Budzę się w przemiłej, pachnącej pościeli w kwiaty. O dziwo, mam naprawdę dobry humor - zauważam, przeciągając się.
Przypomina mi się wczorajsze zajście, beztroski uśmieszek powoli znika z mojej twarzy. - Ogarnij się, Eden, życie to nie brazylijska telenowela ani wyobrażenia nie pokrywają się z rzeczywistością - mruczę sama do siebie.
Całkowicie odpycham od siebie jakiekolwiek wspomnienia z ratowania tyłka pijanemu księciowi popu aby uniknąć analizowania każdego swojego ruchu wczoraj. Miałam takie coś w zwyczaju i wiedziałam już, jak to potrafi dobić.
Chyba dzisiaj przyda się dzień lenia, swoją drogą, ciekawe, co puszczają w amerykańskiej telewizji.
Zawsze zaczynałam dzień od śniadania, nawet, gdy nie byłam specjalnie głodna. Jak na zawołanie, ktoś puka do drzwi. To pewnie obsługa hotelowa.
Tak też było. Ujrzałam schludnie ubraną, młodą kobietę o wesołym spojrzeniu.
- Czy życzy sobie pani śniadanie? Wczoraj pani późno wróciła, więc stwierdziłam, że zapytam dziś. - wydawała się tak szalenie miła z tym swoim uśmiechem.
- A czy na tej ulicy są jakieś knajpy z dobrym jedzeniem? - wolałam wybrać coś gotowego, niż głowić się nad szwedzkim stołem w hotelowej jadalni, a wczorajszego wieczoru nie zdążyłam nawet się dobrze rozejrzeć.
- Obok wejścia do hotelu, po lewej, jest naleśnikarnia, bardzo polecam słodkie dodatki, mają świetne! - mrugnęła okiem wywołując u mnie szczery uśmiech. - można też pójść do pizzerii, albo na chińszczyznę. - w wyobraźni wrócił do mnie obraz wczorajszego makaronu w mieszkaniu Mendesa.
- Chyba nie lubię chińszczyzny, ale spróbuję naleśników. Bardzo dziękuję! - pokojówka wyszła, cicho i kulturalnie zamykając drzwi za sobą.
Taką obsługę bardzo sobie cenię.
Odsłoniłam żaluzje i z radością zobaczyłam, że dzisiaj jest naprawdę ciepło i słonecznie. To, czego najbardziej potrzebowałam.
Rozpakowałam swoje ubrania do półek i po porannej toalecie mogłam już wybierać outfit na dziś.
Uwielbiałam jak było ciepło, ale uczucie spoconego ciała było czymś czego nienawidziłam, dlatego wyposażyłam się w mnóstwo lekkich i letnich ubrań.
Dzisiaj decyduję się na błękitną, bardzo przewiewną i cieniutką sukienkę z rękawem trzy-czwarte i gumką w pasie. Optymalny wybór. Do tego zakładam czarne sandałki z zapięciem wokół kostki na niskim słupku.
Moje codzienne must have to wyprostowane włosy i makijaż, chociażby lekki ale musi być. Nakładam więc korektor, bronzer, tusz i podkreślam brwi kredką. Opuszczę sobie chyba prostowanie włosów - zrobiłam to wczoraj a jeszcze się nie pofalowały.
Zabieram tylko srebrną torebkę na łańcuszku i zamykam pokój. Schodzę powoli po schodach w głębokim zamyśleniu, z głupawym uśmiechem na twarzy.
Jestem szczęśliwa.
Świadomość, że byłam w Ameryce Północnej, w dodatku sama, sprawia, że jestem cała w skowronkach i mam zamiar rozkoszować się nawet smogiem, dla mnie było ważne, że amerykańskim.
Wpadam do naleśnikarni. Spojrzałam wkoło siebie. Tu jest naprawdę przytulnie. Nie do przesady, że różowy kolor aż przytłacza człowieka, ale pastelowe akcenty dodają uroku.
- Czy mogę poprosić menu? - uśmiecham się nieśmiało do kelnera przy barze. Był niski jak na faceta, mojego wzrostu - około metra siedemdziesięciu. Miał jasne włosy i zielone tęczówki, na brodzie delikatny, zadbany zarost.
CZYTASZ
Where were you? | Shawn Mendes
FanficEden jedzie do Toronto. Spotyka Shawna szybciej niż się spodziewa - jest całkiem inny niż myślała. Jednak poznaje Connora, i to na nim chce się skupić z wzajemnością, ale czy jej się to uda? • jeśli nie słuchasz Shawna też możesz przeczytać! • po z...