Magnus uderzył twarzą w poduszkę i wypuścił z siebie coś na kształt stłumionego okrzyku, który połączył z desperacką próbą przywołania się do porządku. Alexander nim zawładną w dziwny sposób i nie mógł wyjść spod jego mocy. Właściwie nie chciał tego robić, bo podobało mu to się. Widział jednak, że to wszystko prowadzi do destrukcji; do końca jego istnienia.
Zabłąkany we własnych myślach Magnus przypominał sobie Alexandra i jego zagubienie. Nie mógł przekładać swojego szczęścia; kaprysu i chwilowego pragnienia nad dobro kogokolwiek. Tym bardziej jego postępowanie musiało być przemyślane — rozgrywka toczyła się o życie. Jeśli naprawdę zależy mu na Alecu to nie ma innej opcji niż pomoc mu w nauce i treningu. Tylko to powinno się dla niego liczyć i tylko tyle może zrobić — nic więcej; żadnej miłostki w jego kierunku nie wyzna i nie wykona nieśmiałego i słodkiego kroku w jego zarumienione oblicze, póki sprawy z jego życiem nie staną w miejscu. Bo czy nie byłoby wariactwem kochać kogoś i skracać mu czas życia swoją miłością? Musiał zrezygnować — odpuścić kilka chwil, aby mieć coś na wieczność. Musiał.
Magnus przytulił poduszkę i uronił łzę. Nie odpuści go sobie na zawsze tylko da mu czas i pomoże żyć, bo później już nigdy nie pozwoli, aby Alexander uciekł z jego objęć.
Chłopak nie zapłakał więcej. Wtulił się w pościel i wyobraził sobie, że to Alexander śpi w jego ramionach. Sam usypiał i marzył o wspólnej przyszłości — niewinnie i beztrosko, jak mają to w zwyczaju beznadziejnie zakochani.
Magnus powoli oddawał się w uścisk snu, natomiast Alexander brutalnie się z niego wyrwał.
Poderwał się z łóżka i zrozumiał, że ten obcy sen był prawdziwy — był jego. Wypuścił drżące powietrze z płuc i spojrzał na koc — nie mylił się, w miejscu, gdzie spoczywały jego stopy był zakrwawione ślady, a paznokcie pozachodziły mu zaschniętą krwią. Nie pamiętał nawet, czy zasypiał boso, czy może w butach. Zaschło mu w ustach, a źrenice zwiększyły swój rozmiar, jakby w odpowiedzi na uświadomienie sobie pewnych faktów. Jeśli to co usłyszał było prawdą... Nie, nie było to możliwe. Jego ojciec wiele razy kłamał — wmawiał mu te wszystkie okrutne rzeczy. Mimo wszystko Alexander musiał sprawdzić.
Podszedł do okna. Bez problemu je otworzył i wyjrzał na zewnątrz. Nigdy dotąd nie przyglądał się niebu nad Piekielnym Miastem. Zawsze było coś, co wymagało większej uwagi, ale w tym momencie to nieboskłon był najważniejszą istniejącą prawdą — nieprzemijającym ideałem. Właściwie to cała okolica akademii była piękna. Z Wieży Przestrzeni, która była największą i najwyższą wszystko zdawało się być bajkowe i nierealne. Akademia, przypominająca zamczysko lub fortecę, wybudowana była z szarego kamienia, który ukrywał się pod jakimś jasnym cementem (Alec nie wiedział, czym mogła być ta chropowata i szorstka warstwa, która pomimo idealnego i równomiernego rozłożenia pozostawała w dotyku nieprzyjemna i surowa). W niewielu miejscach ta niby-cementowa powłoka się obsypała i ukazywała materiał budulcowy. Dachy o kolorze niebieskim; bardzo ciemnym, budzącym pewien niepokój w obserwatorze, pokrywała dorodna ciemnozielona pleśń. Całą budowlę tworzyło kilka segmentów: Dziedziniec Ściętych Głów, czyli miejsce spotkań i dłuższych przerw, to tutaj dyrektorka i członkowie Rady ogłaszali istotne dla całej społeczności informacje, chociaż brzmi to absurdalnie, kiedy uświadomimy sobie, że wszystko to musiało się odbywać pod gołym niebem; Wieże Przestrzeni i Sklepienia, Lochy Terenów i Szklarnia Gniazda były miejscami dla poszczególnych przydziałów (to tam mieściły się sypialnie uczniów i ich jadalnie; sale treningowe i dwie lub trzy sale lekcyjne dla najmłodszych); Zamek Główny był miejscem całej reszty — odpowiednich klas; gabinetów nauczycieli i ich sypialni, ponieważ nauczyciele z reguły zamieszkiwali w szkołach, w jakich uczyli; sal treningowych i wielu innych. Do Akademii wchodziło się wrotami ozdobionymi płaskorzeźbami od frontowej strony. Była tam przedstawiona scena z Lamentu Dusz — Ukochanie Syna. Poza tym jednym wejściem, Akademia była wolno stojącym budynkiem bez ogrodzenia. Wokół niej znajdował się las, a teren szkoły ograniczał okrąg. Przez las prowadziła tylko jedna droga, która kierował podróżników do Centrum i dopiero stamtąd można było przedostać się do innych Akademii, których swoją drogą było jeszcze trzynaście, Zachodniego bądź Wschodniego Miasta.
Drzewa wokół szkoły były dorodne — stare i solidne. Alexander obserwował, jak przez korony drzew przenikają promienie światła; małe wiązki chłodnego ciepła. I znów to niebo, które przykuło uwagę Aleca. Paleta barw nad głowami nikłych istot. Błękitno-pomarańczowe płótno, na które ktoś wylał szklankę wody, aby barwy ze sobą kontrastujące mogły gładko przez siebie przenikać — w ten sposób można opisać niezwykłość tego nieba. Ale same barwy (odcienie tych dwóch dominujących i kilka mniej widocznych plam beżu i różu oraz morskiej zieleni) nie były jedynym atutem. Za tym leśnym bezkresem schowane były dwie gwiazdy, jakby księżyc i słońce, które na ziemi grają w nieprzerwanego berka, a tutaj w miejscu dziwnych zdarzeń i istot postanowiły zwolnić i się zaprzyjaźnić.
To scena idealna, aby skończyć pewien akt. Scenografia sprzyja, a widzowie czekają na jakiś krok — decydujące zdarzenie, które przyśpieszy akcje. Czy to ma być jego śmierć?
Alexandrze, czy to pora?
Spójrz na to światło i okolicę. Wszyscy chcemy tu umrzeć. Chodź do nas wszystkich. Zakończ to, Alexandrze.
— Czy chcę skoczyć? — pyta na głos, ale brzmi to słabo.
Ten pokój się zmniejsza. Ściany się schodzą, a ciebie nikt nie kocha. Skoczyć i skończyć. Tak cudownie brzmią te słowa, więc zrób to.
— Jesteś moim synem. — Ojcowski głos odbija się echem w głowie.
Potrzebny jest mu spokój, ale on już nie istnieje w Akademii. To koniec.
Musi stąd iść. Nie zna drogi do wyjścia. Zgubi się. Musi skoczyć.
Skoczyć?
Żyć?
Żyć.
Skoczyć.
Musi. On po prostu musi się uwolnić. Tu jest uścisk. Tam — w tym niebie, w tym bezkresie lasu czeka na niego wolność.
Drżący oddech Alexandra powrócił. Chwila wytchnienia i zachwytu uspokoiła go, ale tylko na parę sekund. Chłopak wchodzi na parapet.
Alexandrze, nie chcesz się zabić.
Zapiera się dłońmi i chwieje się.
Alexandrze, pomyśl o Izzy i mamie, o Maxie.
O Magnusie.
Wychyla się i spogląda w dół. I... runął w wir powietrza. Spadł...
...
data publikacji;05.08.2019
poza tym bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa, jakie napisaliście pod ostatnim rozdziałem <3
ponowna data publikacji;14.06.2023
CZYTASZ
The True Blood | Malec ❖
FanficMalec, AU. „ Magnus nie zastanawiał się nawet nad tym, co robi. Szybko znalazł się przy Alecu i przytulił go. Jego silne ramie objęło roztrzęsione ciało i przyciągnęło do siebie. Dłoń gładziła głowę, spoczywającą na piersi, a Magnus powtarzał: ...