Następnego dnia rano Kailea obudziła się w takim stresie, że nawet nie próbowała wcisnąć w siebie śniadania. W lustrze przywitało ją odbicie trupa i wręcz rozważyła, czy nie zrobić sobie makijażu na smutnego klauna, bo idealnie podsumowałby jej dzisiejszą rolę. Co ją podkusiło, by dobrowolnie rzucić się podstawówce na pożarcie?
Jedyne, co podniosło ją na duchu przed wyjściem z willi, to prywatna wiadomość od Alex, w której ta przeprosiła ją za swój wczorajszy odpał. Lea musiała przyznać, że przez ten galimatias w Stajni tamta sytuacja kompletnie wyleciała jej z głowy, i to samo napisała przyjaciółce, by się nie przejmowała. Obie uznały też zgodnie, że działanie w nerwach to nieodłączny element tego zawodu, bez względu na to, co twierdził Zakon. To nie pierwszy ani nie ostatni raz, kiedy ktoś się na kogoś wydarł.
A co do darcia się... Kailea sama była tego bliska, gdy zobaczyła dziś Stajnię Moorland. Nie, nie trwał tam większy chaos niż zwykle. Po prostu miała jej dosyć.
— To co czeka mnie dzisiaj? — narzekała zaspana Wildstar, kiedy Lea siłą wyciągała ją z boksu. — Następna runda niegryzienia bachorów?
— Gorzej. — Szatynka poklepała ją po boku. — Zostaniesz płótnem.
Wilds stanęła jak wryta i wbiła w nią tak ostre spojrzenie, jakby pohamowała się ostatkiem woli, żeby to jej nie ugryźć.
— Zgoda, ale pamiętaj, Kailea — odpowiedziała groźnie. — Widzę karniaka, to kopię dzieciaka.
I ustalone.
Kilka minut później dotarły na padok za internatem i kiedy Kailea już otwierała usta, żeby powitać piątoklasistów zebranych wokół starego wozu, usłyszała radosny pisk.
— Lea! Kailea, Lea, to ty!
Po czym do Lei dopadła niespożyta energia w ciele chudej dziewczynki, która objęła ją tak ciasno, że pozbawiła tchu i wytrąciła z rąk przybory do malowania. Dopiero po fakcie Kailea rozpoznała te dwie urocze kiteczki, za którymi tyle nalatała się kiedyś po Molo 13.
— Maddie! — wykrzyknęła, nagle ogarnięta taką ulgą, że chyba za mocno odwzajemniła uścisk, ale nie umiała się powstrzymać.
Sporządziła wczoraj w głowie pełną listę najgorszych możliwych konfiguracji najstraszniejszych dzieciaków, jakie chodziły po Jorvik i mogły jej się dziś przytrafić – a ona miała to szczęście, że dostała pod opiekę klasę Madison Hightower.
No przecież ja się popłaczę ze szczęścia.
— Jejku, tak miło cię widzieć! — Potarmosiła dziewczynce włosy, a gdy ta zadarła na nią wzrok migoczących oczu, Lea konspiracyjnie ściszyła ton i zapytała: — Co u Króla Koni? Wciąż niebieski?
— Niebieściutki — odszepnęła Maddie i posłała jej ten swój pocieszny, szczerbaty uśmiech.
Były momenty, kiedy zwyczajnie palce świerzbiły, żeby udusić tego małego gagatka, bo Madison nie należała do bezproblemowych dzieci, oj nie. Cała ta sprawa z ratowaniem Nightdusta i potwornym (dosłownie) panem Anwirem sprawiła, że Kailea omal nie osiwiała w wieku osiemnastu lat; pilnowanie jedenastolatki – a już zwłaszcza tak żądnej przygód i nieokiełznanej jak Maddie – na misji w upiornych laboratoriach było nie na jej nerwy. A jednak to właśnie Madison pokazała wtedy Lei, że nieważne, w jak ciężkiej sytuacji się znajdziesz, pozytywna energia zawsze pomoże ci to udźwignąć i pokonać.
I teraz najwyraźniej wróciła, aby jej o tym przypomnieć.
— Chodź, przedstawię cię mo...! Ojej, upadło ci. — Maddie niczym mały huragan pomogła Kailei pozbierać z ziemi pędzle i farby do ciała, i dopiero potem pociągnęła ją za bluzę. — O, to teraz chodź. I cześć, Wildstar!
CZYTASZ
SPOTLIGHT ▪ STAR STABLE [✒]
Fanfiction❝Strach to naturalna iluzja. Wciąż, tylko od ciebie zależy, czy się na nią nabierzesz.❞ "Idź na urodziny Baronowej Silverglade", mówili mieszkańcy Jorvik. "Będzie zabawa", mówili. Niestety, im huczniejsza impreza, tym więcej po niej do sprzątania...