Część 23

511 69 19
                                    

Andreas nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć tego, co się stało. Nie potrafił powiedzieć dlaczego nie patrząc Stephanowi w oczy po prostu wyszedł, jak gdyby nigdy nic. Przecież chyba chciał tego. No właśnie... chyba.

Stephan leżał na łóżku w swoim pokoju, a obok niego swoje miejsce znalazł Loki, który swoimi dużymi oczami wgapiał się w uderzającego się w czoło bruneta.

-Jak ja mogłem go pocałować? Boże, co za kretyn ze mnie. Nie no, ja się zabiję- powiedział i przycisnął sobie poduszkę do twarzy.

Jego "próba samobójcza" się nie powiodła, bo jego towarzysz zębami ściągnął poduszkę z powrotem na łóżko. W zamian za to położył swoją głowę na brzuchu Stephana i przez chwilę nie spuszczał z niego wzroku.

-Czemu się tak na mnie patrzysz? Spaprałem sprawę i tyle. Najgorsze jest to, że ja mu teraz nie spojrzę w oczy. Jak my mamy być drużyną? Boże, co ja robię. Rozmawiam o tym, że pocałowałem własnego brata z psem. I to jeszcze jego psem. Szkoda, że nie potrafisz mówić. Może ty byś mi powiedział co zrobić.

Około północy Stephan usłyszał dźwięk podjeżdżającego pod dom samochodu. Wrócili rodzice, którzy na pewno kolejnego poranka zapytają dlaczego on i Andreas siedzą przy stole i nawet na siebie nie patrzą. Oczywiście o ile Andreas nie powie rodzicom o tej całej sytuacji.

Stephan chciał z nim porozmawiać. Naprawdę chciał to zrobić, ale niestety Andreas nie dał mu na to szansy. Nawet nie zdążył otworzyć ust, a Andreas już trzaskał drzwiami od swojego pokoju na piętrze. Od tamtej sekundy wiedział, że wszystko co budowali między sobą runęło.

Stephan nie wyszedł ze swojego pokoju, dopóki Loki nie zaczął się domagać spaceru. Udało mu się przemknąć pomiędzy spojrzeniem Anny, a jakimś pytaniem Christiana, którego nawet nie usłyszał.

Po powrocie do domu, poczuł napięcie między rodzicami. Odpiął Lokiemu smycz, żeby pies mógł udać się na swoje miejsce. Niestety, długo nie nacieszył się wolnością, bo Anna zapięła jego smycz z powrotem i wyprowadziła na dwór.

-Tato, czy możesz mi powiedzieć co tutaj się wyprawia?- Stephan niepewnie wkroczył do kuchni, gdzie Christian dopijał kawę.

-Andreas wraca do domu- te słowa były dla niego jak cios w policzek. Wiedział, że Andreas mógł być zły na niego za ten... incydent. Ale że aż tak?

-Stephan, co się stało? Pokłóciliście się czy coś? On mi niedawno deklarował, że chce tutaj zostać, a dziś schodzi mi tutaj spakowany i mówi, że wraca do ojca.

-Nie wiem. Skąd mam wiedzieć?

-No przecież ty tu wczoraj byłeś, więc jeśli ktoś coś wie to ty.

-Nic nie wiem. A teraz przepraszam, muszę jechać na siłownię.

Ostatnie zdanie nie było kłamstwem jak to poprzednie. Musiał się wyżyć i spróbować zapomnieć.

Andreas jechał do swojego domu i czuł ulgę. Czuł cholerną ulgę, że stamtąd uciekł i odciął się od tego wszystkiego. Z drugiej strony czuł się jak pieprzony tchórz, który zamiast porozmawiać o tym co się stało i o tym co czuł, zawinął się i pojechał do domu.

-Nie patrz tak na mnie. Dobrze wiesz, że musiałem to zrobić- powiedział Andreas do Lokiego, który zerkał na niego spode łba- Nie mogłem tam zostać. Nie po tym co się stało.

-Andi, siedzisz tu zamknięty już czwarty dzień. Odpuściłeś nawet trening. Nie może tak być- Martin w końcu zdecydował się na rozmowę z synem.

-Tato, nie czuję się najlepiej. Chyba bierze mnie jakaś choroba i nie miałem siły na trening.

-Andreas, takie wymówki to działały na mnie jak byłeś w szkole. Teraz już się na to nie nabieram. W tej chwili proszę wstać i wyjść domu. Chociażby na krótki spacer.

Brothers...Almost.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz