ROZDZIAŁ #30

628 27 4
                                    

   Nie wiedziałam, co się ze mną stanie. Przez cały czas bałam się o swoje życie i, wierzcie mi, nie jest to przyjemne uczucie. Nie miałam różdżki, miotły ani żadnych szans na ucieczkę. Było ich zbyt wiele, byli zbyt silni, a ja całkowicie bezbronna. 
   Siedziałam u szczytu stołu, tuż obok Czarnego Pana, słuchałam ich rozmów, kompletnie nie związanych ze mną i modliłam się, żeby ktoś walnął we mnie avadą. Nadal byłam w brudnym i przemoczonym stroju do Quidditcha, przez co cała wręcz trzęsłam się z zimna. Moje myśli cały czas wracały do Syriusza, Jamesa i reszty moich przyjaciół. Chciałam wiedzieć, co działo się w zamku, czy Śmierciożercy od razu wrócili do tej dziwnej, ponurej siedziby, w której ja też się teraz znajdowałam, czy zostali w Hogwarcie, żeby skrzywdzić więcej osób, albo zrobić coś całkiem innego. Czy uczniowie są bezpieczni, czy nauczyciele dali radę ich wypędzić, czy nie mieli z nimi szans? 
    Nie chciałam, żeby ktokolwiek zaczął do mnie cokolwiek mówić, chociaż wiedziałam, że to nieukniknione i z każdą sekundą ten moment się zbliżał. Przecież nie porywali mnie dla zabawy. 
    Moja różdżka leżała na stole, oddalona ode mnie o jedynie kilkadziesiąt centymetrów, co było dla mnie wręcz torturą. Chciałam złapać ją i uciec, ale wiedziałam, że zanim w ogóle zdążyłabym pomyśleć o zaklęciu zostałabym nieszkodliwiona, w mniej lub bardziej bolesny sposób. Dlatego siedziałam cicho, próbując się wtopić w krzesło, wbijając w nią ponury wzrok, próbując wymyślić, w jaki sposób mogłabym się wydostać. Myślałam o każdym możliwym sposobie, ale każdy z nich wydawał mi się idiotyczny i byłam pewna, że sprawi, że znajdę się w jeszcze większych kłopotach. 
   Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło odkąd porwano mnie z meczu, nie mogłam nawet szacować czasu ze względu na pogodę, bo wszystkie okna w pomieszczeniu były zasłonięte czarnymi zasłonami, które prawie zlewały się ze ścianami. Wszystko mnie bolało - na czele z rozcięciem na głowie, które nadal delikatnie krwawiło i wręcz pulsowało - byłam też całkowicie wykończona i głodna, a to wszytsko połączone z przeraźliwym strachem, który czułam bez przerwy od, jak podejrzewałam, kilku dobrych godzin, sprawiało, że w końcu zaczęłam czuć, jak ogarnia mnie znużenie, byłam na skraju stracenia przytomności, kompletnie nie przejmując się tym, że to nie miałoby prawa skończyć się dla mnie dobrze. 
    Z tego stanu jednak wyrwał mnie widok białej dłoni z nienaturalnie długimi palcami, które oplotły moją różdżkę, podnosząc ją z zimnego stołu powoli. Wszystkie głosy, które do tej pory wypełniały ciszę, wręcz przekrzykując się momentalnie ucichły, a moje serce jakby przestało na chwilę bić. Wiedziałam, że moment, w którym będę musiała zebrać całą moją odwagę i zacząć odpowiadać na pytania właśnie nadszedł, a ja wcale nie czułam się gotowa. 
 - Tris. - Moje imię w ustach Voldemorta brzmiało jak przekleństwo. Wymawiał je wręcz sycząc, a jego głos odbijał się w mojej głowie echem. Czułam się, jakby brakło mi tchu, jakbym zaraz miała zginąć w wyjątkowo tragiczny sposób. A to był dopiero początek. - Piękna różdżka. - Powiedział, a jego dłoń po raz kolejny dotknęła mojego podbródka, odwracając moją głowę tak, żebym na niego patrzyła. - Jaki ma rdzeń?
    Byłam przerażona do teog stopnia, że przez kilka sekund nie rozumiałam, o co mnie zapytał, a kiedy w końcu mój mózg  to ogarnął - nie miałam najmniejszego pojęcia, co powinnam odpowiedzieć. Miałam w głowie dziurę, nie wiedziałam nawet jak się nazywam, a co dopiero jaki rdzeń miała moja różdżka. Wbijałam wzrok w czarnoksiężnika, kompletnie bezmyślnie. Nie wiedziałam, ile to trwało, ale w końcu zaczęłam widzieć w jego błękitnych oczach gniew i dopiero to przywołało mnie do porządku. 
 - Włókno z serca smoka. - Powiedziałam w końcu, dużo ciszej, niż chciałam, ale to wystraczyło, bo oczy Voldemorta powróciły do poprzedniego stanu obojętności. Nie podobało mi się to, jak się we mnie wpatrywał, ale wolałam, żeby był obojętny - albo chociaż takiego udawał - niż wściekły. Zdecydowanie nie chciałam mieć do czynienia z wściekłym Voldemortem. Nikt nie chciał. 
   Pokiwał głową powoli, patrząc na mnie spojrzeniem, które wręcz mnie przeszywało. Sprawiało, że miałam ochotę zniknąć bardziej, niż do tej pory. Był przerażający, wręcz biła od niego groza, roztaczał wokół siebie dzwiną aurę. Nawet nie patrząc na niego, czuło się, że to nie jest osoba, z którą chciałoby się zadrzeć. 
   Odwrócił się ode mnie i wstał z krzesła, a jego wąż zaczął pełzać wokół jego nóg, muskając również moje co jakiś czas, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Wszyscy Śmierciożercy wbili w niego posłuszny wzrok, gotowi zrobić dla niego cokolwiek, nawet jeśli to wiązało się z utratą wolności, czy też życia. Kazał im wyjść. Nawet nie musiał się odezwać, żeby to zrobić. Po prostu machnął ręką, a cała ich grupa, kilkadziesiąt osób, wszystkie ubrane w czarne szaty, od razu zerwało się ze swoich miejsc, ruszając w stronę drzwi, których wcześniej nawet nie zauważyłam. Po nie więcej niż minucie, zostaliśmy w pomieszczeniu sami. Nie myślałam, że mogłam się bać jeszcze bardziej, a jendak, stało się tak. Miałam wrażenie, że nie panuję już nawet nad swoim ciałem. Dłonie zaczęły mi się przeraźliwie trząść, co próbowałam ukryć, zaciskając je w pięści. Nie miałam pojęcia, co Voldemort planował zrobić, ale wiedziałam, że nie będzie to dla mnie przyjemne. 
 - Czerwony dąb, prawda? - Uniósł brew, nakazjuąc mi wstać skinieniem dłoni, co też momentalnie zrobiłam, nawet nie myśląc o sprzeciwianiu mu się. Miałam nadzieję, że jeśli będę posłuszna, może mnie wypuści? Albo chociaż potraktuje łagodniej? Jak to mawiają - nadzieja matką głupich, prawda? 
   Pokiwałam głową twierdząco w odpowiedzi na jego pytanie, unosząc głowę delikatnie, żeby nadal patrzeć na jego twarz. Wolałam nie spuszczać z niego wzroku, żeby przypadkiem niczym mnie nie zaskoczył, chociaż podświadomie wiedziałam, że i tak może to zrobić, nawet się o to nie starając.  
 - Ale nie wydaje mi się, że jej potrzebujesz. - Powiedział przeszywająco lodowatym tonem, co powodowało u mnie ciarki strachu, a zaraz potem chwycił moją różdżkę w obie dłonie, tylko po to, żeby po chwili złamać ją na pół. 
   Wzdrygnęłam się ze strachu, słysząc głośny dźwięk łamanego drewna, które po chwili upadło na stół, a Voldemort zrobił w moją stronę krok. Czułam bijący od niego chłód, czułam, że w każdej chwili mógłby skończyć moje życie i nie zrobiłoby to na nim wrażenia, ale jednocześnie wiedziałam, że to się nie wydarzy. Nie chciał mnie martwej, to by było bez sensu. Ale nie miałam pojęcia, czego innego ode mnie chciał. 
 - Nie jesteś po prostu czarodziejką, prawda, Tris Potter? - Spytał, chociaż wiedziałam, że znał odpowiedź doskonale. Obszedł mnie dookoła, przyglądając mi się uważnie, jak drapieżnik swojej ofierze. I dokładnie tak się wtedy czułam.
   Miał rację, nie byłam zwyczajna, ale nie panowałam nad moimi mocami do końca, zwłaszcza, kiedy byłam w sytuacji stresowej, a konfrontacja z Czarnym Panem ewidentnie do takiej należała. Nie miałam pojęcia, jak miałabym się bronić, gdybym tego potrzebowała, a byłam wręcz pewna, że będę. Nie miałam wystarczająco czasu, żeby wszystkiego się nauczyć i nad wszystkim zapanować. Nie byłam nawet pewna, że wiedziałam o wszystkim, co umiałam. Wręcz przeciwnie - Dumbledore był święcie przekonany, że kolejne zdolności będą pojawiały się z czasem, a do momentu, kiedy będę nad wszystkim panowała powinnam być pod, jak on to ujął, ochroną. Ścisłą ochroną. Tak więc tym bardziej nie podobała mi się wizja popisu moich mocy przed Voldemortem. Nie łudziłam się, że będzie rzucał zaklęciami typu Expelliarmus, co również raczej mnie nie pocieszało. 
 - Uczyli cię pojedynków? - Spytał, wyciągając różdżkę i oddalając się ode mnie o kilka metrów. Byłam wręcz sparaliżowana, nie wiedziałam, co zaraz się stanie, albo czy dam radę się obronić, chociaż w to akurat mocno wątpiłam. Skinęłam głową twierdząco, bo taka była prawda. Wiedziałam, jak się pojedynkować. Ale nie uczono mnie, jak to robić przeciw najsilniejszemu czarnoksiężnikowi w historii. W dodatku bez różdżki. 
   Nie zdążyłam nawet zastanowić się, co powinnam zrobić, jak się bronić, kiedy usłyszałam spokojny głos Voldemorta, który w mojej głowie rozbrzmiał jak krzyk. 
   - Crucio!

**************************************************************************************

Buziaczki, dziękuję ślicznie za 86k 

xx e.  

Jedna z HuncwotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz