10. Colin Creevey

4.8K 226 30
                                    

Obudziłam się i w dobrym humorze ruszyłam do Wielkiej Sali. Przez całą drogę myślałam, co w tym roku wymyślimy z George'em, Fredem i Lee. Gdy weszłam już do Wielkiej Sali, zobaczyłam, że każdy z moich przyjaciół już siedzi przy stole. Usiadłam na swoim stałym miejscu, czyli pomiędzy George'em a Lee. Natomiast Harry, Ron i Hermiona zazwyczaj siedzą naprzeciwko nas.
Ledwo zabrałam się do śniadania, a nad moją głową pojawiły się sowy. Jakaś paczka spadła Neville'owi na głowę, a sowa wylądowała w misce Hermiony opryskując nas mlekiem.
— Errol! — krzyknął Ron, wyciągając ptaka za nogi, biedny stracił przytomność. — Och, nie... — jęknął Ron.
— W porządku, jeszcze żyje — powiedziała Hermiona.
— Nie chodzi o to... Chodzi O TO — Ron wskazał na czerwoną kopertę.
Wyglądała zwyczajnie, nie wiedziałam zbytnio, o co chodzi, ale Ron i Neville patrzyli na nią, jakby miała wybuchnąć.
— Zwykły list, czemu tak się boisz? — zapytałam.
— Przysłała mi... wyjca — odpowiedział Ron.
— Lepiej go otwórz, Ron — wyszeptał Neville. – Jak nie otworzysz, będzie jeszcze gorzej. Kiedyś babcia mi jednego przysłała, a ja go nie otworzyłem i... to było straszne.
— Co to wyjec? — zapytał Harry.
Jako iż nie chciało mi się nachylać i przysłuchiwać się rozmowie, użyłam swojego słuchu i jedząc śniadanie, bardzo dobrze wszystko słyszałam. Ron trzęsącymi rękoma wziął kopertę i otworzył ją. Od razu pożałowałam, że miałam wyostrzony słuch. Myślałam, że koperta naprawdę eksplodowała. Aż podskoczyłam na ławce i złapałam się za uszy, w dodatku, jakby tego było mało, spadłam z ławki. Leżałam na ziemi, przykładając ręce do uszu. Jedynie moje nogi zostały na ławce. Mimo zatkanych uszu i tak wszystko słyszałam.
— ...PO TYM, JAK UKRADŁEŚ SAMOCHÓD, WCALE BYM SIĘ NIE ZDZIWIŁA, GDYBY CIĘ WYRZUCONO ZE SZKOŁY, POCZEKAJ, AŻ SIĘ DO CIEBIE DOBIORĘ, NIE SĄDZĘ, ŻEBYŚ W OGÓLE POMYŚLAŁ, CO TWÓJ OJCIEC I JA PRZEŻYLIŚMY, KIEDY ZOBACZYLIŚMY, ŻE GO NIE MA. DOSTALIŚMY WCZORAJ LIST OD DUMBLEDORE'A, MYŚLAŁAM, ŻE TWÓJ OJCIEC UMRZE ZE WSTYDU, CO Z CIEBIE WYROSŁO, TY, HARRY I ALEX MOGLIŚCIE POŁAMAĆ SOBIE KARKI. WSTRĘTNE I OBURZAJĄCE, TWOJEGO OJCA CZEKA DOCHODZENIE W PRACY, TO WYŁĄCZNIE TWOJA WINA I JEŚLI JESZCZE RAZ ZROBISZ COŚ NIE TAK, WRÓCISZ DO DOMU I KONIEC ZE SZKOŁĄ.
Zapadła głucha cisza. Czerwona koperta się spaliła. Rozległo się kilka śmiechów, a Fred i George pomogli mi wrócić do poprzedniej pozycji.
— Wasi rodzice już nigdy nie pozwolą mi do was przyjechać... — powiedziałam.
Było mi głupio, że jednak nie powstrzymałam chłopaków i sama wzięłam udział w tej wycieczce samochodem. Teraz pan Weasley ma problemy w pracy, a to wszystko przez naszą głupotę. Gdy tak nad tym myślałam, to przed moim nosem wylądowała sowa. To była sowa moich rodziców, Myron. Pół roku temu ją kupili. Wzięłam do ręki list i zaczęłam czytać...


„Razem z ojcem nie możemy uwierzyć, że zrobiłaś coś takiego! Wiem, że lubisz te swoje przygody i ciągle wpadać w jakieś kłopoty, czy dostawać szlabany, ale to już przesada! Pozwoliliśmy ci jechać do państwa Weasleyów, a ty narobiłaś im kłopotów! Wyobrażasz sobie, co mogło się stać!? Podobno uderzyliście w ruszające się drzewo, które mało co was nie zabiło! Mieliście szczęście, że nic wam nie jest! Mam nadzieję, że w tym roku oprócz listów na temat twoich dowcipów i szlabanów z ich powodu, nic więcej nie będzie mi przychodziło, a właściwie przylatywało.
Mama''


— Ty też? — zapytał Ron.
— Tak... — mruknęłam.
Chwilę potem przy naszym stole zjawiła się profesor McGonagall i rozdała nam plany lekcji. Zobaczyłam, że po śniadaniu czekają mnie dwie godziny zielarstwa razem z Puchonami.
Pożegnałam się z Fredem, George'em i Lee, po czym ruszyłam do cieplarni z Harrym, Ronem i Hermioną. Przy cieplarni była już reszta uczniów, a w naszą stronę kroczyła profesor Sprout z profesorem Lockhartem.
Gdy już mieliśmy wejść do środka cieplarni, by zacząć lekcje to Lockhart zawołał:
— Alex! Harry! Chciałbym z wami zamienić słówko... Profesor Sprout, nie ma chyba nic przeciwko temu?
Liczyłam, że profesor Sprout się nie zgodzi, no ale cóż. Lockhart tak szybko zamknął drzwi od cieplarni, że profesorka nie zdążyła nawet nic powiedzieć.
— Alex, Harry... Kiedy usłyszałem... no cóż, wiem, to moja wina. Mogłem to przewidzieć.
— No to skoro wszystko już jasne, to możemy wrócić na lekcje?— zapytałam.
— Och, Alex widzę, że ciebie chyba zaraziłem najbardziej. Dałem wam posmakować sławy, co? Zaraziłem was tym bakcylem. Dzięki mnie znaleźliście się na pierwszej stronie i nie mogliście się powstrzymać od zrobienia tego jeszcze raz.
— Słucham? — zapytałam niedowierzając.
— Ja wszystko rozumiem. Musicie zrozumieć, że nie można latać samochodami, żeby zwrócić na siebie uwagę. Trochę musicie zwolnić, a szczególnie ty Alex, rozumiemy się?
— Dlaczego szczególnie ja? — zapytałam z bulwersowanym głosem.
— Posłuchajcie będziecie mieli jeszcze dużo czasu na sławę jak będziecie dorośli — powiedział, ignorując moje pytanie. — Widzicie, gdy byłem w waszym wieku, też byłem nikim tak jak wy teraz. Co ja mówię, byłem mniej niż nikim! Wiecie, o co mi chodzi, prawda? Już was trochę znają, prawda? Przez tę historię, z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać! Wiem, że to nie to samo, co zdobyć pięć razy z rzędu pierwszą nagrodę Najbardziej Czarującego Uśmiechu tygodnika „Czarownica", ale...
— Ale my już musimy iść na lekcję — przerwałam mu.
— Ach tak... — zaczął Lockhart.
— Do widzenia! — powiedziałam i pociągnęłam Harry'ego w stronę drzwi do cieplarni.
Wślizgnęliśmy się do cieplarni i dołączyliśmy się do lekcji. Dziś zajmowaliśmy się mandragorami. Gdy zajęliśmy się już pracą w grupach, jakiś chłopiec, który był w naszej grupie, przedstawił się:
— Justyn Finch-Fletchley. Wiem, kim jesteście... słynny Harry Potter i słynna Alex Potter, która zadaje się z największymi dowcipnisiami w Hogwarcie... ty jesteś Hermiona Granger... która zawsze wszystko wie... i Ron Weasley. To był twój latający samochód, zgadza się?
Niestety dalej już nie interesowałam się zbytnio tym, co mówił, bo było to na temat Lockharta.

Po zakończonej lekcji szybko ruszyłam do dormitorium, by wziąć prysznic, bo byłam cała w błocie. Następnie ruszyłam na transmutację, to jeden z moich ulubionych przedmiotów. Niestety Ron miał spore problemy, ponieważ, podczas lądowania na wrzeszczącej wierzbie jego różdżka się złamała. Mimo iż skleił ją taśmą, to nic to nie pomogło. Zamiast zmienić żuka w guzik, to zmiażdżył go łokciem.
Gdy szliśmy do Wielkiej Sali na lunch, podeszli do nas Fred i George.
— Jak pierwsze lekcje? — zapytali równocześnie.
— Na razie w miarę dobrze, a u was? — powiedziałam.
— Też dobrze — odpowiedzieli znowu razem.
— Mieliście już lekcje z Lockhartem? — zapytał Fred
— Będziemy mieli po lunchu — odpowiedziała Hermiona patrząc w plan.
— Czy możesz nam powiedzieć, dlaczego wszystkie lekcje z Lockhartem ozdobiłaś serduszkami? — zapytał Ron.
Hermiona szybko schowała plan lekcji do torby, robiąc się przy tym coraz bardziej czerwona, na co ja i bliźniacy wybuchliśmy śmiechem.


Po skończonym lunchu ruszyłam z Fredem i George'em na dziedziniec. Lee musiał coś załatwić, dlatego nie poszedł z nami. Wygłupialiśmy się i śmialiśmy z wielu rzeczy, gdy podszedł do nas jakiś chłopiec.
— Alex Potter, prawda? Ja jestem... jestem Colin Creevey — wypalił nagle, robią krok w naszą stronę. — Ja też jestem w Griffindorze. Słuchaj... czy sądzisz... czy nie miałbyś nic przeciwko, żebym... zrobił ci zdjęcie? — zapytał, wskazując na trzymany aparat.
— Zdjęcie? — zapytałam, a moja mina od razu spoważniała.
— No... żebym mógł udowodnić, że cię spotkałem. Mam już zdjęcie twojego brata i profesora Lockharta. Wiem o was wszystko. Opowiadali mi, jak przeżyliście, kiedy Sam-Wiesz-Kto próbował was zabić, i że on gdzieś zniknął i w ogóle i że podobno ty też masz tę bliznę w kształcie błyskawicy. Nie jest to pewne, bo twój brat ma na czole, a ty nie ale podobno ją masz. Tylko nie wiadomo...
— Na nadgarstku — wcięłam się.
— Ach! — wydał z siebie okrzyk. — A może twoi przyjaciele też zrobią sobie z nami zdjęcie, słyszałem, że są oni największymi dowcipnisiami Hogwartu...
— Colin, przepraszam cię, ale śpieszymy się na lekcje, bo... — przerwał mi dzwonek wznawiający lekcje — ...jak słyszałeś, właśnie zadzwonił dzwonek. Pa — powiedziałam i szybkim tempem odeszłam z obecnego miejsca.
Chwilę później dogonili mnie bliźniacy.
— Widzę, że masz fana — zaśmiał się Fred.
— Mnie jakoś to nie bawi. Nie jestem nikim sławnym, jestem zwykłym wi...człowiekiem.
Prawie mi się wymsknęło! Powiedziałabym im, że jestem wilkołakiem... co ze mnie za idiotka.
— Nie jesteś normalnym człowiekiem... — powiedział George — jesteś czarownicą.
— Dobrze, ja idę na zajęcie z Lockhartem, życzcie mi powodzenia — powiedziałam z rozpaczą w głosie.
— Może nie będzie tak źle — powiedzieli i mrugnęli do mnie.

Weszłam do sali razem z resztą uczniów, usiadłam w ławce z Hermioną. Lockhart na dzień dobry rozdał nam krótki test. A o czym był? O Gilderoy'u Lockharcie! Nie zdzierżę tego... Ten facet na pewno ma coś z głową.
Jak się okazało tylko Hermiona napisała ten test bezbłędnie. Oczywiście ja większość zmyśliłam. Mój test był zrobiony w sposób komiczny. Gdy Lockhart go zobaczył, to jego mina była wspaniała. Hah, jak sobie przypomnę ten widok...
— Muszę was jednak ostrzec! — powiedział, stawiając na swoim biurku okrytą klatkę. — Moim zadaniem jest uzbrojenie was w oręż przeciwko najbardziej odrażającym potworom znanym w świecie czarodziejów! W tym pomieszczeniu możecie przeżyć strach, jakiego dotąd nie zaznaliście. Wiedzcie jednak, że nie grozi wam nic, dopóki ja tu jestem. I proszę o zachowanie spokoju. Tak jest, oto świeżo schwytane chochliki kornwalijskie.
Muszę powiedzieć, że były one urocze. Niestety moje uszy miały dość ich pisków. Chochliki miotały się i waliły w klatkę. A wiecie, co jest najlepsze!? Ten baran w fioletowej kiecce ją otworzył! Chochliki ruszyły w naszą stronę i zaczęła się istna masakra. Gdy trzy z nich ruszyły w moją stronę, mignęłam kolorem moich żółtych oczu i warknęłam cicho, przez co lekko się wystraszyły. Zostawiły mnie i rzuciły się na Neville'a.
— No, dalej, poradźcie sobie z nimi, przecież to tylko chochliki — szydził Lockhart. — Peskipiksi pesternomi! — ryknął, machając różdżką.
Chochliki się w ogóle nie przejęły i wyrwały mu różdżkę, po czym wywaliły przez okno. Gdy tylko zadzwonił dzwonek Lockhart ulotnił się z klasy i kazał nam się nimi zająć. Ja się pytam - KTO GO WPUŚCIŁ DO TEJ SZKOŁY!?
Weszłam na ławkę i wypowiedziałam zaklęcie. Wszystkie chochliki zwolniły i jakoś je z powrotem umieściliśmy w klatce. Cieszyłam się, że jak byłam w Norze, to przeczytałam podręcznik od zaklęć, który należał do George'a.









Czarownica z Wilczym SercemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz