Wystarczyło jedno wejrzenie w te cudowne oczy, by Kaileę Dragonfeather spiorunowało przeczucie, że już nic nie będzie takie samo. Nigdy wcześniej nie widziała heterochromii na żywo. Lewa tęczówka mężczyzny była tak ciemnobrązowa, że niemal czarna – gdyby nie ostoja światła słonecznego, źrenica zaginęłaby w niej bez śladu – i przypominała zacieniony kominek, który tylko kusił, żeby rozpalić w nim ogień... w przeciwieństwie do drugiego oka. To przeszywało błękitem zimnym i krystalicznym jak cienka tafla lodu, ledwie zasłona dla bezdennych głębin.
Kailea chyba postradała zmysły. Czas zamarł, a jej ciało razem z nim, dopóki rzeczywistość nie zaczęła ulatywać jej z płuc. Nieznajomy splótł ich spojrzenia w supeł, więc musiała na niego patrzeć, kiedy te oczy badały jej duszę. Ale ona nie mogłaby nie patrzeć.
Nazwanie go przystojnym byłoby niedopowiedzeniem. Symetria jego twarzy mogłaby dorównać najlepiej oszlifowanym diamentom, równocześnie ostra i szlachetna, podkreślana subtelną i niezbadaną mimiką; lekko zadarł brodę, przymrużył powieki, ciekawsko uniósł brew. To dało Kailei do zrozumienia, że wygląda mu na wariatkę, czuła to niemniej niż łomotanie własnego serca. Ale za to jak on wyglądał...
— Czy wszystko w porządku? — Jego głos zdawał się dobiegać z oddali. — Nic się pani nie stało?
Dopiero serdeczny uścisk na nadgarstku ściągnął Leę na ziemię. I przypomniał, że wciąż trzymali się za ręce. Nagle straciła w swojej czucie, za to język wyrwał jej się do odpowiedzi jak pijany.
— Jasne, że nie. Nie, tak. Znaczy tak, nie. Niet... — Zabrakło jej tchu. Miał tak intensywnie słodkie perfumy, że ich zapach wypełnił jej płuca i uderzył do głowy. — Może. Nie wiem. Ja...
Jakie było pytanie?
Teraz to obie jego brwi znalazły się już w górze, a Zee wydała z siebie dźwięk łudząco podobny do śmiechu. Dziewczynie policzki i ręka zapulsowały gorącem.
— Kailea — drwiący ton Wildstar z tyłu jej głowy tylko pogorszył sprawę — dzieci w przedszkolu się lepiej wysławiają, co ty odstawiasz?
Kailea zerknęła ku niej desperacko i ugryzła się w ten język, zanim ofuknęłaby ją na głos. Prawie zapomniała, że teraz musiały rozmawiać inaczej. Brakowało jeszcze, by zapomniała własne imię.
Weź mi pomóż, a nie!
Wildstar pomrugała, ale wysiliła aktorstwo; oddaliła się od Zee o jeden ostentacyjny krok do tyłu, dając do zrozumienia, że tamta ją niepokoi. Podziałało – mężczyzna czujnie spojrzał ku karusce, a wtedy to ona się cofnęła. Lea nie zwróciła na to uwagi. Odetchnęła, gdy on przestał się w nią wpatrywać, tym chętniej jednak sama wlepiła oczy w jego perfekcyjny profil.
O wow...
— Proszę wybaczyć mojej drogiej Zee — powiedział i znów podkradł Kailei powietrza zaledwie drgnieniem kącika ust. — Jest niezwykle ostrożna.
— "Ostrożna"? Może jeszcze pacyfistka... — Wildstar łypnęła na tamtą spode łba. Zee wydała się obrażona. — Puszczaj go wreszcie, Kailea, i wynośmy się stąd.
Co? A, tak...
Nim Lea mogłaby się rozmyślić, wstydliwie uwolniła dłoń z chwytu nieznajomego. Chciała bąknąć coś na pożegnanie, ale jego intensywne spojrzenie po raz kolejny obróciło ją w kamień. Litości, kiedy zamierzał z nią skończyć? Jeszcze chwila i miała nabrać podejrzeń, że te tortury przynosiły mu jakieś korzyści. Sadysta!
— Kim jesteście? — zapytał jak o pominięty szczegół, splatając ręce za plecami.
— Kim? Nikim. Znaczy ona, a ja... — Nagle twarz zacięła się szatynce w nerwowym tiku, imitacji uśmiechu. — J-ja...
CZYTASZ
SPOTLIGHT ▪ STAR STABLE [✒]
Fiksi Penggemar❝Strach to naturalna iluzja. Wciąż, tylko od ciebie zależy, czy się na nią nabierzesz.❞ "Idź na urodziny Baronowej Silverglade", mówili mieszkańcy Jorvik. "Będzie zabawa", mówili. Niestety, im huczniejsza impreza, tym więcej po niej do sprzątania...