5. Zwierciadło Ain Eingarp

6K 310 31
                                    

Zbliżało się Boże Narodzenie. Za oknem było pełno śniegu. Jezioro zamarzło na dobre, a Fred i George zostaliśmy ukarani za zaczarowanie kilkunastu piguł śniegowych, które ścigały profesora Quirrella, grzmocąc w jego turban. A kilka sów, które się przeziębiły, musiały przejść kurację u Hagrida.


— Naprawdę mi żal — powiedział Malfoy na jednej z lekcji eliksirów — tych wszystkich, którzy będą musieli zostać na Boże Narodzenie, bo nie chcą ich w domu.
Kiedy to mówił, spojrzał na Harry'ego. Zresztą od meczu zrobił się jeszcze bardziej denerwujący. Postanowiłam, że też zostanę, dotrzymam towarzystwa Harry'emu, Ronowi i bliźniakom. Powiadomiłam o tym rodziców i się zgodzili, chociaż trochę niechętnie. Po moim ostatnim liście do nich woleliby bym była w domu, ale przekonałam ich, że dam sobie radę.
Gdy wychodziliśmy z klasy, zobaczyłam przed sobą wielką jodłę i stopy Hagrida.
— Cześć, Hagridzie, pomóc ci? — zapytał Ron, wychylając głowę między gałęzie.
— Nie dzięki, dam rade, Ron.
— Może byście przestali blokować przejście, co? — odezwał się Malfoy — Chcesz sobie dorobić, Weasley? Masz nadzieję zostać gajowym, jak skończysz szkołę albo jak szkoła z tobą skończy? Chatka Hagrida to chyba pałac w porównaniu z twoim rodzinnym domem, nie?
Ron chciał już się rzucić na Draco albo go złapałam za rękę i pociągnęłam do tyłu.
— Tak się składa Malfoy, że w porównaniu do ciebie on przynajmniej ma kochającą rodzinę i przyjaciół. A ty co? Ty masz tylko kasę i wielkie ego. A jak coś ci przeszkadza, to chętnie z tobą o tym porozmawiam.
— A ty co, zakochałaś się w nim, że tak go bronisz? — zakpił.
— Może i tak, w porównaniu do ciebie on przynajmniej ma coś więcej niż tylko kasa i tonę żelu na włosach — powiedziałam i pociągnęłam Rona za rękaw.
Ruszyliśmy wzdłuż korytarza, by jak najszybciej odejść od tego buraka.
— Dzięki — odezwał się Ron.
— Nie ma za co — odpowiedziałam i się uśmiechnęłam.
Dogoniliśmy Hagrida, który wchodził już na Wielką Salę. Była tam profesor McGonagall i profesor Flitwick. Sala wyglądała naprawdę wspaniale.
— Ile dni wam zostało do ferii świątecznych? — zapytał Hagrid.
— Tylko jeden — odpowiedziała Hermiona — To mi przypomniało... Alex, Harry, Ron, mamy pół godziny do obiadu, powinniśmy pójść do biblioteki.
— Och, tak, masz rację — rzekł Ron.
— Do biblioteki? — zdziwił się Hagrid, wychodząc za nami z sali. — Tuż przed feriami? Macie bzika czy jak?
— Tu nie chodzi o naukę — odpowiedziałam. — Szukamy informacji na temat tego Nicolasa Flamela.
— Co robicie? — Hagrid wytrzeszczył oczy — Słuchajcie... mówiłem wam już... zostawcie to, nic wam do tego, czego pilnuje Puszek.
— My chcemy się dowiedzieć, kim jest ten Nicolas, nic więcej — powiedziałam.
— Chyba że ty nam powiesz i zaoszczędzisz nam trudu — dodał Harry.
— Nic wam nie powiem.
— No to znajdziemy sami — powiedziałam i ruszyliśmy do biblioteki, zostawiając Hagrida z kwaśną miną.
Od czasu, gdy Hagrid się wygadał, często przesiadujemy w bibliotece. Przetrząsnęliśmy już setki książek i nic. Chcieliśmy nawet pójść do działu Ksiąg Zakazanych. Niestety nie mamy pozwolenia, by tam wejść. Przez to szukanie mocno zaniedbałam Lee, George'a i Freda. Często mi się skarżą, że nie mam dla nich czasu.

— Lee, gdzie George i Fred? — zapytałam przyjaciela, siadając obok niego na obiedzie.
— Powiedzieli, że muszą coś załatwić — odpowiedział. — A co z tobą? Kiedy będziesz miała dla nas czas? Wiesz, że ja zaraz wyjeżdżam i zobaczymy się dopiero po świętach.
— Wiem, przepraszam... Dziś możemy coś porobić, jak chcesz — odpowiedziałam.
— Alex musimy czegoś szukać, pamiętasz? — wtrąciła się Hermiona.
— Pamiętam, ale dziś się wypisuję. Z wami jestem cały czas, a z nimi prawie w ogóle. Zresztą szukamy igły w stogu siana.
— Ale... — zaczęła.
— Dziś mnie nie będzie i tyle — Złapałam naleśnika w rękę i ruszyłam w stronę wyjścia z Wielkiej Sali.
Postanowiłam, że przejdę się do pokoju bliźniaków, może tam ich znajdę. Okazało się, że tam też ich nie było, więc wróciłam do Pokoju Wspólnego, gdzie natknęłam się na Lee.
— Już zjadłeś? — zapytałam i dosiadłam się do niego na kanapie.
— Yhm, znalazłaś ich? — zapytał.
— Nie, sami się w końcu znajdą. Mam przeczucie, że się na mnie obrazili — mruknęłam.
— Ja też się obraziłem, ale już mi przeszło... Im też pewnie przejdzie.
— Nie chciałam, żeby tak wyszło, po prostu... mam trochę na głowie — powiedziałam, patrząc na swoje buty.
— Może ci... — zaczął.
— Nie, dzięki, nie trzeba — przerwałam mu.
— Okej, spoko...
Siedzieliśmy w ciszy, gdy nagle szturchnął mnie w ramię.
— Ej! Rozchmurz się, tobie nigdy uśmiech nie schodzi z twarzy — powiedział, a ja od razu uśmiechnęłam się pod nosem. — Tak lepiej!
— To, co robimy?
— Dopóki jeszcze jestem, to może przejdziemy się na błonia?
— Ok, to idę się ciepło ubrać i lecimy.
— Tylko szybko — krzyknął, gdy już byłam na schodach.
— Dobrze — odkrzyknęłam.
Szybko się ubrałam i ruszyliśmy na błonia. Gdy Lee zapatrzył się na jezioro, ja ulepiłam śnieżkę i w niego rzuciłam. Ten szybko się odwrócił i mi oddał, przez co zaczęła się bitwa na śnieżki. W czasie bitwy usłyszałam coś znajomego. Po chwili śnieżka walnęła mnie w plecy, gdy się odwróciłam, w oddali zobaczyłam dwóch rudzielców, którzy biegli w naszą stronę.
— Jak możecie... — zaczął Fred.
— ...bez nas... — kontynuował George.
— ...robić bitwę na śnieżki! — dokończyli razem.
— Po pierwsze, normalnie, a po drugie, nie mogłam was znaleźć.
— Właśnie, gdzie byliście? — zapytał Lee.
— Tajne sprawy — powiedzieli razem.
Ulepiłam dwie śnieżki i w nich rzuciłam.
— Osz ty! — krzyknęli razem i znów zaczęła się bitwa.
Na początku byłam ja i Lee, przeciw bliźniakom. Potem role się zamieniły i ja byłam z Fredem na George'a i Lee. Jak do tego doszło, nie mam pojęcia, ale było fajnie.
Gdy wróciliśmy do Pokoju Wspólnego i każdy z nas się już przebrał, zaczęliśmy grać w różne gry. Skończyliśmy dopiero w nocy.

W dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia radość roznosiła się po całym moim ciele. Mimo że nie jestem teraz z rodzicami, to cieszyłam się na te święta.
Przez te wolne dni Ron nauczył mnie i Harry'ego grać w szachy czarodziejów. Zrobiłam też parę kawałów z bliźniakami, przez co poznałam Percy'ego. No i co najważniejsze poznałam bliżej Harry'ego, a on mnie. Nadal nam trudno mówić do siebie jak byśmy byli rodzeństwem, bo w sumie można powiedzieć, że jesteśmy rodzeństwem jakby dopiero od pół roku.

Gdy się obudziłam i wstałam z łóżka, zobaczyłam prezenty. Szybko poszłam się przebrać z piżamy i gdy miałam odpakowywać pierwszy prezent, ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że to jakaś gryfonka.
— Cześć, miałam cię zawołać... Na dole jest czterech chłopaków, którzy na ciebie czekają — powiedziała i poszła do swojego dormitorium.
Zostawiłam prezenty i ruszyłam na dół. Gdy tylko zeszłam ze schodów, moim oczom ukazał się Harry, Ron, Fred i George.
— Wesołych Świąt! — krzyknęli razem i przytulili mnie po kolei.
— Wesołych Świąt — odpowiedziałam.
— Podobają ci się prezenty? — zapytał Ron.
— Nie wiem.
— Jak to nie wiesz? — zapytali bliźniacy, a uśmiech zszedł im z twarzy.
— Bo nie zdążyłam nawet ich rozpakować — zaśmiałam się.
— To leć, rozpakuj, a my tu czekamy — odpowiedział Harry.
— Musimy coś wymyślić Fred, aby dostawać się do dziewczyn — powiedział George.
— Wolałabym nie — powiedziałam i poszłam do dormitorium.


Pierwszy prezent był od rodziców, dostałam naszyjnik z księżycem i liścik:

„Kochanie Wesołych Świąt!!
Mam nadzieję, że prezent się spodoba, jest to pamiątka rodzinna. Miałam ci go dać jak będziesz starsza, ale uznałam z tatą, że teraz jest odpowiedni moment.
Kochamy mama i tata''

Naszyjnik był piękny, ale na razie schowałam go do szkatułki. Następny prezent był od Lee przysłał mi książkę „Quidditch przez wieki''. Mogłam się tego spodziewać, szczególnie że zaczynałam się interesować tym sportem. Lubię książki, więc cieszę się, że będę mogła poczytać na temat quidditcha. Kolejny prezent był od bliźniaków, kupili mi słodycze z Hogsmeade. Od Hermiony dostałam książkę, z czego byłam zadowolona. Przedostatni był niepodpisany, otworzyłam go, a w środku znajdował się sweter z literką mojego imienia. Był koloru jasnoniebieskiego, można by powiedzieć, że błękitnego. Były też krówki i kartka, z której wynika, że to od kogoś o imieniu Molly Weasley. Po nazwisku można stwierdzić, że to ktoś z rodzinny Freda, George'a i Rona. Później będę musiała się ich o to zapytać. Ostatni prezent był od Hagrida, był to drewniany flecik.
Wszystkie prezenty porozkładałam na swoje miejsca i postanowiłam wrócić do chłopaków. Wzięłam też sweter, by zapytać się, od kogo on jest.
Gdy zeszłam na dół, chłopcy siedzieli przy kominku.
— Mam do was pytanie. Wiecie może...
— Hej, zobaczcie! Alex ma sweter Weasleyów! — krzyknął Fred, a ja zauważyłam, że oni też mają takie swetry.
— Weasleyów? — zapytałam.
— Tak, nasza mama je robi co roku — jęknął Ron.
— Ale na twoim Ron, nie ma litery — zauważył George. — Chyba uważa, że nie zapominasz swojego imienia. Ale my nie jesteśmy tacy głupi, wiemy, że nazywamy się Gred i Forge.
Zaśmiałam się z Harrym, widząc szczerzących się bliźniaków.
— Ale czemu ja i Harry też go dostaliśmy? — zapytałam.
— Ja pisałem mamie o tobie Harry, że nie spodziewasz się zbytnio prezentów. Pewnie dlatego go wysłała — powiedział Ron.
— Okej, a skąd wasza mama wiedziała o mnie? — zapytałam, zwracając się bardziej do bliźniaków.
— Yyy... no wiesz... — zaczął George.
— ...trochę tam o tobie pisaliśmy — dokończył Fred.
— Że mamy nową koleżankę i w ogóle — wyjaśnił George.
— Okej, to podziękujcie ode mnie mamie. Miło z jej strony, że wysłała mi sweterek i krówki — powiedziałam.
— Nie ma sprawy — powiedzieli obydwaj.
— A jak wam się podobały prezenty? — zapytałam chłopców, bo byłam ciekawa czy kupiłam takie, które im się spodobały.
— Bardzo — powiedzieli bliźniacy.
— Mi też się podobał, ale nie musiałaś. Trochę głupio, bo ja nic dla ciebie nie mam — powiedział Harry.
— Oj, daj spokój — powiedziałam.
— Zgadzam się z Harrym — odezwał się Ron.
— Co to za hałasy?
Na schodach stał Percy Weasley. Na ramionach miał sweter od swojej mamy, ale chwilę później był już w rękach Freda.
— P czyli prefekt! Wkładaj go, Percy, my już swoje mamy na sobie, Alex i Harry też dostali!
— Nieee... nie chcę... — wysapał Percy spod swetra, który George i Fred już mu wciągali przez głowę, strącając przy okazji okulary.
— I dzisiaj nie siedzisz z innymi prefektami — oznajmił George. — Boże Narodzenie to rodzinne święto — dodał i wyprowadzili go razem z Fredem z Pokoju Wspólnego.

Po dosyć zabawnych wydarzeniach na śniadaniu ruszyłam z chłopakami na bitwę na śnieżki.
Każdy z nas miał sweter od mamy Weasleyów. Po bitwie wróciliśmy do Pokoju Wspólnego i graliśmy w różne gry, dużo się przy tym wygłupiając. Nawet raz zagrałam z Percym w szachy, oczywiście przegrałam, ale było fajnie. Szczerze mówiąc, trochę się dziś rozchmurzył.
Wieczorem ruszyliśmy na kolację. Siedzieliśmy wszyscy i patrzyliśmy jak Percy ściga Freda i George'a, bo ukradli mu odznakę prefekta. Oczywiście bliźniacy wciągnęli mnie do tej zabawy, przez to, że byłam dosyć szybka, to nie mógł mnie dogonić. Jednak nie chciałam się nad nim znęcać i po obiegnięciu prawię szkoły na około, oddałam mu ją dobrowolnie. On był cały czerwony ze zmęczenia, a ja dopiero lekko go poczułam.

Gdy późnym wieczorem położyłam się na łóżku, uznałam, że nie usnę i przejdę się do Harry'ego.
Wchodziłam po schodach, które prowadziły do dormitorium chłopców i poczułam zapach Harry'ego. Stanęłam na chwilę w miejscu i bardziej wytężyłam swoje zmysły. Usłyszałam kroki i poczułam Harry'ego, tak jakby stał tuż przede mną. Bez zastanowienia, wyciągnęłam rękę przed siebie. Poczułam jakiś materiał, zacisnęłam dłoń i pociągnęłam w swoją stronę, a przede mną pojawił się mój brat.
— Skąd wiedziałaś? — zapytał.
— Ja... yyy... usłyszałam kroki na schodach... no wiesz... zrobiłam to odruchowo — wyjąkałam. — Co to jest? — zapytałam, zmieniając temat.
— Yyy... peleryna niewidka, dostałem ją dzisiaj — powiedział zmieszany.
— Od kogo? — znów zapytałam.
— Tego nie wiem, ale... należała do... do naszego ojca — powiedział Harry i spuścił głowę.
— Dlaczego mi nic nie powiedziałeś!? — krzyknęłam szeptem.
— Przepraszam, ja...
— Dobrze, nic się nie stało — przerwałam mu. — A gdzie się wybierałeś? — zapytałam z uśmiechem na ustach.
— Chciałem się przejść po Hogwarcie, a ty, co tu robisz? — zapytał podejrzliwie.
— Uznałam, że pewnie nie śpisz i chciałam się do ciebie przejść.
— To w takim razie idziesz ze mną? — zapytał.
— Czemu nie — odpowiedziałam i założyliśmy pelerynę.
Postanowiliśmy, że pójdziemy do biblioteki, do działu Ksiąg Zakazanych. Będziemy mogli poszukać czegoś o Flamelu. Gdy doszliśmy na miejsce, zdjęliśmy pelerynę i zaczęliśmy szukać. Po chwili usłyszałam straszny wrzask, odwróciłam się i spojrzałam na Harry'ego.
— Co ty wyrabiasz? — zapytałam.
— Nie chciałem — powiedział.
— Ktoś mógł nas usłyszeć — powiedziałam i w tym momencie usłyszałam kroki na korytarzu. — Ktoś tu idzie! — krzyknęłam szeptem.
Szybko schowaliśmy się pod pelerynę niewidkę i ruszyliśmy do wyjścia z biblioteki. Gdy wychodziliśmy, w drzwiach minęliśmy się z Flichem. Prawie biegiem ruszyliśmy korytarzem, gdy byliśmy już dosyć daleko, zwolniliśmy. Tylko był problem, nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie jesteśmy, gdy tak staliśmy usłyszałam głos Flicha. Był dość głośno, więc Harry też go usłyszał. Musiał przejść jakimś przejściem na skróty, bo to nie możliwe, że tak szybko się znalazł znów obok nas. Drugim głosem był Snape, Flich powiedział mu, że ktoś był w dziale Ksiąg Zakazanych. Szybko cofnęliśmy się i weszliśmy do pierwszych lepszych drzwi. Flich i Snape poszli dalej, a my odetchnęliśmy z ulgą.
Pomieszczenie wyglądało jak nieużywana klasa.
Wyszłam spod peleryny i przeszłam kilka kroków, rozglądając się po pomieszczeniu. Harry zdjął pelerynę i podszedł do jakiegoś lustra. Ruszyłam w jego kierunku i zobaczyłam napis na górze lustra: AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ REWTĄ WTE IN MAJ IBDO. Gdy tak się przyglądałam, Harry stał i patrzył się na swoje odbicie, jak zahipnotyzowany. Nagle odwrócił się za siebie, a potem z powrotem do lustra. Ja stałam z boku i patrzyłam się na niego ze zdziwieniem. Chciałam się już go zapytać, czy wszystko w porządku, ale on przysunął się do lustra i szepnął:
— Mamo? Tato?
— Harry? — powiedziałam, lecz on nie zwrócił na mnie uwagi.
Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu, a on gwałtownie się odwrócił, przez co się wystraszyłam i szybko zabrałam rękę
— Wszystko w porządku? — zapytałam.
— Patrz! — powiedział i przyciągnął mnie bliżej lustra. — Widzisz ich?
— Kogo? — zapytałam. — Widzę tylko mnie i ciebie — powiedziałam, a Harry złapał mnie za rękę i pociągnął, przez co stałam centralnie przed lustrem.
Po paru sekundach patrzenia w lustro zaczęło się coś pojawiać, tak jak wcześniej zrobił Harry, też odwróciłam się gwałtownie do tyłu. Gdy znów odwróciłam głowę w stronę lustra, zobaczyłam sporą ilość ludzi. Na samym początku stałam ja, a obok mnie Harry, po prawej stronie stali moi rodzice, a po lewej... jakaś kobieta z mężczyzną. Mężczyzna był łudząco podobny do Harry'ego, a kobieta była... była podobna do mnie, może nie tak jak, Harry do tego mężczyzny, ale była podobna. To ich widział Harry, to moi prawdziwi rodzice. Za całą naszą szóstką, stali moi przyjaciele i jeszcze parę innych osób. Gdy tak na to patrzyłam, miałam łzy w oczach, ale mimo wszystko się uśmiechałam. Zauważyłam, że moja mama, ta prawdziwa też płacze. Oderwałam na chwilę wzrok od lustra i spojrzałam na Harry'ego, on patrzył się na mnie i uśmiechał.
— Dlaczego się na mnie patrzysz? — zapytałam zdziwiona.
— A tak po prostu — powiedział. — Też ich widzisz?
— Yhm... podobny do niego jesteś — powiedziałam i uśmiechnęłam się.
— Ty do niej też — odpowiedział. — Jak myślisz, jak by było, gdyby nadal żyli? — zapytał i spojrzał mi prosto w oczy.
— Na pewno byłoby inaczej — odpowiedziałam.
Szczerze mówiąc, to było trafne pytanie. Chciałabym, żeby wszytko potoczyło się inaczej i żebyśmy z Harrym, byli rodzeństwem od zawsze, ale z drugiej strony... Kocham tamtych rodziców, lubię to, kim jestem. Fajnie być kimś innym, nawet jeśli nikt o tym nie wie.

Czarownica z Wilczym SercemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz