TATOOINE
Carisha dowiadywała się o czyjejś śmierci zdecydowanie za dużo razy. Zawsze towarzyszyło temu dziwne poczucie, że mogło się tego uniknąć, zapobiec temu. Jako Jedi wierzyła, że nie ma śmierci, a jest Moc, jednak to było za mało, żeby pogodzić się ze stratą kogoś.
Śmierć była przecież nieodzowną częścią egzystencji, nie dało jej się oszukać, żyjąc jednocześnie w zgodzie z prawami natury.
Muzyka w kantynie jakby przycichła, a tłum jakby się przerzedził. Tancerki dalej tańczyły, ale teraz jakby wolniej, całkowicie pozbawione energii do tańca. Carisha złapała się na tym, że przez cały czas wstrzymywała oddech i musiała w końcu zaczerpnąć powietrza, które wypełnione były dymem palących się ziół czy fajek. Zakaszlała niemalże od razu, a Sulvau popatrzył na nią tępo, jakby dziwiło go jej zachowanie.
Bez słowa nalał drugi kieliszek i pchnął dłoń w jej stronę.
— Nie piję — warknęła. — Prowadzę.
Nie była pewna, skąd u niej wziął się gniew, ale miała nieodpartą chęć rzucenia butelką w ścianę, by zobaczyć, jak szkło rozpryskuje się na tysiące kawałków. Z przyjemnością wywróciłaby stolik, a potem odepchnęła Mocą wszystkich tu obecnych. Zacisnęła pięści, próbując za wszelką cenę zdusić w sobie gniew. Rozluźniła dłonie, a gdy Sulvau sięgnął po kieliszek, uderzyła go w twarz.
Może i nie była to zbyt dobra metoda, a i efekt nie był zadowalający. Mężczyzna szarpnął się, bo Carisha zabrała mu też sprzed nosa butelkę do połowy wypełnioną trunkiem. W ogóle nie zwrócił uwagi, że go uderzyła, nie był tym zaskoczony. Ale nie miała prawa zabierać mu możliwość spicia się do nieprzytomności.
— Oddawaj! — zawołał do niej, chwytając za butelkę, ale Carisha bez trudu mu ją zabrała. Nie miał już siły, by się jej przeciwstawić. A może to była wina alkoholu? Nie wiedział. Czuł jakby jego umysł przysłoniła gęsta mgła, która uniemożliwiała mu normalne kontaktowanie ze światem. Ale wciąż uważał, że Carisha powinna oddać mu butelkę...
— A więc chcesz się napić? — spytała przesłodzonym głosem, że aż cofnął się zaskoczony. Jej niemalże uroczy uśmiech w jednej chwili zamienił się w złośliwy uśmieszek, kiedy Mocą rozbiła butelkę na drobne kawałki tuż koło jego głowy. — Możesz się tu upijać dalej albo pójść ze mną! — wrzasnęła na tyle głośno, że połowa kantyny umilkła, zwracając na nich uwagę.
Carisha oddychała głośno. Miała ogromną ochotę go tu zostawić. Pijanego i pogrążonego w rozpaczy. Doskonale wiedziała, z czym się zmagał, zbyt wiele razy traciła kogoś dla niej ważnego. Sulvau potrzebował jej pomocy, ale nie mogła jej udzielić, jeśli jej nie chciał.
Sulvau spokorniał. Wstał, chwiejąc się na boki, po czym, gdyby nie asekuracja ze strony Carishy już dawno całowałby podłogę. Przewiesiła go sobie przez ramię, nie dowierzając, jak bardzo role się odwróciły. Jak przez mgłę pamiętała, że to właśnie mandalorianin pomógł jej na Onderonie i niósł aż do statku Asajj. Dlatego teraz czuła, że spłaca dług, ale to chwilowe zadowolenie szybko zniknęło. Co z tego, jeśli zaraz wbije im nóż w plecy?
CZYTASZ
YOU WERE MY MASTER | star wars | ✓
FanficHOW DID US AGAINST WORLD BECOME ME AGAINST YOU? Podczas gdy wszechświat trawi okrutna i przedłużająca się wojna, Anakin Skywalker podejmuje się zdrady na Zakonie Jedi. W desperackim akcie przejęcia rządów Galaktyki zabija Dartha Sidiousa, Sitha, odp...