Rozdział #31

672 27 8
                                    

     Nie miałam ani sekundy na zareagowanie. Ani chwili na zebranie myśli do kupy, zanim poczułam, jak obezwładniający ból uderza w moje ciało, rozchodząc się w każdy jego zakamarek w piorunująco szybkim tempie, zwalając mnie z nóg. Znałam to uczucie doskonale. Wiedziałam, co dla mnie oznacza. Już przez to przeszłam, a poprzedni raz był dla mnie tragiczny w skutkach mimo interwencji Dumbledore'a. Nie chciałam sobie wyobrażać co mogło stać się ze mną, gdyby nie on. 
   A jednak, tym razem było inaczej. Ból nadal był dokłądnie tak samo okrutny, jak poprzednim razem, ale nie straciłam od razu przytomności. Nie skupiałam się jedynie na nim. Wręcz przeciwnie - podświadomie od razu zaczęłam szukać sposobów, jak się uwolnić. Wiedziałam, że musi być jakiś sposób i że Voldemort też jest tego świadomy. Nie miałam czasu, żeby się zastanawiać, obmyślać taktykę, albo chociaż przemyśleć, co tak właściwie chcę zrobić. Sekundy, podczas których zwijałam się na podłodze, nie wydając z siebie żadnego dźwięku, mimo, że cierpienie rozrywało każdą moją komórkę, mijały nieubłaganie, a razem z nimi uciekały mi szanse na przeżycie. 
    W momencie, w którym zdecydowałam, że zrobię to, co wydawało mi się jedyną słuszna decyzją, poczułam, jak zaczyna mi się robić ciepło. Nie było to fizyczne doznanie, nie zmniejszyło, ani nie zastąpiło bólu. Rozpierało mnie ono od środka, jakby ktoś wlał we mnie pokłady nowej energii. Wstałam z podłogi, odpierając klątwę Czarnego Pana. Czułam się, jakby ktoś inny, jakaś inna Tris, przejęła moje ciało. Nie wiedziałam, dlaczego robię to, co robiłam, nie miałam pojęcia, skąd wiedziałam, co robić. Po prostu czułam, że to było to, czego potrzebowałam. 
   Spojrzałam na Voldemorta wzrokiem pełnym chęci zemsty. Mokre od deszczu i potu włosy kleiły mi się do twarzy, łzy wyżłobiły ścieżki pomiędzy brudem, którym pokryta była moja twarz, szata wisiała na mnie, porwana, brudna i mokra,  a ja stałam przed najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii, a nadal mimo to czułam się, jakby świat leżał u mych stóp. Jakbym mogła zrobić cokolwiek. Uniosłam powoli ramię, nie odrywając wzroku od mężczyzny kilka metrów przede mną. Sama nie do końca wiedziałam, co się działo, ale następna rzecz, którą zarejestrowałam to to, że ból ustąpił, z dłoni Voldemorta wypadła różdżka, a ja sama zaczęłam się unosić kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Wtedy już kompletnie nad sobą nie panowałam. Nie byłam w stanie nawet opuścić ramienia, nie mówiąc już o zejściu na posadzkę. Do tej pory nie wiedziałam nawet, że tak potrafię.
   Zaraz potem, kiedy czułam, że zaczynam ogarniać, co się dzieje i zaraz odzyskam panowanie nad sobą, całe pokłady energii opuściły mnie w ułamku sekundy. Zakręciło mi się w głowie, przed oczami pojawiły się mroczki i chwilę potem uderzyłam o posadzkę mocno, po raz kolejny tego dnia. Poczułam, że rozcięcie na głowie piecze, jakby ktoś posypał je solą, a potem nie było już nic. 

                                                                                        ***


- Co mamy z nią zrobić? - Usłyszałam głos nad swoją głową, chociaż nie byłam w stanie powiedzieć, czy już go znałam, czy też niekoniecznie. Nadal kręciło mi się w głowie, nie miałam siły nawet otworzyć oczu. Nie byłam do końca pewna, gdzie się znajduję, ale pod sobą nie czułam już twardych, zimnych kafelek. Bardziej coś w stylu twardego łóżka. 
   Poczułam coś w rodzaju ulgi, kiedy uświadomiłam  sobie, że muszę być daleko od Sami-Wiecie-Kogo, ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że ktoś, kto nade mną stał ewidentnie był w trakcie rozważania, czy powinnam przeżyć czy może nie. 
- To, co Czarny Pan nakazał. - Odezwał się drugi głos, który poznałam od razu. Byłam w posiadłości Malfoyów. Na łasce Lucjusza i jego ojca. Zdecydownaie nie wróżyło to dla mnie dobrze. Obaj mnie nienawidzili, chociaż raczej ciężko bylo im się dziwić. Miałam jednak nadzieję, że Czarny Pan postanowił być łaskawy i może mnie nie zabiją. To nie miało by sensu. 
 - Jak mamy ją przemycić do Hogwartu niezauważenie? - Syknął głos, którego nie rozpoznałam na początku, ale teraz byłam pewna, że należał do Abraxasa Malfoya, jednego z bardziej oddanych Śmierciożerców. Powinnam bać się o siebie, ale słowa, które usłyszałam, sprawiły, że kamień spadł mi z serca w ułamku sekundy. Chcieli mnie odstawić do Hogwartu, gdzie miałabym dodatkowy czas na ogarnięcie moich zdolności i może dogadaniu jakiegoś planu z Dumbledorem. Musieliśmy być gotowi na najgorsze. Voldemort nabierał siły, mógł zaatakować w każdej chwili. 
 - Zostaw to mnie. - Syknął młodszy z Malfoyów. Zawsze myślałam, że miał ogromny szacunek do ojca, że nie odważyłby się odezwać do niego w taki sposób, takim tonem. Ale najwidoczniej jego rodzina miała więcej sekretów, niż wszyscy przypuszczali. 
    Nie odważyłam się otworzyć oczu przez cały ten czas. Wolałam, żeby nie wiedzieli, że słyszę wszystko, co mówią. Więcej żaden z nich się już nie odezwał. Usłyszałam jedynie trzeszczenie podłogi, kiedy jeden z nich wyszedł, a potem głośny trzask drzwi. Zostałam sama z Lucjuszem, byłam tego pewna. Wątpiłam, czy byłby w stanie zrobić mi krzywdę bez przyzwolenia swojego pana, ale nie cieszyłam się jeszcze za bardzo. Z nimi nigdy nic nie było pewne na sto procent. 
    Ledwo powstrzymałam się od szarpnięcia się, kiedy poczułam mocny uścisk na swoim przedramieniu. Nie miałam pojęcia, co on miał zamiar ze mną zrobić, ale resztką samozaparcia nadal zmuszałam się do udawania nieprzytomniej. Zresztą, chwilę potem rzeczywiście taka się stałam, chociaż nie byłam pewna dlaczego. 

                                                                                        ***

     Pierwsza rzecz, jaką zarejestrowałam po odzyskaniu przytomności to ciepło, jakie mnie otaczało. Czułam się czysta i wypoczęta pierwszy raz od porwania i przez to momentalnie poczułam, jak się odprężam. Byłam wykończona. Nie miałam siły kompletnie na nic i najchętniej przespałabym następne trzy dni, ale wiedziałam, że zamiast tego czekają mnie dni pełne stresu i ciężkiej pracy. Musiałam wzmocnić się jak najbardziej mogłam, żeby być w stanie obronić moją rodzinę i przyjaciół. Żeby być w stanie pokonać Voldemorta. 
    Jednak mimo to, a może właśnie dlatego, zwlekałam z otworzeniem oczu jeszcze kilkanaście minut, rozkoszując się spokojem i jednocześniej przygotowując się do tego, co miało nastąpić. Chociaż wcale nie byłam na to gotowa. Nigdy bym nie była. Nic nie byłoby w stanie mnie do tego przygotować. 
   Zaraz po tym, kiedy zdecydowałam się otworzyć oczy, wokół mnie zaczęła się krzątanina. Pierwsza, oczywiście, zobaczyła mnie pani Pomfrey, która - przysięgam - prawie się rozpłakała, kiedy przywitałam ją najszerszym uśmiechem, jaki mogłam zrobić. Chwilę potem pojawił się przy mnie Dumbledore razem z McGonagall. Usiadłam na łóżku, kompletnie nie słuchając tego, co do mnie mówili, ale grzecznie wypiłam jakiś paskudny syrop, który dostałam od szkolnej uzdrowicielki. Nie interesowały mnie wtedy rozmowy o Voldemorcie i wojnie. Chciałam zobaczyć Jamesa, Syriusza i Lily. Chciałam wiedzieć, że wszystko z nimi w porządku. Jednak żadnego z nich tam nie było. Dokładnie tak, jak moich rodziców. 
 - Gdzie James? - Przerwałam wpół słowa dyrektorowi, a cała trójka, on, opiekunka mojego domu i pielęgniarka, zamarli na moje słowa. Każde z nich spojrzało na mnie, nie ruszając się ani o milimetr, jakbu to ich miało uchronić przed moimi pytaniami. - Albo Syriusz? Lily? Moi rodzice? - Pokręciłam głową lekko, patrząc na każde z nich po kolei. - Wszystko z nimi w porządku? 
   W pomieszczeniu zapadła cisza. Nikt się nie odzywał, nikt się nie ruszał, a napięcie rosło, razem z moją niecierpliwością. To nie mogło oznaczać nic dobrego. 
 - Tris. - W końcu odezwała się McGonagall i wzrok wszystkich w pomieszczeniu skierował się na nią. Patrzyłam na nią wyjątkowo niecierpliwie, choć nie byłam pewna, czy chcę znać prawdę. - Twoi rodzice nie żyją. - Powiedziała w końcu, a ja przez chwilę nie rozumiałam sensu jej słów. Kiedy jednak do mnie dotarł - uderzył we mnie z ogromną siłą. Opadłam na poduszki bezwładnie, słysząc to jedno, krótkie zdanie, jakby odbijało się od mojej czaszki i dzwoniło mi w uszach. Nigdy nie mogłabym być gotowa na taką wiadomość. 


****************************************************************************

wesołych świąt 

xx ela 

Jedna z HuncwotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz