89. "Plany się trochę zmieniły"

1K 82 4
                                    

Do domu rodzinnego wróciłam w towarzystwie Remusa, który odnowił czary ochraniające. Gdy byłam jeszcze dzieckiem, Dumbledore wiedząc, co zrobiła Lily, odnalazł mnie. To on jako pierwszy nałożył na ten dom i okolicę lasu zaklęcia. Oczywiście mnie i Harry'ego chroniła magiczna osłona naszej biologicznej matki. Jednak Dumbledore powiedział mi, że gdy udało mu się mnie odnaleźć, nie wiedział, czy ta ochrona działała tak mocno na mnie, jak na Harry'ego. Zaklęcie, które Lily na mnie rzuciła, mogło trochę namieszać.
Wiedząc, że za dwa miesiące skończę siedemnaście lat i moja ochrona zniknie, chciałam, żeby chociaż zwykłe zaklęcia ukryły mój dom rodzinny przed Voldemortem i jego poplecznikami. Z chęcią sama bym je rzuciła, ale jako niepełnoletnia miałam namiar. Nie mogłam pozwolić, by Voldemort dowiedział się, gdzie mieszkam. Mój miejsce zamieszkania nie było podane nawet w Ministerstwie Magii.
— Dziękuje — zwróciłam się do Remusa.
— Nie ma za co — odpowiedział.
Staliśmy chwilę w ciszy i patrzyliśmy w stronę domu.
— Powinienem już wracać.
— Jasne, tylko... wiecie już może, co zrobicie z Harrym? — zapytałam.
— Jedyny pomysł to teleportacja łączna, ale to jeszcze nie jest ostateczny pomysł.
Zresztą słyszałem, że chcesz przyjechać do Nory na ślub Billa i Fleur — dodał po chwili Remus. — Co oznacza, że i ciebie będziemy musieli tam bezpiecznie przetransportować.
— Wiem, że robię tylko zamieszanie i powinnam siedzieć na tyłku. Ale ten ślub, to dobry moment na pożegnanie się ze wszystkimi.
— Pożegnanie? — powtórzył Remus.
— Za rok o tej porze będę alfą stada, co oznacza, koniec z Hogwartem. No i pewnie też nie często będziemy się widywać. Mam rok, żeby nadrobić czas zmarnowany w Hogwarcie i stać się prawdziwym przywódcą... — Remus patrzył na mnie przez chwilę i gdy zobaczyłam, że chce coś powiedzieć, wyprzedziłam go: — Nie chce cię zatrzymywać. Kontaktujcie się ze mną przez Harry'ego. Mamy swój specjalny bezpieczny system. Jeszcze raz dziękuje za pomoc. Zobaczymy się niedługo.
Posłałam mu uśmiech, a potem odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu.

Weszłam do domu i trzasnęłam drzwiami.
— Coś się stało? — zapytała moja mama z kuchni.
— Zgubiłam łańcuszek w jeziorze i musiałam go szukać z dwadzieścia minut — warknęłam, siadając przemoknięta na krześle w kuchni.
— Ale chociaż znalazłaś — zauważyła moja mama. — Mogłabyś się wysuszyć i powycierać te kałuże wody na podłodze.
— Zaraz to zrobię... — mruknęłam. — Wiedziałaś, że Ashley wprowadziła się do swoich rodziców? Spotkałam ją w lesie. Nic się nie zmieniła.
— Jest tu już od jakiegoś miesiąca — powiedziała mama. — Mówiłam ci, że wiele członków znów wróciło do miasta.
— Wiem, że mówiłaś. Dziwnie się widzi tych wszystkich ludzi po takim czasie.
— Często przyjeżdżali na różne święta, ale ciebie nie było — rzekła mama.
— À propos tego... — zaczęłam ostrożnie. — Mój przyjaciel ma ślub pierwszego sierpnia i chciałabym pojechać.
Moja mama odwróciła się od blatu kuchennego, na którym kroiła marchew i spojrzała na mnie.
— Tylko na tydzień.
— U ciebie to zawsze jest tylko tydzień lub dwa, a potem wracasz po roku.
— Nie tym razem, obiecuję.
— Nie obiecuj — zganiła mnie. — Nie rzuca się takich słów na wiatr i dobrze o tym wiesz.
— Wiem, przepraszam.
— Tym razem jednak postaraj wrócić się jak najszybciej, wiesz, że masz przed sobą dużo pracy.
— Wiem, mamo, wiem. Ale spokojnie jeszcze miesiąc i będę zimna jak kamień — warknęłam zirytowana.
Moja mama westchnęła i spojrzała na mnie litościwie.
— Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu musisz nauczyć się kontrolować emocje i dusić je w sobie, gdy sytuacja tego wymaga. Powinnaś to umieć już dawno, ale było ciężko cię tego nauczyć, jak bywałaś tu raz na rok i tylko przez dwa miesiące, a czasem nie.
Chciałam już coś powiedzieć, ale ugryzłam się w język.
— Idę się przebrać i wytrę podłogę.
Wstałam z krzesła i ruszyłam do swojego pokoju.
Zrzuciłam z siebie wszystkie mokre ubrania i przebrałam się w coś suchego. Włosy spięłam w kok, bo nie chciałam, by zamoczyły mi bluzkę. Gdy wyszłam z łazienki, wzięłam z szafy skarpetki i usiadłam na łóżku, żeby je założyć. Siedziałam tak jeszcze chwilę, patrząc przed siebie.
— Co tu się stało? — usłyszałam, głos mojego taty, który musiał właśnie wrócić do domu.
Odruchowo spojrzałam w stronę drzwi i w oczy rzucił mi się kawałek pergaminu, który wisiał przyczepiony do tablicy korkowej. Nie był pusty. Poderwałam się szybko z miejsca i podeszłam do kartki.
„Plany się trochę zmieniły. Chcą mnie zabrać jutro w nocy. Remus ma być u ciebie wieczorem, żeby wszystko ci objaśnić. Harry"
— Alex! — zawołał mój tata.
— Już idę!
Spojrzałam jeszcze raz na wiadomość i wyszłam z pokoju.

Kilka godzin później siedziałam razem z Remusem u siebie w salonie.
— Musimy zrobić, to już dziś. Mieszkasz za daleko, żebyśmy zdążyli cię przetransportować na Privet Drive. Harry zostanie przetransportowany za pomocą mioteł do domu rodziców Tonks. Tam za pomocą świstoklika teleportuje się do Nory. Ty będziesz miała trochę trudniejsze zadanie.
— Zatem słucham uważnie — powiedziałam.
— Uznałem, że pewnie nie będziesz chciała nikogo obcego na tym terenie, nawet jeśli to członek Zakonu. W takim razie będziesz musiała pójść do głównej drogi, gdzie będzie czekał na ciebie samochód. Bądź tam o godzinie dziewiętnastej. Za kierownicą będzie siedział Sturgis Podmore, spotkaliście się już kiedyś. Jednak będzie on w przebraniu, więc możesz go nie poznać. Podasz mu hasło, dzięki któremu się rozpoznacie. Gdy już będziecie blisko domu Hestii Jones, obydwoje będziecie musieli wypić eliksiry wielosokowe. Bo wsiądziecie ulicę wcześniej, a do domu udacie się piechotą. Wślizgniecie się tylnym wejściem. Dom jest ochraniany czarami, więc jak będziecie w środku, to już nic nie będzie ci grozić. Tam będzie świstoklik i przeniesie was do Nory. Harry prawdopodobnie już tam będzie.
— Myślisz, że śmierciożercy nas nie rozpoznają?
— Nie sądzę. Voldemort raczej nie przypuszcza, że mieszkasz tak daleko, sądzę, że będzie cię wypatrywał gdzieś w bliższej okolicy. Gdy będziecie w samochodzie, nie będziecie się niczym odróżniać od zwyczajnych samochodów. Hestia mieszka blisko mugoli, przez co dużo samochodów przejeżdża obok jej domu. Jeśli zrobicie wszystko tak, jak trzeba, to śmierciożercy mogą was ewentualnie rozpoznać, gdy będziecie już koło domu. Wtedy jednak będzie już dla nich za późno, bo schowacie się w środku.
— Podoba mi się ten plan — skomentowałam. — Jakie będzie hasło?
Remus rozejrzał się odruchowo i nachylił w moją stronę.
— Zapytasz go, czy nie widział czarnego psa, bo ci uciekł. A on odpowie, że widział, jak jakiś czarny pies z żółtymi oczami pobiegł w stronę miasta.
— Domyślam się, że kolor oczu nie jest przypadkowy.
— Zgadza się. Chcieliśmy, żeby rozmowa była jak najbardziej normalna, ale jednak dość specyficzna. Zawsze lepiej być ostrożnym.
— To w takim razie widzimy się za parę godzin. Teraz muszę iść się spakować, bo zostały mi tylko trzy godziny.
— Oczywiście — rzekł Lupin i położył dłonie na kolanach, przygotowując się do wstania.
— Czy to jest obrączka? — zapytałam, patrząc na jego lewą dłoń.
— Tak — potwierdził i uśmiechnął się do mnie. — Ja i Tonks pobraliśmy się kilka tygodni temu. Szkoda, że nie mogłaś być na weselu, ale było one bardzo skromne.
— Nic nie szkodzi! Gratuluję! Dobrze widzieć, choć trochę szczęścia w tym wszystkim.
Lupin uśmiechnął się do mnie i wstał na równe nogi.
— Muszę już wracać, a ty musisz się przygotować. Zobaczymy się w Norze.
— Jasne.
Odprowadziłam go do drzwi i szybko udałam się do swojego pokoju, by spakować wszystkie potrzebne rzeczy.

Wpół do dziewiętnastej wyszłam z domu i ruszyłam spokojnym krokiem wzdłuż drogi prowadzącej do miejsca, gdzie miałam się spotkać z Podmore'em. Miałam na sobie perukę mojej mamy, którą może raz w życiu założyła. Musiałam się sporo namęczyć, żeby doprowadzić ją do ładu. Była w kolorze blond i włosy ledwo dosięgały mi do ramion. Na to miałam jeszcze założoną czapkę, a na nosie spoczywały okulary. Ubrałam się też w dość ciemne kolory, założyłam zwykłe jeansy i czarną bluzkę, a na to szary płaszcz. Przez ramię miałam przewieszoną małą torebkę, która była zaczarowana i potrafiła pomieścić tonę rzeczy. Była dla mnie zbawieniem, gdy pakowałam się do Hogwartu.
Kiedy dotarłam do głównej drogi, do dziewiętnastej brakowało tylko dwóch minut. Samochód już stał na wyznaczonym miejscu. Spokojnie podeszłam i zapukałam lekko w okno kierowcy. Gdy szyba się opuściła, zobaczyłam mężczyznę w średnim wieku.
— Przepraszam, że panu przeszkadzam, ale widział pan może czarnego psa? — zapytałam, lekko zmieniając ton mojego głosu na wyższy. — Pobiegł za jakimś kotem i teraz nie mogę go znaleźć.
— Nic się nie stało. Kilka minut temu przebiegał tędy jakiś czarny pies. Mignęły mi tylko jego żółte oczy i pobiegł w stronę miasta — odpowiedział.
— Rozumiem... Czeka pan na kogoś czy może mógłby mnie pan podwieźć kawałek w stronę miasta?
— Nie ma problemu, proszę wsiadać.
Uśmiechnęłam się do niego lekko i wsiadłam na tylne siedzenie.
— Przed nami przynajmniej dwie godziny jazdy  — powiedział Podmore, odpalając silnik.
— W takim razie, cieszę się, że zjadłam kolację — odpowiedziałam humorystycznie.

Czarownica z Wilczym SercemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz