77. Szczęście Gryfonów

1.5K 123 10
                                    

— Mogę to po prostu rozerwać? — zapytałam przyjaciół, wpatrując się w sękaty pieniek.
— Nie — zaprzeczyła Hermiona. — Musimy zrobić to normalnie.
Razem z chłopakami spojrzeliśmy na siebie i pochyliliśmy się nad pniakiem, który natychmiast ożył. Ze szczytu wyskoczyły kolczaste pędy, które wściekle wiły się w powietrzu.
Razem z Harrym złapaliśmy kilka pędów, a Hermiona skorzystała z okazji i Hermiona zanurzyła rękę w dziurze, która otworzyła się w plątaninie gałązek. Niestety włożenie jej tam było trudniejsze niż wyjęcie, ale na szczęście się udało. Gdy udało się wyjąć Hermionie strąk z dziury, kolczaste pędy natychmiast się pochowały, a pniak wyglądał, jak zwykły kawał drewna.
— Wiecie co, chyba nie chciałbym mieć czegoś takiego w swoim ogrodzie — powiedział Ron.
— Taa... — mruknęłam. — A jak było na przyjęciu u Slughorna?
— Och, było całkiem fajnie — odpowiedziała Hermiona. — Ględził trochę o swoich byłych sławnych uczniach, ale jedzenie było super, no i przedstawił nas Gwenog Jones.
— TEJ Gwenog Jones? — powtórzył Ron. — Kapitanowi Harpii z Holyhead?
—Tak, właśnie tej. W każdym razie, Slughorn zamierza urządzić przyjęcie bożonarodzeniowe i z tego już się nie wywiniecie, bo mnie poprosił, żebym sprawdziła, które wieczory macie wolne. Chce mieć pewność, że przyjdziecie.
— Dla mnie to nie problem, ja chętnie przyjdę — powiedziałam. — Nigdy się nie wymigiwałam z tych spotkań specjalnie, to on zawsze wybierał terminy, które miałam zajęte.
— Jeszcze jedno przyjęcie wyłącznie dla pupilków Slughorna, tak? — rzucił Ron.
— Tak, tylko dla członków Klubu Ślimaka — odpowiedziała Hermiona.
— Klub Ślimaka — powtórzył Ron z szyderczym uśmiechem. — To żałosne. No, mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawić. Wiesz, może zaczniesz chodzić z McLaggenem, wtedy zostaniecie królem i królową Ślimaków...
Wymieniliśmy z Harrym spojrzenia.
— Możemy przyprowadzić gości — powiedziała Hermiona, której twarz nagle poczerwieniała — i zamierzałam zaprosić ciebie, ale skoro uważasz, że jesteś ponad takie głupoty, nie będę nawet próbowała!
Razem z Harrym próbowaliśmy skupić się na rozłupywaniu strąku, ale było to naprawdę trudne. Harry ewidentnie próbował narobić tyle hałasu, by nie słuchać ich kłótni, ale to niezbyt działało.
— Zamierzałaś mnie zaprosić? — zapytał Ron, a jego ton już zupełnie nie przypominał tego sprzed sekundy.
— Wyobraź sobie, że tak. Ale jeśli wolisz, żebym chodziła z McLaggenem...
Zapadła cisza, ale Harry z uporem uderzał w strąk w misce, którą ja trzymałam, by się nie ruszała.
— Nie, nie chcę — powiedział bardzo cicho Ron, ale ja usłyszałam.
Harry nie trafił w strąk, szpadel uderzył w moją rękę, która była na rancie miski, a po cieplarni rozeszło się przekleństwo, które wypadło z moich ust.
— Merlinie! Przepraszam, nie chciałem...
— Jak mi coś złamałeś, to oddam ci tym szpadlem — warknęłam.
Ten incydent chyba przypomniał Hermionie i Ronowi, o naszej obecności.
— Co tu się stało? — zapytała profesor Sprout, podchodząc do nas.
— Uderzyłam się lekko w rękę, ale wszystko jest w porządku — wyjaśniłam.
— Na pewno?
— Tak, już nawet nie boli — powiedziałam i uśmiechnęłam się sztucznie.
— No dobrze... to wracajcie do pracy i proszę uważać na słowa panno Potter — rzekła profesor Sprout i ruszyła do innej grupy uczniów.
— Na pewno cię nie... — zaczął Ron, patrząc na moją dłoń.
— Boli, jak cholera — rzekłam. — Ale samo się nie długo zagoi. Będziecie musieli zrobić to sami, a i zabierzcie mu — wskazałam na Harry'ego — ten szpadel.


Zbliżał się pierwszy mecz quidditcha, a Katie ciągle znajdowała się w Szpitalu Świętego Munga, więc musiałam wziąć na jej zastępstwo Demelze Robins. Jest dobrą ścigającą, ale nie ukrywam, że Katie jest dużo lepsza i lepiej mi się z nią gra. Mamy po prostu duże doświadczenie.
Dziś wieczorem mieliśmy spotkać się na treningu i doszlifować wszystko na mecz ze Ślizgonami. Mimo moich obaw Demelza dobrze się zgrywała ze mną i Ginny. Pałkarze też sobie radzili. Jedynym problem był Ron. Przepuścił prawie wszystkie gole, głównie te rzucane przeze mnie i Ginny, zaczął tracić nerwy i w końcu trafił nadlatującą Demelze prosto w usta.
— Ron do cholery! — krzyknęłam, a ręce mi opadły z bezradności.
— To był wypadek, wybacz mi, Demelzo, naprawdę bardzo mi przykro! — krzyknął za nią, gdy ta zlatywała zygzakiem na ziemie. — Ja tylko...
— Spanikowałem — warknęła Ginny, lądując obok Demelzy. — Ty palancie, zobacz, jak ona wygląda!
Zeskoczyłam z miotły obok nich i przyjrzałam się dziewczynie.
— Episkey — powiedziałam celując różdżką w wargę Demelzy, by rana się zagoiła.
— Ginny, nie nazywaj Rona palantem, nie jesteś kapitanem drużyny... — powiedział Harry, lądując obok nas.
— Alex, jakoś to nie przeszkadza. Zresztą jej też już puszczają nerwy!
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ale szybko przybrałam poważny wyraz twarzy.
— Dobra, posłuchajcie! — rzekłam, zwracając się do całej drużyny. — Na dziś to skończymy, przed meczem postaram się zorganizować jeszcze jakiś trening. Nie chce udawać, że jest dobrze, bo nie jest. Dziś to ewidentnie nie był to najlepszy trening jako drużyny, ale są osoby, u których widzę postęp. No dobra... nic więcej już chyba nie mam do powiedzenia. Możecie iść do domu, oprócz ciebie Ron. Chcę, żebyś jeszcze został, musimy coś omówić.
Odpowiedziałam jeszcze na kilka pytań drużyny i gdy już wszyscy poszli, podeszłam do Rona, który stał ze spuszczoną głową.
— Powiesz mi co się z tobą dzieje?
— Nie wiem, ja... naprawdę chcę, ale...
— Co mam zrobić, żeby coś się u ciebie przestawiło i żebyś wreszcie grał z pewnością siebie? — zapytałam.
— Nie wiem, Alex... — mruknął, wpatrując się w swoje buty.
— Nie chce cię bardziej stresować, ale chcę, żebyś zdawał sobie sprawę, co będę musiała zrobić jako kapitan. Wiesz, że ja stawiam na umiejętności, a nie na to, jakie z kim mam stosunki. Jeśli nie weźmiesz się w garść i zawalisz ten mecz, to będę zmuszona wziąć do drużyny McLaggena... Jako przyjaciółka ci powiem, że nie chce tego robić, ale jako kapitan liczą się dla mnie stabilność i umiejętności zawodnika, nie mogę sobie pozwolić na ciągłą niepewność czy dasz radę, czy nie dasz rady Ron. Zdajesz sobie z tego sprawę?
— Tak — powiedział.
— Nie dołuj się. Musisz w siebie uwierzyć Ron... — powiedziałam. — Hej! Nie podziwiaj już tak tych butów — Ron uniósł głowę i spojrzał mi w oczy. — Widziałam, co potrafisz, dlatego jeszcze jesteś w tej drużynie. Pamiętaj, że na przesłuchaniach wygrałeś z McLaggenem, a to coś znaczy, więc weź się w garść i nie daj nikomu nadszarpnąć twojej pewności siebie. A nadmierne złoszczenie się, gdy coś ci się nie udaje, też nie jest potrzebne.
— Postaram się ogarnąć... dzięki za szczerą rozmowę — odrzekł. — Wiesz... rok temu pomagałaś mi poza treningami i jeśli masz czas, to może... w tym roku też mogłabyś mi pomóc?
— Jeśli uważasz, że to ci pomoże, to nie ma sprawy. Zobaczę, kiedy boisko jest wolne i dam ci znać.
— Dzięki... A teraz ci się śpieszy?
— Nie — odpowiedziałam.
— To może zaczniemy od razu? — zapytał.
— Czemu nie? Leć na pętlę, ja wezmę kafla.

Czarownica z Wilczym SercemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz