William Afton, 7 kwiecień 1987

519 37 16
                                    


William siedział przy biurku, jego ręce i usta się całe trzęsą. Widać, że przed chwilą skończył nagrania na magnetofon, gdyż przesłuchiwał nagrania, czy wszystko się zapisało. Jego cera była blada, policzki całkiem zapadnięte, a włosy – nieco dłuższe, do brody, w stylu Chopina, odstawały na boki. Odezwał się łamiącym głosem, jakby przerażonym. Ułomnie podpalał również papierosa, z którego popiół spada na spodnie. „One.. one mnie znalazły. Te dzieci. Widziałem je, przychodzą do mnie, jak śpię. Chcą się mnie pozbyć, ale nie, nie, nie. Nie dam się im. Znajdę je, zniszczę ich ciała... dowody ich istnienia. Jestem od nich lepszy, silniejszy... nie-po-ko-na-ny", zaśmiał się spazmatycznie. „Do tego, nie mogę sam złożyć Elizabeth do życia, Baby atakuje mnie przy każdej okazji, jak zjeżdżam do pracowni. To zrobi Michael. Nie mogę tu zostać. Wszystko, co od niego oczekuje jest nagrane tutaj", wskazał na magnetofon. „Jeremy jest poinstruowany, jak ma go uczyć. A jak już Michael będzie dorosły, to się tym bękartem zajmę, nie będzie mi potrzebny. To.. możliwe moja ostatnia wiadomość. Kiedyś, jak już będę wielbiony, nie, stawiany na równi z Bogiem za moje odkrycia i umiejętności zwracania życia, te nagrania będą wiele wartę. Teraz muszę iść. Zanim nastanie dzień, w którym mój syn się zorientuje, że uciekam." Podniósł się z boleściami, a przez amok, w jakim był, nawet nie włączył kamery. Wziął torbę z narzędziami i wyszedł z pomieszczenia. Z szafy, po jego wyjściu było słychać cichy, dziecięcy płacz, a nagranie się urwało.

The End.
Homo totiens moritur, quotiens amittit suos

William Afton - pamiętniki zbrodniarzaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz