16.

2.4K 80 0
                                    

Poczułam na twarzy ogromny strumień wody, pada? Nie możliwe to nie deszcz, usłyszałam krzyki, że mam się budzić. Ktoś mnie cucił, przypomniałam sobie gdzie jestem. Ten koszmar trwał, tak długo. Zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę mamę. Dlaczego mnie to spotkało, czym zawiniłam, że jestem tu gdzie jestem? Za co tu jestem, do tej pory nie wiedziałam, dlaczego przechodzę przez to pielko. Poczułam, jak ktoś podnosi krzesło ze mną, stał z tyłu, nie mogłam zobaczyć kto to. Denerwowałam się i bałam jednocześnie.

-Czego ode mnie chcesz? - zapytałam przez łzy. Nie miałam już siły walczyć. Postanowiłam współpracować.

-No i to mi się podoba, grzeczna dziewczynka! - w końcu ściągnął mi z twarzy worek. Wyglądał na przeciętnego gościa w białym garniturze. Miał wschodnie rysy, był około trzydziestki, choć w sumie może blisko czterdziestki. Na twarzy miał gęstą czarną brodę, a włosy postawione do góry. Jego karnacja była zmieszana, ni ciemna, ni jasna taka pomiędzy z oliwkowym akcentem. Jego głos był strasznie męski, od razu było można poznać, że jest twardy i stanowczy, zastanowiło mnie tylko, co on ode mnie chce.

-Wypuść mnie, proszę - nie miałam nawet siły mówić, byłam całkowicie wykończona. W pomieszczeniu było, jak na pustyni.

-Chciałabyś co? Najpierw musisz mi pomóc - uśmiechnął się sztucznie, wiedziałam, że posiedzę tam jeszcze długo. Może tam zgine, może na mnie już czas. Za co ten koszmar? - Co mi powiesz o twojej dziewczynie Laurze Reznikov? Słyszysz?! Mów! - zaczął krzyczeć, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi. Próbowałam sobie przypomnieć, czy znam jakąś Laurę, jednak żadna nie przychodziła mi na myśl. Poza tym nie mam jeszcze dziewczyny, a jak bym miała mieć to raczej Lene.

-Nie znam żadnej Laury, ja nawet nie mam dziewczyny! - wybuchnęłam, bałam się, chciałam stamtąd wyjść. Dlaczego ja tu jestem?

-Kłamiesz! - poczułam mocne uderzenie w twarz, osunęłam się na ziemię, krew leciała mi z łuku brwiowego. Oczy zaszły mi mgłą, nie wiedziałam co się dzieje, traciłam trzeźwość umysłu. - Wiem z jakiego łóżka wywlekali cie moi ludzie! Mogli was zabić od razu!

-O czym ty mówisz? - próbowałam się ocknąć. Nadal nie zdawałam sobie sprawy z tego co się ze mną dzieje. - Zanim obudziłam się tu byłam z Leną! Nie znam żadnej Laury! - zaczęłam płakać, wszystko mnie bolało, aż paliło z bólu. Nie wiedziałam, czym zawiniłam.

-Ahh no tak, Reznikov jak zwykle zmieniła dane, kim teraz była Leną? Czyli nic o niej nie wiesz, nic nie wiesz a dałaś się jej przelecieć? Czyli po prostu jesteś zwykłą dziwką! - zaczął krzyczeć jeszcze bardziej, kopnął mnie w brzuch, poczułam jak pęka mi żebro, a z buzi wypływa mi krew. Myślalam, że mnie wtedy zabije. Nie wiedziałam, o czym on mówi, kim jest tak naprawę Lena, kim jest osoba, w której się zakochałam?

-O czym ty mówisz? Dobrze się czujesz? Wypuść mnie palancie! - w tamtej chwili chyba przegięłam, postawił krzesło i odwrócił się do mnie tyłem. Przestraszyłam się, wyciągnął coś z kieszeni i mruknął pod nosem coś w innym języku. Patrzyłam, tylko tyle mogłam, nagle się odwrócił, przyłożył mi pistolet do skroni, później już tylko ciemność.

***
*Lena*

-I? Namierzyli ten telefon? - byłam w samochodzie musiałam znaleźć osobę, która pomoże mi odbić Blanke. Wiedziałam, że zjebałam na całej linii. Wiedziałam, że ona teraz cierpi, a ja nie wiem co mogę zrobić. Nawet nie wiem gdzie jej szukać. Agent Molblown nie odpowiadał. Zdenerwowałam się, zapytałam jeszcze raz, czy coś wie. W końcu otrzymałam informację zwrotną, ostatnie logowanie gdzieś na pustyni w Azji. Zajebiście, już wiedziałam gdzie szukać i kogo szukać. Byłam gotowa na wojne z psychopatą. Khalifa, wielki przegrany, który co dnia szukał zemsty. Teraz miałam pewność, że to on. Na pustyni miał fort. Baza ogrodzona wysokim murem, na wierzach po dwóch strażników, wygłodniałe psy gotowe do ataku i latnisko dla helikopterów na dachu wielkiego zamku. Przerobił sobie zwykły zamek w fortece nie do przejścia. Na pustyni był uważany za najgroźniejszego, wszyscy tam woleli być z nim, niż przeciwko niemu. Kilka lat wcześniej, wybił cała Afrykańską wioskę, tylko po to aby na jego drodze nie było ludzi. Był psychopatą, potrafił zabić z zimną krwią. Jechałam dobre pół godziny, byłam na granicy Polski, jeszcze dwie godziny i dotrę do celu. Za dwie godziny będę w Czechach, spotkam się z moim bliskim przyjacielem i świetnym komandosem Stefem Trytkowskym. Obmyślimy plan i zwerbujemy ludzi do pomocy. Już jutro dorwe tego skurwiela i jedno z nas nie wyjdzie z tego żywe. Będę to oczywiście ja.

Jechałam leśną drogą, w oddali było pełno drzew. Przede mną był strony podjazd na wyższe partie miasta. W domku, w górach, nad jeziorem mieszkał Stef. Lubił się izolować, od kiedy wrócił z Iraku, nie utrzymywał kontaktu z ludźmi. Zabił tam wiele złych osób, uważał, że nie powinien mieć do czynienia z dobrymi. Wolał pozostać sam sobie, jego jedynym przyjacielem był owczarek niemiecki Hans. Byli ze sobą od małego, Stef kochał zwierzęta, od zawsze uważał, że tylko im można zaufać. Czasami podzielałam jego zdanie. Było w tym trochę prawdy, zwierzęta nigdy nie odchodzą, zawsze czekają i kochają tak samo mocno. Chyba też chcę mieć psa, chce mieć o kogo się martwić inaczej, niż nią. Chociaż to ona jest najważniejsza. Zakochałam się w niej, potrzebowałam jej do wszystkiego. A jej teraz nie ma, musiałam ją stamtąd wydostać. Musiałam.
Dojechałam do domu Stefa, wyszłam z samochodu i ustałam przed ogrodzeniem. Zadzwoniłam domofonem i czekałam. Czekałam, jak na zbawienie. Czekałam, aż otworzy mi furtkę i pomoże. Tak, jak ja kiedyś mu pomogłam.




Tylko mojaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz