45. "Merlinie nie wierzę"

3.8K 234 42
                                    

  Minął miesiąc wakacji. Co powinnam robić? Biegać z radością po lesie, kąpać się w jeziorze, spędzać jak najwięcej czasu z rodzicami, pisać do przyjaciół radosne listy i wiele innych rzeczy. Co robię? Snuję się. Biegam po lesie, by wyładować emocje, by choć na chwilę zapomnieć o tych wszystkich rzeczach. A moi rodzice? Cały czas rozmawiają ze mną na temat Hogwartu i całego magicznego świata. Mówią mi, że zaczynam się zmieniać, a moja dusza wilkołaka zanika. Mój tata chce trenować i szkolić, by nadrobić ten czas, gdy się nie widujemy, a ja nie mam ochoty. Robię to, bo nie chce go zawieść.

Jeśli chodzi o przyjaciół. Hermiona i Ron piszą do mnie dość rzadko, wymieniamy się takimi prostymi informacjami, choć ja nie mówię wszystkiego. Nie mówię prawdy, zawsze piszę, że wszystko w porządku, choć wcale tak nie jest. Lee często pisze i akurat on w połowie wie, jak jest. Fred i George... Z Fredem raz na tydzień wymienimy listy tak jak z Lee, a George... ehh. Pisałam do niego raz... drugi... trzeci..., ale nie odpisuje. Fred nic dokładnie nie mówi, a ja już nie chce pisać na siłę. Najgorsze jest to, że właśnie czuję, że potrzebuje George. Lee i Freda również, ale jednak to z George'em najczęściej rozmawiam i teraz zwyczajnie potrzebuje tej rozmowy.
Moje noce, to puste sny lub śmierć. Niestety, to nie jest tylko śmierć Cedrika. Śni mi się śmierć osób mi bliskich. Voldemort wrócił i boję się, że prędzej czy później zabierze mi jeszcze kogoś. Łowcy zabrali mi jedną rodzinę. Nie chce by Voldemort zabrał mi drugą.



Siedziałam na balkonie i patrzyłam się na las. W jednej chwili ogarnął mnie dziwny chłód, lecz moja skóra była ciepła. Może to dziwne, ale lekko się zaniepokoiłam.
Dwadzieścia minut później usłyszałam wołanie mamy. Wstałam z krzesła i leniwie zeszłam na dół po schodach.
— Słucham? — zapytałam.
— Dzwonił Harry, ale zdążył powiedzieć, że musi z tobą porozmawiać i urwało się połączenie. Wydawał się przestraszony, jego oddech był przyśpieszony — powiedziała mama. — Chciał, żebym cię poprosiła, bo chodziło o jakiś demtorach. Coś przerwało i nie usłyszałam dokładnie.
— Harry nigdy nie dzwoni — powiedziałam. — Zawsze piszemy listy, bo Dursleyowie nie dopuszczają go do telefonu. Coś się musiało stać. O czym mówił? Demtorach? O cholera! Dementorach!
Zabrałam telefon z ręki mamy i wystukałam numer Harry'ego. Nie odebrał.
— Muszę jechać na Privet Drive — powiedziałam.
— Alex... — zaczęła moja mama.
— Coś się stało, mamo. To mój brat. Nie dzwoniłby, gdyby nie musiał.
— Poproś ojca, by cię zawiózł — powiedziała, wzdychając i wróciła do kuchni.
Wybiegłam na dwór i prawie od razu wpadłam na mojego tatę.
— Tato muszę jechać do Harry'ego. Możesz mnie zawieść? To bardzo ważne możliwe, że ma kłopoty i... — zaczęłam wyjaśniać, ale tata mi przerwał.
— Wyjaśnisz później, skoro to takie ważne to zabierz najważniejsze rzeczy, będę czekał w samochodzie.
Kiwnęła głową i pobiegłam na górę. Spakowałam najważniejsze rzeczy to torebki. Dzięki zaklęciu mogłam mieć w niej wszystko, a była nie wiele większa od kopertówki.
W czasie drogi wyjaśniłam tacie pokrótce, co się mogło wydarzyć.
Poprosiłam go, by wysadził mnie przecznice dalej niż Privet Drive. Nie chciałam ryzykować, że ktoś mnie zobaczy. Nie wiedziałam, czy ktoś nie obserwuje domu Harry'ego, a nie chciałam w to wszystko wplątywać moich rodziców. Tata mimo swojej upartości zgodził się odjechać do domu i pozwolić radzić sobie samej. Prawie biegiem doszłam do drzwi domu, w którym mieszkał Harry. Zapukałam i po dłuższej chwili usłyszałam kroki i zgrzyt zamka.
Drzwi się otworzyły powoli, a w nich stanął Harry. Nic nie mówiąc, po prostu mnie przytulił.
— Cieszę się, że jesteś cały. Martwiłam się — powiedziałam. — Nie ma twojego wujostwa? — zapytałam.
— Pojechali z Dudleyem do lekarza. Wejdź, wszystko ci opowiem.
Harry ruszył schodami na górę, a ja za nim.
Przepuścił mnie w drzwiach, a moim oczom ukazał się jego pokój. Nigdy go nie widziałam, choć w sumie jestem w tym domu pierwszy raz.
— Cieszę się, że jesteś. Choć nie myślałem, że przyjedziesz — powiedział.
— Po takim telefonie od ciebie, to co miałam zrobić? Zresztą dosłownie 20 minut przed twoim telefonem poczułam dziwny chłód, mimo iż byłam ciepła. Sam dobrze wiesz, że mam stałą temperaturę ciała. Opowiadaj, co się stało i o co chodzi z tymi dementorami?
— Dwie godziny temu siedziałem na dworze i spotkałem Dudleya z jego koleżkami. Zaczęliśmy się sprzeczać i nagle zrobiło się kompletnie ciemno. Jego kumple zwiali, bo myśleli, że to ja. I wtedy poczułem to zimno. To byli dementorzy, było ich dwóch. Zaatakowali mnie i Dudleya. Wyczarowałem patronusa, więc uciekły, ale nie brakowało dużo, by jeden złożył swój pocałunek na Dudleyu. W sumie ja też mogłem stracić duszę.
— Dementorzy nie latają po Anglii i nie atakują czarodziei, działają dla Ministerstwa — powiedziałam. — Więc jeśli jakieś cię zaatakowały... zostały na ciebie nasłane Harry.
— Dlaczego na mnie? I dlaczego Ministerstwo chciałoby mnie zabić? Zresztą dostałem od nich pismo, że zostałem wydalony z Hogwartu za użycie zaklęcia w obecności mugola.
— Żartujesz?! Broniłeś się! O nie, ja tego tak nie zostawię, pewnie nie tylko ja. Nie mogą cię wywalić za coś takiego. Zresztą to ich pupilki cię zaatakowały. Ugh!
Siedzieliśmy w ciszy przez chwilę, gdy usłyszałam cichy trzask drzwi.
— Jesteśmy sami prawda? — zapytałam.
— Tak — odpowiedział Harry.
— Nie masz jakiegoś psa albo kota w domu?
— Nie — odpowiedział lekko zdziwiony, moimi pytaniami.
— Łap za różdżkę Harry — powiedziałam i wyjęłam swoją z torebki.
Do moich uszu dobiegły głosy. Wiedziałam, że Harry też je słyszał.
— Poznajesz kogoś po głosie? — zapytał szeptem Harry.
— Właśnie nie za bardzo — odpowiedziałam. — Chociaż... poznaje.
Opuściłam różdżkę i mimo wszystko ostrożnym krokiem wyszłam z pokoju i stanęłam u szczytu schodów. Było ciemno, ale moje oczy wyraźnie zobaczyły znaną mi grupkę osób. Czułam obecność Harry'ego za moimi plecami, wiedziałam, że on nie widzi tak wyraźnie.
— Możesz opuścić różdżkę, to nie wrogowie.
— Alex? — zapytał Lupin.
— We własnej osobie. Co wy tu robicie? — zapytałam, schodząc parę stopni w dół.
— Przyszliśmy, by zabrać Harry'ego, a co ty tu robisz? Powinnaś siedzieć bezpieczna w swoim domu.
— Harry do mnie zadzwonił. Martwiłam się, więc przyjechałam.
— Mieliśmy transportować tylko Harry'ego Pottera — zagrzmiał głos Moody'ego, który spojrzał się na Lupina.
— Zejdźcie do nas, porozmawiamy — powiedział Lupin.
— Po ostatnich przygodach wolimy być ostrożni, a z was wszystkich znam tylko ciebie Remusie i profesora Moody'ego.
— Ja nawet was nie widzę — odezwał się Harry.
— Racja ja was też — powiedziała kobieta. — Musisz mieć naprawdę dobry wzrok, Alex — zwróciła się do mnie i zapaliła swoją różdżkę. — Och, wyglądacie właśnie tak, jak sobie wyobrażałam.
— Taak, teraz wiem, co miałeś na myśli Remusie — powiedział łysy czarodziej. — Jest naprawdę podobny do Jamesa.
— Nie jesteśmy wrogami Alex, żadne z nas — powiedział, patrząc mi w oczy.
Wiem, co chciał zrobić. Dobrze wie, że wsłuchuje się w jego serce. Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę, a wokół była zupełna cisza. Kąciki moich ust podniosły się, a ja zeszłam po schodach.
— Zaufałaś mu, bo tak powiedział? — zapytał czarodziej. — Nie dziwię się, że ciągle was ktoś atakuje.
— Elfiasie, mówiłem ci już, że Alex nie jest zwykłą czarownicą — powiedział Remus.
— A co umie czytać w myślach? — zakpił.
— Daj mi minutę, a nie będziesz miał czym myśleć — odgryzłam się z uśmiechem.
— Syriusz miał rację — zaśmiała się kobieta w fioletowych włosach.
— Nie będziemy teraz dyskutowali o głupotach — warknął Moody i ruszył w stronę salonu, a wszyscy poszli za nim.
Stanęliśmy z Harrym przy jednej ze ścian i podszedł do nas Remus.
— Przedstawię wam wszystkich. To jest Alastor Moody.
— Wiemy — odezwał się Harry.
— A to Nimfadora Tonks — wskazał na kobietę z fioletowymi włosami.
— Nie mów do mnie Nimfadora — powiedziała czarownica.
— Woli jak się do niej zwraca po nazwisku — wyjaśnił Remus. — To Kingsley Shacklebolt — wskazał na czarnoskórego mężczyznę, który się ukłonił. — To Elfias Doge. — Czarodziej skinął głową. — Dedalus Diggle.
— My już się znamy — powiedział podniecony Diggle.
— Emelina Vance, a obok niej Sturgis Podmore, no i Hestia Jones.
Witałam każdego lekkim skinieniem głowy i uśmiechem.
— Zabierzemy was oboje — powiedział Lupin. — Masz ze sobą rzeczy Alex?
— Wzięłam parę najważniejszych. Gdybym miała zostać u Harry'ego na 2 czy 3 dni. Zresztą moi rodzice nic nie wiedzą, że mam z wami gdzieś jechać i...
— Powiadomię ich, jak już będziemy w bezpiecznym miejscu. Osobiście się do nich wybiorę. Wezmę od nich resztę twoich rzeczy i powiem, że do końca wakacji już zostaniesz z nami — wyjaśnił Remus.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale jednak się rozmyśliłam. Wiem, że rodzice nie będą szczęśliwi, ale coś się dzieje i chce pomóc.
— Jedziemy do Nory? — zapytał Harry.
— Nie — odpowiedział Moody. — Zabierzemy was do kwatery głównej.
— Do kwatery głównej, czyli...
— Więcej pytań, jak już tam będziemy, teraz nie mam zamiaru tego wyjaśniać, gdy każdy może podsłuchać — przerwał mi Moody.
— No tak...
— Jak się tam dostaniemy? — zapytał Harry.
— Na miotłach. A teraz leć się spakować Harry. Tonks ci pomoże.
— Weź moją torebkę, jak możesz — poprosiłam Harry'ego, a on skinął głową.
— Oni nie wiedzą? — zapytałam cicho Remusa.
— Nie, wiem tylko ja, Dumbledore, Syriusz, Harry i twoi przyjaciele — wyjaśnił.
— Cieszę się. — Uśmiechnęłam się.
— Razem z Syriuszem i Dumbledore'em uznaliśmy, że to od ciebie zależy, kto się dowie, a kto nie.

Czarownica z Wilczym SercemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz