[Druga część] [korekta tylko do 7 rozdziału]
Szykowało się coś ogromnego. Coś o wiele bardziej niebezpiecznego niż Gerard. To coś mogło być zagładą nas wszystkich. Nie wiedzieliśmy jak z tym walczyć, ale musieliśmy się postarać, zrobić wszystko, co...
Patrzyłam na swoje odbicie w lusterku, które na sto procent odkładałam, zanim przeszliśmy na drugą część mostu. A tu proszę. Jakimś dziwnym sposobem znowu było w torbie.
- Co robisz? - spytał Kol, rzucając na ziemię stos patyków.
- Zastanawiam się, co to lusterko robi w mojej torbie, kiedy bardziej przydałaby się woda. A co? - spytałam, patrząc na niego.
- Nic. Po prostu ognisko samo się nie zapali - mruknął.
- Mogłabym pomóc... - odezwałam się.
- Mogłabyś.
- Ale tego nie zrobię - dokończyłam.
- Zabawne - skomentował.
- Też tak sądzę.
Jako druga byłam na warcie i postanowiłam, że obudzę Kola, gdy zacznie świtać. Opierałam się o drzewo i przyglądałam się, jak pierwsze promienie słoneczne opadają na jego twarz - rzucają cień rzęs na jego policzki, na których po raz pierwszy dostrzegłam delikatne piegi, a jego ciemnobrązowe włosy wyglądały, jakby ktoś wplótł w nie złote pasma utkane ze słońca. Był tak blisko, ale wydawało mi się, że tak naprawdę jest kilka tysięcy kilometrów ode mnie, bo nie mogłam poczuć jego dotyku. Albo nie chciałam. To by przypomniało mi o tym, co łączyło nas pół roku temu. Ale co tak naprawdę nas łączyło? To, że, wow aż dwa razy, się pocałowaliśmy, nie znaczyło, że żywiliśmy do siebie te same uczucia.
Oparłam głowę o drzewo i przymknęłam oczy. Tak bardzo się zdołowałam, że jedyne co mogło mnie zdołować jeszcze bardziej to widok Kola i Kimberly. Głupia nadprzyrodzona siła, która czyta w myślach.
- Kol! - usłyszałam pisk. Myślałam, że bębenki mi w uszach pękną. Jak można wydawać z siebie tak wysokie dźwięki? W tamtym momencie chciałam, żeby Kimberly potknęła się i upadła na twarz. Głupia nadprzyrodzona siła tym razem nie zadziałała. Chłopak, słysząc tak wysoką częstotliwość głosu tego morświna, gwałtownie się obudził. Usiadł, a po chwili był duszony przez Kimberly.
Czy chciałam ją udusić?
TAK.
Czy było za dużo świadków?
Niestety, tak.
Kilkanaście metrów dalej zauważyłam Evie i od razu do niej ruszyłam, a gdy przechodziłam koło Kola i Kimberly, wystawiłam w kierunku dziewczyny środkowy palec. Evelyn parsknęła, a gdy do niej podeszłam, przytuliła mnie.
- Wyglądasz jak wtedy, gdy zabrali ci zabawkowy łuk - mruknęła, a ja oparłam czoło o jej ramię.
- Mogę się upić? - spytałam, formując usta w podkówkę i starając się zrobić oczy kota ze Shreka.
- Czym? Powietrzem? - parsknęła ponownie. - Błagam Adri, masz dziewiętnaście lat, nie wyglądasz już uroczo, robiąc tę swoją minę.
Westchnęłam żałośnie, a potem przybrałam mój pewny siebie wyraz twarzy. Odwróciłam się bokiem do Evie i spojrzałam na Kimberly i Kola. Stali koło siebie, a dziewczyna wydawała się opowiadać jakąś fascynującą historię.
- Fascynujące - mruknęłam na tyle głośno, że dziewczyna odwróciła się w moją stronę. - Pragnę jednak przypomnieć, że byłoby dobrze dostać się do portu przed południem, więc, sarenki, czas się ruszyć.
Podeszłam do nich tylko po to, by wziąć torbę z moimi gratami i powróciłam do Evie, a mój smuteczek wrócił.
W jakiś sposób dotarliśmy do portu bez większych trudności, tylko Kimberly się przewróciła i Kol musiał ją nieść, bo "chyba zwichnęłam kostkę". Spojrzałam wtedy na Evelyn, a ona przewróciła oczami. Na ulicach było dużo ludzi, którzy przepychali się między sobą oraz między stoiskami ze świeżymi rybami i innymi rzeczami. Kierując się w stronę pomostu, przy którym była zakotwiczona większa ilość statków, mijaliśmy karczmy i bary, z których dochodził zapach pieczonego jedzenia. I mój brzuch domagał się właśnie tego jedzenia.
- Dobra, ja idę jeść - oznajmiłam w pewnym momencie i weszłam do pierwszej lepszej karczmy.
Co najmniej połowa stolików była zajęta, a ja upatrzyłam sobie jeden w rogu pomieszczenia. Podeszłam do lady. Nie miałam pieniędzy, no bo kto bierze pieniądze na misję? Ale miałam pewne lustro, którego chciałam się pozbyć. Pokazałam to właścicielowi, który obsługiwał, a potem cieszyłam się pięcioma daniami i szesnastoma kubkami wody. Myślałam, że się poryczę, gdy w końcu wzięłam coś ciepłego do ust oraz gdy mogłam napić się wody. Z łatwością mogłam stwierdzić, że to był najlepszy posiłek mojego życia. Po chwili do środka weszli Evie, Kol i Kimberly. Odnaleźli mnie wzrokiem i usiedli naprzeciwko. Patrzyli przez moment, jak jadłam.
- Jak chcecie, to sobie coś weźcie - wskazałam na stół.
Evie wzruszyła ramionami i przyciągnęła do siebie jeden z talerzy i zaczęła jeść. Kol napił się tylko wody, a Kimberly nawet nie kiwnęła palcem.
- Co tak skromnie? - spytałam, patrząc prosto na dziewczynę, a w jej oczach dostrzegłam nienawiść. Uśmiechnęłam się, przegryzając kolejne fragmenty ryby.
- Kocham jeść - stwierdziłam, zjadając zawartość kolejnych talerzy. Gdy stwierdziłam, że jestem już najedzona, mieliśmy ruszyć do wyjścia i zacząć szukać statku, który poniesie nas do Terebintii*. Nagle jeden ze stolików został wyrzucony w górę i rozbił się o podłogę na tysiące drzazg. Jeden z mężczyzn, którzy siedzieli przy stoliku najbliżej drzwi, stał, a jego ciało szarzało i zmieniało się. W jednej chwili z jego pleców wysunęły się duże skrzydła, wyglądające jak naciągnięta skóra. Jego dłonie zmieniły się w ostro zakończone szpony, a z tyłu wyrósł mu ogon.
Wszyscy rzucili się do ucieczki, ale bestia zablokowała drzwi. Byliśmy w pułapce.
~
*Terebintia - wyspa, na Zatoce Kalormenu
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.