Część 4

570 76 6
                                    

Andreas po raz pierwszy od swojego przyjazdu wszedł do pokoju Stephana. W zasadzie to niczym nie różnił się od gościnnej sypialni, w której on mieszkał, co było dziwne, bo w końcu to był JEGO pokój. Żadnych plakatów, zdjęć, książek, płyt. Po prostu meble, a na nich jakieś pierdoły np. świeczki, przypadkowe bibeloty, laptop i porozrzucane ciuchy. 

Potem zwrócił uwagę na to, po co tam poszedł, czyli na Stephana, który smacznie spał przykryty po sam nos kołdrą. Było to dość dziwne, bo przecież był lipiec i temperatury sięgały czterdziestu stopni. 

-Stephan wstawaj- powiedział chłodno stojąc nad śpiącym chłopakiem, który nawet nie drgnął na dźwięk jego głosu- Wstawaj, nie będę się z tobą siłował- zsunął kołdrę z głowy Stephana. Nadal bez skutku. Postanowił zrobić to, co robiła jego mama, kiedy nie chciało mu się wstawać.

Przykląkł kolanem na krawędzi materaca i przełożył rękę nad głową Stephana, żeby chwilę później zatkać mu nos. Chłopak najpierw zaczął kaszleć a chwilę potem podniósł się z pozycji leżącej i rozejrzał się dookoła.

-Co ty robisz do cholery? Chcesz mnie zabić?

-Nie chciałbyś usłyszeć odpowiedzi. Próbowałem cię obudzić, ale po dobroci się nie dało.

-Po co mnie budzisz? Mamy dzisiaj wolne, więc daj mi pospać- odpowiedział i przetarł swoje szkliste oczy.

-Nie, my nie mamy. Skoro już mam ci pomagać, to zaczynamy od razu. A teraz ubieraj się, za pięć minut wychodzimy.

-Gdzie?

-Dowiesz się.

Stephan znowu się położył i przykrył głowę poduszką. Wellinger zaczął realizować swój plan pastwienia się nad nim. Na pewno nie odpuści sobie żadnej okazji do dogryzania i prawienia uwag. No cóż, musiał się do tego przyzwyczaić. Sezon i dobre wyniki były ważniejsze niż ten złośliwy kretyn.

-Możesz mi łaskawie powiedzieć gdzie mnie ciągniesz? -Stephan po raz kolejny próbował się dowiedzieć od Andreasa gdzie idą, bo Wellinger od wyjścia z domu nie odezwał się słowem, a zbliżali się do rejonu, w który Stephan nigdy nie się nie zapuszczał. Las za osiedlem go przerażał. 

-Tam, gdzie nauczysz się łapać równowagę, bo średnio ci to wychodzi na ten moment.

-Ale czy naprawdę musimy to robić tam?

-Chyba się nie boisz? Tutaj nie ma wilków, a ty nie jesteś czerwonym kapturkiem, więc wyluzuj. 

Andreas podczas swoich spacerów z psem zdążył już poznać okolicę i kiedy tylko zaczął myśleć co ma zrobić żeby pomóc Stephanowi na myśl przyszło mu powalone drzewo w lesie, na którym idealnie mógł poćwiczyć równowagę. 

-Chyba sobie kpisz, że mam na to coś wejść- Stephan popatrzył na konar drzewa przewrócony pomiędzy dwoma brzegami bardzo płytkiej rzeczki. 

-Nie, nie kpię. Nie stój jak pizda w porzeczkach, tylko rusz tyłek i wejdź tam. 

-Nie wejdę! Zapomnij. 

-Nie bądź tchórzem. 

-Spadnę.

-Nie spadniesz. Chodź, wejdziemy razem. 

Stephan szedł za Andreasem i z każdą sekundą czuł, że jego serce wali mocniej. Na co on się zgadzał? 

-No już. Daj rękę- Andreas dosłownie wskoczył na ten konar i wyciągnął dłoń w kierunku Stephana, który w oczach miał coraz większe przerażenie. 

-Nie ma takiej możliwości! Znając ciebie to na pewno mnie stamtąd zrzucisz.

-Zaufaj mi- Stephan spojrzał Andreasowi w oczy i po raz pierwszy nie zobaczył w nich złości. Podał mu dłoń.

Brothers...Almost.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz