14. Bezpieczeństwo

1.4K 101 30
                                    

Moim oczom ukazuje się postać Brashiera, jakiego nie znałam. Prawda, raz widziałam go pijanego, ale teraz wyglądał na połączenie prawdziwego załamania i rozpaczy, jedynie podlanych alkoholem. Białka ma przekrwione, a pod oczami dostrzegam szarofioletowe cienie.

Moje nozdrza atakuje gryząca woń zwykłej wódki. Chłopak ma do połowy rozpiętą koszulę, roztargane włosy i kropelki potu na czole. Mimo takiego wyglądu i okropnego wrażenia, jakie sprawia, zdecydowanie kontaktuje - jego wzrok jest przytomny, chociaż przepełniony goryczą i smutkiem.

Próbuję odepchnąć od siebie okropne uczucie samolubnej obojętności. Wciąż przed oczami przelatuje mi obraz blondyna wyrywającego mi zuchwale telefon z dłoni, a następnie przenikliwy śmiech z moich z pozoru niewinnych opowiadań, które od niedawna stały się powodem wielu problemów. Jego obecny stan obchodzi mnie tylko w połowie, ponieważ czuję się zbyt zraniona i dotknięta takim zachowaniem. Jeszcze niedawno rzuciłabym wszystko, aby mu pomóc dojść do siebie, a teraz jego samopoczucie nie robi mi większej różnicy.

Zaraz, ale co on właściwie robi przed drzwiami mojego pokoju?

Przypomina mi się ten nieszczęsny fakt, że przecież Shawn siedzi na moim łóżku znajdującym się tuż za ścianą. Gdyby jasnooki to zobaczył, wpadłby w szał.

- Przepraszam cię, Eddie. - wychrypiał zmęczonym głosem. Kładzie drżące i wilgotne od potu ręce na moje ramiona i chamsko mnie przesuwa, bezkarnie zamykając za sobą drzwi. Serce zaczyna mi walić. Co tu się do diaska dzieje?

- Gdzie ty idziesz? - pytam zdezorientowana i łapię go za rękę, ale przytrzymuje moją dłoń przez moment, i wyślizguje się. - Uspokój się...

Mam wrażenie, że aktualnie wyglądam, jakbym zobaczyła krwawą zjawę. Stoję na środku pokoju z uchylonymi ustami niczym sparaliżowana, nie mogę się zdobyć na żaden sensowny ruch.

- Przepraszam cię tak bardzo! - ożywia się, podnosi głos i wytrzeszcza oczy.

Ja już zamieram, modląc się, żeby nie zabił Mendesa albo mnie, po wejściu w głąb pokoju. Zdążyłam już zauważyć, że jest zdecydowanie typem zazdrosnego samca. Mimo, że nie miał powodu, bo moja relacja z Shawnem była czysto przyjacielska, spodziewałam się ognia za trzy... dwa... jeden...

- Naprawdę nie powinienem się tak zachować... - ciągnie dalej spoglądając na łóżko. Mój oddech zanika. Nic się nie dzieje. Kompletnie nic. Idę za nim. Bruneta nie ma na łóżku.

Wypuszczam głośno powietrze. Co za niewyobrażalne uczucie ulgi. Jednak jego iloraz inteligencji wynosił co najmniej dwieście, i postanowił się schować w łazience albo w szafie. Mam jednak nadzieję, że wybrał tę pierwszą opcję, bo w paradokumentach pierwsze, co robią zazdrosne żony po wejściu do sypialni małżonka, to szukanie kochanek w szafie.

- Czy możemy porozmawiać jak ludzie? - udaję niewzruszoną i próbuję sprowadzić rozmowę na konkretne, korzystne dla mnie tory.

- Tak, przepraszam cię, serio, ja po prostu nie rozumiem czegoś takiego... - próbuje nieudolnie sklecić jakieś sensowne zdanie i siada na łóżku sięgając po opakowanie czekolady w którym zostały dwie kostki, i wkłada jedną z nich do buzi. - Sama zjadłaś prawie całą tabliczkę?

On pyta ze śmiechem a mnie aż ściska w żołądku z obawy, że zaraz wszystko może wyjść na jaw. Ja chcę mu to powiedzieć, ale w szczerej rozmowie na trzeźwo, gdzie będę miała pewność, albo przynajmniej większe szanse, że nie rzuci się na mnie lub na Shawna.

Swoją drogą ma niezłe huśtawki nastrojów. Przed chwilą emanował rozpaczą.

- Miałam ochotę na truskawkową. - sztucznie się uśmiecham i ciągnę dalej. - Dlaczego to zrobiłeś?

Where were you? | Shawn MendesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz