[Druga część] [korekta tylko do 7 rozdziału]
Szykowało się coś ogromnego. Coś o wiele bardziej niebezpiecznego niż Gerard. To coś mogło być zagładą nas wszystkich. Nie wiedzieliśmy jak z tym walczyć, ale musieliśmy się postarać, zrobić wszystko, co...
Poczekałam przy Latii, aż dołączy do mnie Evelyn. Nie spodziewałam się tylko tego, że dołączą Kol i ta brunetka. Wsiadłam na moją klacz, a potem spojrzałam na Evie wzrokiem typu "Co ty do cholery zrobiłaś?!". Czarnowłosa tylko wzruszyła ramionami, ale zaraz podjechała bliżej mnie i zaczęła mówić.
- Kimberly zna te okolice. Będzie nam się łatwiej poruszać z ich pomocą - szepnęła tak, że tylko ja słyszałam co mówiła. Chociaż, nawet gdyby mówiła głośniej Kol i Kimberly, by nie usłyszeli, nie tylko dlatego, że jechali za nami, ale również dlatego, że w tamtym momencie Kimberly, wybuchła głośnym śmiechem.
- Kimberly, powiadasz? - spytałam, dokładnie akcentując imię brunetki, którą już znienawidziłam. Czarnowłosa obok mnie, przewróciła oczami.
- Nie znasz jej. Nie możesz jej nienawidzić - stwierdziła.
- Nie? - Uniosłam jedną brew do góry.
- Nie.
Evelyn trochę się wycofała, jej miejsce zajęła Kimberly. Przewróciłam oczami, ale dziewczyna postanowiła to zignorować albo w ogóle nie zwróciła na to uwagi.
- Możemy ominąć góry - zaczęła, a ja chciałam przewrócić oczami, ale się powstrzymałam. - W lesie jest mniejsza szansa, że nas zaatakują oraz łatwiej się schować niż na otwartej przestrzeni...
- Myślisz, że zostałam królową, ukrywając się po lesie? - spytałam. - Walczyłam. Przy każdej możliwej okazji. Teraz znowu musimy walczyć, a przedłużanie drogi o kilka dni, by obejść góry, żeby nie zostać zaatakowanym, jest w tym momencie najgłupszą rzeczą. Wybacz skarbie, ale nie mamy czasu na wycieczki krajoznawcze.
- Obejście gór może nam zająć najwyżej pół dnia dłużej... - chciała kontynuować, ale jej przerwałam.
- Przez pół dnia więcej osób może zostać zmienionych w bestie - stwierdziłam, kręcąc głową. - To nie podlega dyskusji. Jedziemy przez góry - odwróciłam głowę w jej stronę - a jak ci się coś nie podoba, to możesz zmarnować te pół dnia, obchodząc góry.
Zabrakło jej argumentów. Popędziłam Latię i znalazłam się kilkanaście metrów przed moimi towarzyszami. Skupiłam się przez moment na penetrowaniu okolicy, ale wydawała się całkowicie opustoszała. Niczego nie było słychać oprócz galopu koni oraz strumienia, który znajdował się niedaleko. Ruszyłam w jego kierunku. Niedawno minęło południe, ale musieliśmy zrobić postój na drzemkę, szczególnie że chciałam się pchać w góry w nocy.
Przykucnęłam przy wodzie i odwiązałam materiał z przedramienia, a liście całe w mojej krwi, odrzuciłam na bok. Przyjrzałam się dokładnie trzem krwawym kreską pozostawionymi na mojej skórze. Rany wcale się nie goiły, ba, ciągle krwawiły i cholernie piekły, a nadszarpnięta skóra nabierała czarnego odcieniu. Zmoczyłam materiał w wodzie i obmyłam przedramię z krwi. Potem owinęłam ranę i spojrzałam w bok, wyczuwając czyjeś spojrzenie na sobie.
- Co? - spytałam Kola, który przyglądał się moim poczynaniom.
- Robisz to źle - wytłumaczył i podszedł bliżej, by poprawić moje dzieło. Zmarszczyłam brwi, a on złapał mnie za nadgarstek i spojrzał na trzy kreski, podczas gdy ja przyglądałam się jemu. Ciemnobrązowe włosy opadały mu na o wiele jaśniejsze w odcieniu brązowe oczy.
Nienawidziłam go? Tak. Czy kochałam? Prawdopodobnie.
I jak tu żyć?
Nagle syknęłam z bólu, gdy dotknął rany swoim kciukiem.
- Wybacz - mruknął, na moment spoglądając mi w oczy.
Pozwoliłam mu skończyć zawijać przedramię, a potem wstałam.
- Miło - skomentowałam i ruszyłam w miejsce, gdzie Evelyn i Kimberly rozkładały koce.
- Uroczo - stwierdziłam, kładąc się na jednym z nich. - Obudźcie mnie za cztery godziny albo gdy ktoś nas zaatakuje.
Podłożyłam sobie pod głowę jedną z toreb, a po chwili kręcenia się, zasnęłam. Jednak to był niespokojny sen. Gdy się obudziłam, zauważyłam, że zaczęło się ściemniać, a nigdzie nie dostrzegłam ani Evie, ani Kola czy nawet Kimberly. Ogarnęły mnie chwilowe przerażenie i od razu wstałam, by ruszyć po łuk i strzały. Postąpiłam jednak tylko kilka kroków, zanim potknęłam się o coś, robiąc przy tym niemały hałas.
- Co ty odwalasz? - usłyszałam głos Evie, która pojawiła się znienacka i pomogła mi wstać.
- Mogę was o to samo zapytać - odparłam. - Mieliście mnie obudzić za cztery godziny, żebyście wy też mogli pospać, zanim ruszymy dalej.
- Też spaliśmy. Tylko że ty potrzebowałaś więcej snu od nas - wytłumaczyła czarnowłosa. Z jednej strony to było miłe, że coś takiego zrobili, ale z drugiej nie byłam aż tak słaba, by tak długo wypoczywać.
- Możemy już ruszać? - spytała Kimberly. - Wszystko jest gotowe.
- Oczywiście - odpowiedziałam, a potem przewróciłam oczami.
Wsiadłam na Latię i ruszyłam w stronę, gdzie las się przerzedzał. Między drzewami można było dostrzec coraz wyższe wzniesienia, które niknęły w mroku. Zatrzymałam się na granicy lasu, a Kol podjechał do mnie bliżej.
- Jesteś pewna, że chcesz jechać w nocy? - spytał.
Spojrzałam na niego, wzdychając.
- Absolutnie.
~
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.