Rozdział 25

182 12 4
                                    

~Peter~

W pierwszej chwili sam zawahałem się, czy nie dołączyć do Heli. Jeśli była w stanie ocalić rodziców Ruby, to moich też pewnie by mogła. Chociaż... Nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, jak wyglądałoby moje życie, gdyby moi rodzice przeżyli. Czy zaakceptowaliby fakt, że jestem Spider-manem? Czy pozwalaliby mi wyruszać na patrole, misje? Czy w ogóle zostałbym bohaterem? 

Nie, nie zostałbym. Wuj Ben nie zostałby pewnie zaatakowany przez bandytę. A gdyby rodzicom Ruby nic się nie stało, nie stałaby się córką Tony'ego Starka. Nie powstrzymywalibyśmy teraz potężnej bogini śmierci. 

Poczułem jak wyzwalam się spod wpływu jakiegoś czaru. Był rzucany głównie na Smoczycę, ale jakieś resztki dotarły do mnie. Oswobodzony szturchnąłem dziewczynę w bok, ale było już za późno. Przerażony patrzyłem, jak upada na kolana. Nie mogła... Nie teraz, kiedy w końcu byliśmy tak blisko choćby uczciwej walki... Podbiegło do mnie tych kilku zbirów i przytrzymało. Zaprowadzili mnie z powrotem do celi. 

Jak mogłem być tak naiwny. Jak mogłem wierzyć w naszą wygraną. Przecież Hela jest 6000 - letnią boginią śmierci. A my nadal niedoświadczonymi, głupimi dziećmi, które mimo z góry wiadomej klęski, śmiały rzucić jej wyzwanie. 

Siedziałem tu dopiero jakiś czwarty dzień i już tyle zdążyłem przegrać. Z nudów zacząłem przeszukiwać śmieci w krypcie. Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście. Znalazłem klucz. Musiał mi wypaść z kieszeni, kiedy mnie tu wrzucali. Najciszej jak mogłem, przekręciłem go w zamku i ruszyłem korytarzem w stronę wyjścia. Poczułem na plecach czyjeś spojrzenie. Powoli odwróciłem się i natknąłem na wielkie, złote oczy o pionowych źrenicach. Smok siedział zwinięty w kłębek niczym kot i wyraźnie znudzony, gapił się na mnie. Nie poruszył się nawet o centymetr. Tylko się gapił. Zauważyłem, że wcale nie mrugał. Pewnie tak samo jak węże, nie ma powiek. Jedyne, co zrobił, to przeciągnął się, ledwo mieszcząc się w korytarzu.

Po chwili dorwało mnie dwóch bandziorów. Nie stawiałem oporu, bo po prostu nie miałem już siły. Wywlekli mnie przed oblicze Heli, która uśmiechała się paskudnie.

- Idź i powiedz tym swoim Avengers, że i tak nie mają szans. Wyrzucić go.

Mężczyźni bardzo dosłownie potraktowali ten rozkaz. Wylądowałem plackiem na bruku. Słońce ledwo wschodziło, a ja byłem głody i przemęczony. Jakoś dotarłem do domu, o mało mnie mdlejąc po drodze. Była jakaś czwarta rano, więc nie musiałem za bardzo zasłaniać twarzy, widziało mnie tylko kilka kotów, na których widok przeszły mnie ciarki. Ciocia May prawie dostałą zawału  widząc mnie w takim stanie. Wiedziała już o moim alter ego, więc zaraz po ogarnięciu mnie, zadzwoniła do pana Starka. 

Chwilę po moim przybyciu do Stark Tower, dowiedziałem się, że pan Stark zrobił coś, czego nikt by się nie spodziewał. Zadzwonił do Kapitana... Po wydarzeniach z Wojny Bohaterów, naprawdę to zrobił! Po jakichś dwudziestu minutach Avengers, bez Thora i Hulka, za to z War Machine i Falconem stawili się na zbiórce. Zerkali na siebie raczej średnio zadowoleni. Byłem zachwycony, kiedy poprosili mnie o opowiedzenie wszystkiego. Hawkeye, któremu pan Stark tymczasowo dezaktywował opaskę monitorującą jego położenie, wyglądał na najmniej zachwyconego powtórką walki z Lokim. Po wysłuchaniu mojej opowieści Mściciele zaczęli dyskutować nad strategią walki.

- A ja co będę robić?- spytałem pana Starka.

- Jesteś przemęczony, a poza tym - nie dokończył, bo Rhodey zawołał nas, wskazując telewizor. Na ekranie było widać Helę terroryzującą ludzi na placu. Pojawiła się naraz w kilku miejscach, otaczając tłum. Niektórzy zaczęli wykrzykiwać, że to iluzja i nie będą się jej bać. Niestety bogini przemyślała to lepiej niż Loki i zaskoczeni ludzie wpadli na barczystych bandziorów. Kilku innych przyniosło złoty tron, pewnie też podrasowany magią. Postawili go na podwyższeniu, zaraz koło jakiegoś pomnika.

MAM W SERCU ŻYWIOŁ//spiderman, Iron Man, Dr Strange, LokiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz