Godzina 3:00,
Zachodnie tereny pustyni Ar-Rub-al-Chali
Południowo-wschodnia część Arabii SaudyjskiejTemperatura była niska, wiał porywisty mroźny wiatr. Nasze podrasowane quady, dość mizernie stawiały opór piaskowi. Wyłączyliśmy wszystkie światła, na sobie mieliśmy czarne kombinezony z kominiarkami o takim samym kolorze, a na oczach specjalne gogle noktowizyjne, które dodatkowo chroniły nasze oczy przed piaskiem. Byliśmy dwa kilometry od jedynego budynku na tej pustyni, twierdzy Khalify. Jechałam dość ostrożnie, trzymając się blisko Stefa. Na plecach miałam karabin AK-74, z tyłu pod spodniami pistolet bojowy, a w ręku małe Uzi. Byłam przygotowana na wszystko, mój tors chroniła kamizelka kuloodporna. Jechaliśmy przez pustynię jeszcze klika minut, aż dotarliśmy na wydme przed twierdzą. Musieliśmy rozeznać teren, wiedzieliśmy, że jest tylko jedno wejście. Jednak byliśmy mądrzejsi, niż mu się wydawało. Trytko dostrzegł panel zasilania na zewnętrznej stronie murów, byliśmy w domu. Nasze gogle się przydadzą, doprowadzimy ich do szału. Wiedziałam co chce zrobić. Wskoczyłam z powrotem na quada i pojechałam ostrożnie do bocznej krawędzi murów, wyciągnęłam nóż i rozwaliłam obudowę skrzynki. Przed oczami miałam stos grubych kabli, nie postarali się o to zabezpieczenie, przez słuchawki informował mnie o wszystkim Stef. Strażnicy postanowili pograć w karty, ich strata. Wbiłam nóż w sam środek skrzynki, momentalnie w całym "obozie" zniknęło światło. Trytko stał już quadem na rogu, objechaliśmy mury dookoła, sprytnie mijając wszystkich strażników, oczywiście wejście było otwarte i nie obstawione żadnymi ludźmi. Wjechaliśmy do środka i po cichu udaliśmy się do hali, w której przetrzymywał szkodliwe substancję i moją miłość. Tylko tam mógł ją trzymać. W środku było trochę pusto, oprócz hali było kilka pomieszczeń dla jego ludzi, oraz jego małe lokum. Nad i pod halą miały się znajdować laboratorium, dlatego tyle tu ludzi. Wszystko eksportował w drewnianych skrzyniach, oznaczone one były znakiem szkła, że niby produkował porcelanę. Objechaliśmy wszystko bocznymi strefami, tak aby nie natknąć się na żadnego człowieka. Tutaj nawet pracownicy laboratorium byli niebezpieczni. Panujący wokół haos, tylko nam sprzyjał. Quady chodziły bezszelestnie po wylanych posadzkach. Tutaj w środku już nie było piachu. Mieliśmy w planach nie wracać quadami do siedziby wywiadu w Berlinie. Liczyliśmy, że helikopter będzie czekał w umówionym miejscu. Jednak teraz musieliśmy skupić się nad czymś innym. Odstawiliśmy nasze pojazdy za halą i wspieliśmy się po drabince, do pomieszczenia sanitarnego w górnej części hali. Z naszych danych wynikało, że tutaj są testowane wszystkie substancje. Było tu dziesięć pomieszczeń, włącznie z tym. W budynku panowała istna ciemność, nikt nie naprawi kabli w pół godziny, trzeba je wszystkie wymienić. Mieliśmy więc szansę obyć się bez strzelaniny. Mimo wszystko, byłam przygotowana na najgorsze. Cicho otworzyliśmy drzwi, nasze noktowizory ukazywały nam, cały szereg naukowców, siedzących w.. to chyba była konferencyjna. Po ciemku nie mogli pracować, więc oni nam już nie zagrażali. Musieliśmy zejść nie zauważeni na sam dół do piwnicy. Wszystko musiało być czyste, nie chcieliśmy jej narażać, stałaby w samym środku Lini ognia. Schodami nie dało rady, na dole byli dwaj strażnicy, do tego mieli latarki, wyraźnie jej pilnowali. Postanowiliśmy szybami wentylacynjymi na drugą stronę, a potem po schodach zupełnie na dół, druga strona była czysta. Trytko zdjął osłonę i podsadził mnie do góry, a więc miałam iść pierwsza. Zaraz po mnie wspiął się do góry i zasunął otwór.
-Laura, a co jak włączą prąd i wiatraczki zaczną się obracać? - szedł wyraźnie za mną.
-To wtedy będziemy spierdalać - szepnęłam do niego i zaczęłam się po chwili śmiać. Nie możliwością było to, że włączą z powrotem prąd. Zajebałam im cały panel, nie będą mieli do czego z powrotem podłączyć kabli. Bynajmniej nie prędko uruchomią wszystko ponownie.
Kiedy dostaliśmy się na drugą stronę, zaczęło się robić gorąco. Bałam się, ale adrenalina hamowała ten strach. Po cichutko wślizgnęliśmy się do piwnicy budynku. Było tam lodowato, wilgotnie i ciemno. Idąc korytarzem zauważyłam, że ktoś po omacku szuka wyjścia, nie mogliśmy się cofnąć, postanowiłam użyć brutalngo sposobu. Gdy ktoś mnie dotknął i powiedział coś po arabsku, uderzyłam go w głowę pistoletem. Z cichym hukiem osunął się na ziemię. Reszta siedziała przy ścianach i czekała na światło. Nie dziwiłam się im, było tu tyle niebezpiecznych substancji, a same laboratorium to istny labirynt, na ich miejscu też bym po prostu czekała. Góra i dół były czyste, czas na najgorsze pomieszczenie, musieliśmy jakoś wybawić strażników, żeby ją uwolnić. Weszliśmy po schodach do głównej części hali. Schowaliśmy się za skrzyniami i obserwowaliśmy co dzieje się wokół. Wszędzie biegał ludzie z latarkami, szukali bezpieczników. Staliśmy centralnie na tyłach budynku, były tam żelazne drzwi, zamknięte na kłódkę. Tamtędy moglibyśmy uciec, do quadów. Potem zostałoby nam opuszczenie terenu i szybki wyścig z czasem. Obliczyłam, że mamy w zapasie dziesięć minut, żeby dostać się do miejsca, w którym ma czekać helikopter. Wyjrzałam zza skrzyń, siedziała tam związana, jej głowa mimo hałasu zwisał bezwładnie, jednak żyła. Widziałam, jak ciężko oddycha. Była wykończona. Dwaj strażnicy zniknęli. Gdybyśmy przedostali się między skrzyniami, na jej wysokość, byłoby nam łatwiej.
-Jesteś gotowy na mały slalom? - zapytałam cicho i wskazałam mu drogę, jaką planowałam pokonać. Była ryzykowna, bo dwa razy musielibyśmy wychylić się na widok, ale była też jedyną drogą.
-Zwariowałaś, a co jak zaraz się ktoś tu pojawi? - patrzył na mnie, był taki wkurwiający.
-Dlatego właśnie musimy się pospieszyć! - chwyciłam go za rękę i zaczęłam na kuckach biec.
Pierwsza część to cicha wędrówka między ścianą, a skrzyniami, więc bezpiecznie. Później było gorzej, barykada w poprzek, musieliśmy ją obejść, wystawiając się na pole widzenia. Nadal nikogo tu nie było, postanowiłam zaryzykować. Przemknęłam szybko, a zaraz za mną Stef. Później znowu ściany i skrzynki, na końcu było najgorzej. Skrzynie się rozsypały i trzeba było zejść z platformy, na dół, tam gdzie była ona, później znowu wspiąć się na platformę i schować za skrzyniami. Miałam nadzieję, że Stef dosyć szybko się podciąga. Wrzuciłam najszybszy bieg i zeskoczyłam na dół. Przewrót przez ramię, bieg na kucku, wysoki wskok i siła mięśni, na końcu krótki sprint i byłam za zasłoną, chwilę później dołączył Trytko. Siedzieliśmy tam i zastanawialiśmy się, czy powinniśmy tam zejść, czy czekać.
-Zrobimy tak, że ja po nią zejdę, a ty tu stój i mnie osłaniaj. - przytuliłam go i cicho pomknęłam za nią. Spojrzałam na niego, uśmiechnięty wkręcał do swojego pistoletu tłumik. Lubiłam w nim to, cicha robota. Ustałam za nią i zasłoniłam jej ręką buzię. - To ja, spokojnie, nic nie mów, musimy być cicho. - stanęłam przed nią i spojrzałam jej w oczy - przepraszam, tak bardzo przepraszam - klęknęłam i odcięłam węzły na jej nogach. Gdy wstawałam poczułam lufę z tyłu głowy, to koniec.
-No to cie mam, myślałaś, że ci się uda? - przycisnął ją bardziej.
-Skąd ty tu?! - nie ruszałam się.
-Strażnicy powiedzieli, że nie ma panelu.. myślisz, że nie pamiętam tych twoich starych sztuczek?
-Zabije Cie, już nie żyjesz gnoju!
-Nie żyje, jak twoja była? - zaśmiał się, poczułam, jak łzy spływają po mojej twarzy - Czy może, jak mój ojciec? - w jego głosie było można usłyszeć sam gniew.
-Twój ojciec był, tak samo pojebany, jak Ty. Gdybyśmy go nie zabili, to nie żyłoby pół miliona ludzi!
-Ahh widzisz, gdybym nie zabił, jak ona miała? W każdym bądź razie, gdybym jej nie zabił, to ty byłabyś szczęśliwa, a dla mnie byłaby to klęska, sama rozumiesz..
-Jesteś chory! Chory skurwiel! - przeładował broń, spojrzałam jej w oczy, już chyba po raz ostatni. Jej oczy były piękne, chociaż zmęczone, to nadal piękne. Huk, moje ciało poleciało na nią, jednak.. Ja nadal czułam i chyba żyłam. Blanka zaczęła krzyczeć, zatkałam jej buzię. Zza skrzyń wyszedł Stef, od zawsze miał cela. Odciął sznur, krępujący jej ręce i przerzucił ją przez ramię. Biegliśmy na koniec hali.
Jebana kłódka, nie dało jej się otworzyć, żadnym sposobem. Wyciągnęłam pistolet i przestrzeliłam ustrojstwo. Stef trzymał się z tyłu, niósł ją więc wiedziałam, że tak trzeba. Wychyliłam się lekko, przy naszych pojazdach stał jakiś typ, wyciągnęłam ze spodni Stefa paralizator. Wycelowałam prosto w serce i strzeliłam, wił się na ziemi, jak ryba wyciągnęta z wody. Kiedy stracił przytomność puściłam spust. Wsiedliśmy i zaczęliśmy jechać, tak samo, jak na początku. Bocznymi uliczkami, nie zauważeni. Ostatnią przeszkodą był wartownik przy bramie, nie miałam wyjścia władowałam w niego cały magazynek. Kiedy opuściliśmy jego twierdzę, zaczęliśmy szybciej jechać. W oddali było widać kilka czerwonych światełek helikoptera. Zaraz będziemy bezpieczni. Podjechaliśmy, jak najbliżej, wrzuciliśmy ją do środka i sami wpakowaliśmy tam dupy. Ledwie trzysta metrów od nas byli ludzie Khalify, skurwiele rzucili się w pościg. Pilot ruszył i w mig byliśmy nad ziemią.
-Kierunek Berlin proszę państwa! - powiedział pilot.

CZYTASZ
Tylko moja
RomansaZwykłe studenckie życie zmienia się, gdy główna bohaterka poznaje kelnerkę w jednej z kawiarni. Znajomość przyniesie jej miłość, ale nie stąd, skąd można się było jej spodziewać. Nowa relacja narazi ją jednak na niebezpieczeństwo, a demony przeszłoś...