich tam nudów.-machnął dłonią.
-W takim razie, dlaczego nie wyczaruje czegoś, co by zabrało te całe Czarne Dzieci?-usiadłem na skrzyni obok.
-To właśnie nasz defekt. Nie możemy użyć darów, by zabić ani wskrzesić czy też wyleczyć z nieuleczalnej choroby.-posmutniał.-Potrafimy tylko chronić, nie uratować.-uśmiechnąłem się do niego krzepiąco.
-To i tak bardzo dużo.-uśmiechnął się, pokazując białe zęby.
-A ty? Jaki masz tatuaż?-oparł łokcie o kolana, mierząc mnie wzrokiem.
-Nie mam go jeszcze.-uśmiechnąłem się blado.
-Pewnie cię już ostrzegli przed bólem.-sapnął jakby sam do siebie.
-Nie.-zmarszczyłem brwi.
-Tatuaż piecze bardziej niż zwykła ludzka dziara. Ponoć przypomina, jak by ktoś wypalał ci go ogniem.-przełknąłem głośno ślinę, spoglądając na swoje dłonie, które zaczęły drżeć.-Spokojnie ja stałem się Zmiennym po śmierci.-spojrzałem na niego szybko.
-Jak to?-chłopak w lokach się zaśmiał.
-Zostałem rozszarpany w lesie przez dzikie zwierzęta. Przez to też się w nie zmieniam. Niemal co noc śni mi się, jak idę do tego lasu.-prychnął.-Iris umarła w szpitalu, pewnie dlatego też potrafi leczyć.-skinąłem głową, że rozumiem, słów jednak nie zdołałem wykrztusić z siebie.-Okrutne jest to, że ci najwyżej postawieni w naszym klanie decydują komu podać ten okropny w smaku płyn i posłać go na śmierć by się przemienił w jednego ze Zmiennych.-mówił to z kpiną i śmiechem w głosie.
-To musiało być dla ciebie straszne. Dowiedzieć się, że ktoś cię wybrał i kazał żyć całkiem inaczej.-złapałem go za dłoń i uśmiechnąłem się delikatnie.
-Nie to nie było najgorsze.-jego oczy zabłyszczały, ale uśmiechnął się.-Widzisz, nas nie można zabić. Żyjemy setki lat. Najgorzej było patrzeć, jak moja młodziutka siostrzyczka starzeje się i umiera na raka.-spojrzałem na niego przerażony. Gdy zobaczył moją minę, szybko się przysunął i pogładził po policzku.
-Ej nie przejmuj się, to było jakieś sto lat temu.-zmarszczyłem brwi zaskoczony.-Tak już jestem po setce.-zaśmiał się. Wtedy dopiero poczułem, jak w niestosownej pozycji jesteśmy. On miał dłonie na moich policzkach i był za blisko. Już miałem mu zwrócić uwagę, gdy ktoś wszedł do hali.
-Oj sorry.-spojrzałem szybko za siebie w stronę drzwi. Oliver właśnie wychodził. Chciałem za nim pobiegnąć, ale dłoń Zmiennego na moim kolanie mnie powstrzymała.
Hej witajcie!
Dajcie znać w komentarzach co sądzicie o tym rozdziale będzie mi bardzo miło. Napiszcie co sądzicie o nowych bohaterach.