9.

3K 110 2
                                    

Policja nie miała wyjścia, patrzyliśmy tylko, jak odjeżdżają, na bezpieczną odległość. Ponad dziesięć radiowozów zaczęło się wycofywać. Spanikowałam, nie byłam w stanie przewidzieć, co będzie teraz. Było mi duszno, zaczęłam się dusić. Wiedziałam, że rzuciłam im się w oczy od samego początku, mogli mi zrobić krzywdę w każdej chwili. Kiedy wokół banku, nie było już policji, byli gotowi, żeby wyjść. Jednak oczywiście, nie byli na tyle głupi, aby wyjść bez zakładnika.

Paniusia weźmie dziecko i pójdzie z nami

Powiedział szyderczo jeden z nich. Złapał mnie pod ramię, stawiając na nogi. W jednej ręce miałam płaczące dziecko, a drugą zablokowaną przez niego. Bałam się strasznie, policji nigdzie nie było. Zawsze gdy są potrzebni, to ich nie ma. Szłam z małą powoli i ostrożnie. Czekałam na jakiś cud, jednak na nic. Wrzucili nas do bagażnika, samochodu transportowego. Było tam ciemno i zimno, tuliłam ją z całych sił. Sama bałam się, bardzo mocno, ale musiałam być silna, choćby i dla niej. Miała na imię Ala. Tylko tyle mi powiedziała. Nie chciałam jej męczyć i wypytywać. Jechaliśmy przez pół godziny, pod koniec zaczęło trząść. Chyba wyjeżdżaliśmy w inną drogę. Nie był to asfalt. Zastanawiałam się, gdzie nas wiozą. Co teraz z nami będzie, co nam zrobią, a co, jak nas zabiją? W bagażniku, nie było nic, co mogło nam pomóc. Oprócz nas, było tam pusto. W końcu się zatrzymali, a drzwi się otworzyły. Kazali nam wyjść, jeden miał broń. Celował prosto we mnie. Kłócili się, jeden chciał nas zabić, drugi nie chciał strzelać do dziecka i kobiety. Doszli do wniosku, że wypuszczą nas, jak już będą w drodze, chcieli uciec za granicę. Byliśmy gdzieś w lesie, przede mną stała leśna chatka, obok niej jeziorko. Zaprowadzili nas do środka, dali wodę i jakieś jedzenie, po czym wylądowałyśmy w piwnicy. Wielkie wieko się zatrzasnęło. Zostałyśmy uwięzione. Nie była to typowa piwnica, raczej salon pod powierzchnią. Kanapa, stół do bilarda, telewizor. Właściciel musiał być bogaty. Było tam pełno luksusowych rzeczy. Usiadłam i nakarmiłam Alicję. Próbowałam być spokojna, im ja byłam bardziej zdenerwowana, tym ona bardziej się bała. Mała przestała płakać, zasnęła. Jeszcze przez chwilę śpiewałam jej kołysanke. Ułożyłam ją wygodnie i zaczęłam się rozglądać. Chciałam znaleźć drugie wyjście, jednak znalazłam tylko pilota, włączyłam kanał z informacjami. Od razu wyskoczyła informacja o nas. We wszystkich serwisach było głośno o tym wydarzeniu. Nagłówki różniły się treścią, jednak wszystkie zawierały tę samą treść. Napad i porwanie.

Zamaskowani sprawcy napadli bank, po czym wzięli dwójkę zakładników i uciekli. Policja nie chciała krwawych ofiar, więc pozwoliła im opuścić bank. Kobieta i dziecko ostatni raz widziane były w bagażniku białego dostawczaka. Wszyscy, którzy mają informacje na temat miejsca ich przetrzymywania, proszeni są o kontakt z najbliższą jednostką policji.

Szukali nas, o tyle dobrze. Była nadzieja. Siedziałam tam, przez dwie godziny. Nie wiedziałam, co ze mną będzie. W końcu jeden z nich wyszedł. Bałam się, wiedziałam, że to nie wróży nic dobrego. Kazał mi zostawić dziecko i iść za nim. Wyszłam schodami do kuchni. Kazał mi iść prosto. W końcu doszłam do stołu. Siedziałam przy nim, mężczyzna, który mnie tam sprowadził, od razu mnie przeszukał, drugi celował we mnie bronią. Usłyszałam, że padł na mnie wyrok, mieli już wykopany dół. Zamarłam, pytałam dlaczego, jednak oni twardo nie odpowiadali. Miałam pójść z jednym z nich. Wyszarpał mnie na zewnątrz i poprowadził kawałek od domu. Doszłam do celu i spojrzałam na dół, dziura w ziemi miała dwa metry. Chyba była tam dłużej, niż ja. Kazał mi uklęknąć, zrobiłam to i zamknęłam oczy. Wszystko przestało się wtedy liczyć, czas stanął w miejscu. Byłam roztrzęsiona i zapłakana. Wiedziałam, że nikt mnie tu nie znajdzie, że to już koniec mojego życia. Znalazłam się w złym miejscu i w nieodpowiednim czasie. Usłyszałam, jak przeładował broń. Zacisnęłam oczy, chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. W myślach błagałam o litość. Nie chciałam, nie być pewna, czy kiedyś, ktoś mnie odkopie. Czy może będę, wielką zagadką dla ówczesnej policji. Pożegnał się, wtedy usłyszałam strzał, później już ciemność. Zamknęłam odruchowo mocniej oczy. Jednak żyłam, ocknęłam się cucona przez kogoś. Chyba antyterroryści tu byli. Wszędzie było słychać jedno hasło. POLICJA! Postać, która mnie trzymała, była zamaskowana, miała kominiarkę i kamizelkę z napisem policja. Obok leżał karabin snajperski, a za pasem zauważyłam pistolet. Uniosłam się lekko, chciałam widzieć co się dzieje, w dole leżał facet, który miał mnie zabić. Wystraszyłam się, przecież chwilę temu, to mogłam być jeszcze ja. Chciałam stamtąd uciec. Wstałam i zaczęłam biec, nie wiedziałam co się dzieje i dokąd biegłam. Wszędzie była policja, poczułam, jak ktoś obala mnie na ziemię. Myślałam, że to znowu oni, zaczęłam się wiercić i błagać o litość. Czułam tylko zapach trawy i mocny uścisk na swoim ciele. Chciałam obrócić się na plecy, ale ktoś mocno trzymał mnie na ziemi. Później padło kilkadziesiąt strzałów. Usłyszałam polecenie, że mam się nie ruszać, dopóki nie pozwoli. W tamtym momencie, chciałam do domu, do mamy, taty i brata. Chciałam, żeby ktoś mnie przytulił. Zaczęłam płakać, cała się trzęsłam, powoli odpływałam. Traciłam przytomność, obraz mi się rozmazywał. Gdy byłam jeszcze świadoma, osoba, która mnie trzymała, zeszła ze mnie. Za nią stali już lekarze z noszami. Położyli mnie na nich i podali tlen. W karetce, zaczęłam tracić przytomność. Zanim straciłam ją do końca, zobaczyłam znaną mi postać, pytała co ze mną. W rękach miała broń, na szyi odznakę, a na głowie odsłonięty kask. Później było już tylko ciemno. Nic nie czułam, nic nie widziałam, ogarnęła mnie nicość.

Pik pik pik pik. Pik pik piiik pik.

Obudziłam się, myślałam, że to zły sen. Jednak to było marzenie, poczułam na swoim ciele milion kabelków. Chciałam zobaczyć, gdzie jestem, jednak nie mogłam otworzyć oczu. Wszystko mnie bolało, nie byłam w stanie się ruszyć. Czułam czyjąś obecność, ktoś był blisko mnie. Słyszałam ciche tykanie zegara, piski aparatury i oddech, powolny i miarowy. Do sali wszedł lekarz, uchilił mi powiekę i skierował w nią latarkę. Sprawdzał, czy wszystko ze mną w porządku. Po skończonych oględzinach wyszedł. Leżałam tam chwilę, w końcu poczułam cichy dotyk na mojej dłoni, później, jak splata się z jakąś drugą. Na końcu już tylko coś, co sprawiło, że było mi odrobinę lepiej.

-Twoi rodzice zaraz tutaj będą - usłyszałam znajomy głos, jednak nie mogłam odgadnąć czyj. Próbowałam otworzyć oczy, jednak na marnę.

Tylko mojaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz