Pierwsze rozdziały są krótkie, ale zachęcam czytać, bo dalej jest ciekawiej!
Czarna, czarna, czerwona, czarna, niebieska.. o! Wreszcie moja srebrna walizka. Mam nadzieję, że moja paletka w środku jest cała. Jako jedna z niewielu nie ma na sobie żadnej naklejki z podróży. Dlaczego? Bo tak naprawdę, nigdzie wcześniej nie byłam. Jedynie teraz stoję w środku tłumu na lotnisku, w Toronto, 7 tysięcy kilometrów od domu.
Jak dotąd moje życie było niesamowicie nużące. Gdyby było książką, nikt nie dotrwałby do drugiego rozdziału. Lot do Kanady to mój prezent na osiemnaste urodziny, które były tydzień temu. Prezent od samej siebie. Przez dwa lata zbierałam pieniądze na bilet, pomagając przy plewieniu krzaczków, czy wspinając się na drzewa po czereśnie. Nie miałam dużego wyboru, mieszkając na zadupiu, gdzie na próżno szukać McDonalda.
Reakcja rodziców na mój pomysł była dokładnie taka jak się spodziewałam.
- Zwariowałaś? Wiesz jak to jest daleko? Pojechać to możesz do Krakowa, skoczysz sobie na bungee z dźwigu, ale nie na inny kontynent do cholery! - oczy mojej rodzicielki były przepełnione złością.
- Matka ma rację, ty chyba śnisz, skąd się wzięła twoja bujna wyobraźnia? - tata zdecydowanie ją popierał.
- Przez 18 lat nie zobaczyłam niczego, oglądałam te same twarze, robiłam co chcieliście. Teraz kolej na coś tylko i wyłącznie dla mnie - nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed szaloną wycieczką.
Wybrałam Toronto, bo tu mieszka mój idol, o ile można tak nazwać osobę, której muzykę, brązowe loki i szczery uśmiech ubóstwiam nad życie.
Przyleciałam tu sama, bo jestem jedyną osobą której ufam. Moja wyobraźnia to najlepsze towarzystwo jakie jest mi dane. Chciałam też zaznać „dorosłości", poczuć się odpowiedzialną za siebie. Zamierzam się wspaniale bawić przez całe dwa miesiące wakacji.
O dziwo, nie czuję się zagubiona. Nikt mnie tu nie zna, nikt nie ocenia.
- Patrz, Eden, jesteś piękna! - powtarzam do siebie tyle razy, aż zaczynam w to wierzyć. Na ten wyjazd oszczędzałam na wszystkim, ale teraz mogłam pozwolić sobie na przyjemności.
Miałam na nogach białe File, nielubiane przez pół internetu, ale wygodne i dla mnie idealne. Do tego opięte, jasne jeansy i jedwabną koszulkę na ramiączkach. Starannie zrobiony makijaż z podwójną porcją rozświetlacza dodawał mi pewności siebie.
Ciągnąc za sobą walizkę, idę przez lotnisko. Zauważam, jak ktoś przy automacie z napojami gra na gitarze i prezentuje jakąś wolną piosenkę. Podchodzę do ulicznego grajka. Przechodzą mnie miłe dreszcze, słysząc jak czysto i głośno potrafi zaśpiewać.
Stoję i słucham. „Śpiewać każdy może" - powiedziałoby wiele osób.
Nie.
Po stokroć nie.
Na ziemi jest co najmniej kilka milionów osób, które nie śpiewają i śpiewać nie będą.
Ja do nich należę.
Straciłam słuch w wieku 3 lat, teraz słyszeć pozwala mi tylko aparat. Nie dostrzegam różnic w wielu dźwiękach, melodiach. Nie potrafię czysto zaśpiewać.
Dla mnie to tak kurewsko trudne.
Grajek wpatruje się we mnie błękitnymi oczami, bo najwyraźniej zastygłam w miejscu na kilka minut. Wrzucam do jego czapki 10 dolarów.
- Dziękuję. Wszystko w porządku? - pyta.- Jasne! Pięknie śpiewasz. - próbuję się nie wyróżniać i udać, że dla mnie czyjś czysty, charyzmatyczny śpiew to nic takiego.
- Mam nadzieję że będziesz miała udany dzień - uśmiechnął się tak przyjaźnie, że cała się rozpromieniłam.
- Życzę dużych zysków - powoli odchodzę w stronę bufetu. Naprawdę zgłodniałam.
To jakiś lotniskowy bar, więc nie spodziewam się cudów. Znajduję jednak frytki z sałatką - idealne na każdą okazję, i domawiam sobie do nich sok pomarańczowy, który odrazu przelewam do kubeczka. Moja przyjaciółka w Polsce, Jessica, nigdy by mi tego nie wybaczyła. Wolałaby zawisnąć na drzewie w naszym lokalnym lasku, (gdzie swoją drogą podobno straszy, kiedyś to sprawdzę) niż wziąć do ust cokolwiek, co jest zrobione z pomarańczy. Gardziła tym owocem.
Siedzę samotnie przy stoliczku rozmyślając o tym, co ze sobą zrobić dalej, miałam przecież tyle czasu! To lubiłam najbardziej - brak pośpiechu i spokój. Bawię się porcelanowym słonikiem, którego dostałam w podstawówce na urodziny od koleżanki. Kontakt się nie utrzymał ale miło go wspominałam, a figurka była śliczna i liczyłam, że przyniesie mi szczęście.
Chciałabym posłuchać muzyki. Każdy inny człowiek wyjąłby poplątane słuchawki z kieszeni. W moim przypadku nie miało to sensu, słyszałam przecież inaczej niż pozostali ludzie.
Przykładam sobie telefon do lewego „ucha". Tam miałam aparat.
- JAZZ? POP? ROCK? A MOŻE COUNTRY? NIE MOŻESZ SIĘ ZDECYDOWAĆ? WYPRÓBUJ SPOTIFY PREMIUM PRZEZ TRZYDZIEŚCI DNI ZA DARMO! - rozbrzmiał znienawidzony głos, trzasnęłam telefonem o stół.
Zaśmiałam się sama z siebie, jak łatwo dałam się wyprowadzić z równowagi.
To tylko głupia reklama, Eden, wyluzuj.Dochodził wieczór, więc wypadało w końcu znaleźć mój hotel. Wyposażyłam się w trzy powerbanki, byłam z siebie dumna i mogłam być spokojna, z pewnością znajdę drogę do noclegu.
Jeszcze tylko skoczę do toalety, kto wie, jak daleko będę musiała dotrzeć. Zabieram walizkę, porcelanowego słonika, i idę.
Łazienek było wiele, chyba wybrałam nie najlepszą. Jestem w niej całkiem sama, znajdowała się na końcu jakiegoś korytarza.
Tu jest tak ciemno. Ledwo co widać, zaczynam szukać jakiegoś włącznika światła, macając ścianę, ale na marne. Widzę znak, że toaleta jest za zakrętem. Powoli przechodzę w prawo.
Patrzę się na moje małe zwierzątko.
- Może ty mnie zaprowadzisz, słoni...Fuck! Czuję jak ktoś na mnie gwałtownie wpada.
Figurka wypada mi z rąk i pęka na trzy części.- Ty kretynie! - całą złość przeradzam w krzyk
Odpowiada mi jakiś pijacki bełkot.
Spoglądam do góry. Jakiś wysoki typek ma czarny kaptur i okulary przeciwsłoneczne. Jakim trzeba być idiotą, żeby pełzać przy ścianie jak jakiś robal, wpadając na człowieka za rogiem!
- Jak chodzisz... dziewczyno.. - udaje mi się zrozumieć z ust chłopaka. Czuję od niego gryzącą woń alkoholu, najpewniej wódki. Aż mi się żołądek wywraca na wspomnienie moich nastoletnich poczynań z owym trunkiem.
- Ty cholerna niezdaro - nie chcę zdobywać się na gorsze przekleństwa wobec nieznajomych, kto wie, czy zaraz nie poderżnie mi gardła scyzorykiem z kieszeni - Człowieku, pijany jesteś, wpadasz na ludzi!
Niezdara lekko zatacza się do przodu i niemal
upadłby w moją stronę, ale kładę dłoń na jego klatce, żeby go odepchnąć. Tego już za wiele. Chcę natychmiast znaleźć się w hotelowym łóżku.Schylam się po cząstki słonia z porcelany, ignorując tego alkoholika.
- Pomóż - bełkocze chłopak i chwyta moją rękę, którą go odepchnęłam od siebie.
Co mnie obchodzi obcy gość, zabieram walizkę i spadam. Dlaczego wcześniej nie wpadłam na to, żeby po prostu uciec?
Spoglądam na dłoń.
Mrugam intensywnie, nie dowierzając. Czy to żart? Na jego ręce widzę wytatuowaną jaskółkę. Tą jaskółkę.
O kurwa.
•••
To mój debiut, haha 🌸 Będę wdzięczna za opinieKolejny rozdział z perspektywy ... 🤔🤫
CZYTASZ
Where were you? | Shawn Mendes
FanfictionEden jedzie do Toronto. Spotyka Shawna szybciej niż się spodziewa - jest całkiem inny niż myślała. Jednak poznaje Connora, i to na nim chce się skupić z wzajemnością, ale czy jej się to uda? • jeśli nie słuchasz Shawna też możesz przeczytać! • po z...