Rozdział dwunasty

5.1K 358 117
                                    

Jacques

Siedzę w barze popijając szklankę whisky, którą zamówiłem już dobrą godzinę temu. Lód, który pływał w alkoholu już dawno się rozpuścił, podczas gdy ja wprawiam bursztynowy płyn w nieustanny wir. W taki sam sposób w mojej głowie cały czas wirują mi słowa Liliany. Dlaczego mi nie powiedziała, o tym co grozi Caroline? Wiem, że nie byłem dla niej najmilszy, ale do stu piorunów naraziła niewinną dziewczynę na gwałt. Wzdycham dopijając alkohol jednym haustem i przywołuję barmana.
– Księżycowego drinka poproszę.
– Się robi. – Uśmiecha się szeroko i zaczyna przygotowywać alkohol, który ścina większość zmiennych z nóg. – To będzie dziesięć dolarów.
– Dopisuj wszystko do mojego rachunku.
– Rozumiem, panie...
– Arcenau. Jacques Arcenau.
Ludzie siedzący niedaleko zamierają i obracają głowy w moim kierunku, a barman blednie nieco wpatrując się we mnie ze strachem. Jestem w jedynym w tym mieście barze, do którego przychodzi wielu zmiennych, a każdy z nich wie, kim jestem, w końcu jesteśmy na terenach mojej sfory.
– Wybacz Egzekutorze, nie chciałem...
– Wrzuć na luz człowieku, przed chwilą byłeś dla mnie całkiem normalny. Nie oczekuję jakiegoś specjalnego traktowania. Zwłaszcza, że po prostu przyszedłem się tu napić.
– Tak, oczywiście Egze...
– Jacques. Jestem po prostu Jacques. – Próbuję się uśmiechnąć, ale po chwili przestaję zdając sobie sprawę, że w ten sposób bardziej odstraszę ludzi.
Barman stawia przede mną zamówionego drinka, po czym bierze głęboki wdech i przywołuje na twarz firmowy uśmiech, chodź z pewnym rozgoryczeniem zauważam, że nie tak szczerze jak wcześniej.
– Życzysz sobie czegoś jeszcze?
– Pogadać – mamroczę i czuję potężny przypływ tęsknoty za Rafaelem.
Jakże mi go brakuje, a w takich momentach odczuwam to jeszcze dotkliwiej. Wzdycham pociągając łyk zabójczo mocnego drinka i czuję jak alkohol rozlewa się ciepłą falą po moim ciele. Tak, zdecydowanie tego potrzebuję.
– A więc Jacquesie. – Widzę jak barman się waha, aż w końcu przyjmuje rozluźnioną postawę. – Co takiego sprowadza cię do naszego baru?
Kątem oka zauważam, że obserwuje nas wiele wilkołaków, mając się na baczności, zupełnie jakbym miał im zaraz rozerwać gardła.
– Problemy – wzdycham.
– W pracy? – Jego pytanie jest dla mnie tak dziwne, że wybucham śmiechem.
Jest to szczery, głęboki śmiech, jakiego nie doświadczyłem od śmierci bliźniaka. Milknę zdumiony własną reakcją. Dlaczego się roześmiałem? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta, chociaż próbuję jej nie dopuszczać do siebie.
Liliana. To dzięki niej na nowo zaczynam mieć ludzkie odruchy i przeżywam emocje.
Może nie jest to jeszcze takie, jak u normalnych osób, ale w porównaniu do pustki, w której żyłem jeszcze niedawno to miła i dość zaskakująca odmiana. A to wszystko dzięki kobiecie, która mnie okłamała i sprowadziła w ten sposób gwałt na inną dziewczynę. Momentalnie poważnieję i spoglądam na zdumionego barmana.
– Nie. Nie miewam problemów w pracy. – Mimowolnie ponownie się uśmiecham.
– A więc kobieta, najczęstszy problem każdego mężczyzny. – Barman posyła mi szeroki uśmiech, który tym razem jest szczery.
– Kobieta – wzdycham ponownie. – Wkroczyła w moje życie i wywróciła je do góry nogami, a nie jestem przyzwyczajony do takich sytuacji. Jeszcze jednego księżycowego poproszę.
Barman unosi brwi, ale nie komentuje, tylko natychmiast zabiera się za przygotowanie napoju. Kiedy już stoi przede mną, wypijam go w dwóch potężnych łykach i natychmiast czuję jak pomieszczenie zaczyna wirować. Te drinki powinno się pić powoli, są w końcu tak przygotowane, by upić wilkołaka. Wyciągam telefon z kieszeni i wybieram pierwszy numer z listy, wiedząc że on niezależnie od sytuacji odbierze. Od śmierci naszego brata tak już jest.
– Jacques? Wszystko w porządku? – W słuchawce odzywa się jego zaniepokojony głos.
– Alex. – Mój głos jest nieco bełkotliwy, a wypity alkohol zaczyna dawać mi się we znaki.
Dlatego tak bardzo uwielbiam księżycowe drinki. Wystarczy jeden i jesteś wstawiony, dwa i jesteś pijany, a po trzech urywa się film. Dla wilkołaków to niezwykłe, bo mógłbym wypić całą butelkę wódki, nie popijając jej niczym i nie odczuwać żadnych skutków. Nasze ciało po prostu zbyt szybko się regeneruje.
– Braciszku? Co się dzieje? – W głosie Alexa słychać wyraźne zdenerwowanie i mogę usłyszeć, jak każe komuś sprawdzić gdzie jestem.
– Przyjedziesz po mnie? – Nie wiem, dlaczego mój ton nagle zmienia się na błagalny. – Błagam, Alex potrzebuję cię.
– Jasne, braciszku. Powiedz mi tylko gdzie jesteś.
Gdzie jestem? Rozglądam się zagubionym wzrokiem dookoła, aż napotykam spojrzenie barmana, z którym wcześniej rozmawiałem. Podaję mu telefon, wiedząc że on na pewno jest w stanie udzielić mu tej informacji. Przysłuchuję się ich rozmowie, aż w końcu barman podaje mi telefon.
– Będę za piętnaści minut, J.B. Nie ruszaj się stamtąd. – To pierwszy raz, kiedy Alex użył tego zdrobnienia i czuję jak moje serce zaciska się boleśnie.
– Jasna sprawa, Alex. Nie jestem pewny czy jestem w stanie wstać ze stołka, nie mówiąc już o pójściu gdziekolwiek – bełkoczę, dopóki nie orientuję się, że mój brat się rozłączył. – Dzięki...
– Paul. Mam na imię Paul. Nie powinieneś chyba ich pić, skoro tak cię ścięło.
– Nie powinienem pić tej butelki whisky, którą wypiłem zanim tu przyszedłem – prycham pod nosem.
– Księżycowe drinki i whisky to nie najlepsze połączenie.
– Wiem – ponownie prycham. – Ale, osiągnąłem swój cel!
Klaszczę w dłonie, niczym nastolatka, ale ogarnął mnie dość frywolny nastrój. To takie cudowne uczucie, zupełnie jakbym nie miał w tym momencie żadnych zmartwień. Tylko ja i te błękitne oczy, dziewczyny która usiadła obok mnie.
– Cześć przystojniaku – mruczy.
Pociągam nosem, ale odstręcza mnie jej zapach. Nie jest brzydki, o nie. Pachnie jakimiś kwiatami, ale to nie ma nic do rzeczy. Nie pachnie, jak... No właśnie, jak kto? Próbuję zmusić swój umysł do współpracy, ale alkohol szumi mi w głowie, skutecznie to uniemożliwiając.
– Postawisz mi drinka? – pyta się uśmiechając zalotnie. – Chętnie ci się odpłacę.
– Drinka dla tej pani, Paul – mamroczę, cały czas próbując zmusić swój umysł do połączenia faktów.
Dlaczego nie podoba mi się zapach tej dziewczyny?
Blondynka ociera się o mnie, prowokując mnie do działania, ale ja siedzę jak zamrożony. Czemu? Kiedyś nie wahałem się, moja reputacja przyciągała panienki, które chciały móc pochwalić się, że były w łóżku Egzekutora. Patrzę w jej błękitne oczy, aż nagle dostaję olśnienia. Ich kolor się nie zgadza. Tak samo jak nie zgadza się kolor jej włosów. Nie są płomiennie rude.
– Liliano – mamroczę.
– Mam na imię Amanda, ale możesz nazywać mnie Lilianą, jeśli chcesz. – Wypycha okazały biust w moją stronę i siada mi na kolanach.
– Nie – mówię stanowczo, jednocześnie ją spychając. – Mam mate i nie zamierzam jej zdradzać. Bierz drinka i zjeżdżaj.
– Ale... – nie kończy, bo pozwalam by moje oczy rozbłysły zimnym złotem.
Zawsze zastanawiałem się skąd u mnie ta umiejętność, ale przeczytałem w jakiejś książce, że wyjątkowo potężne wilki tak potrafią. Od razu przychodzi mi na myśl Rafael, który od dzieciństwa potrafił robić tak ze swoimi oczami. Jestem przekonany, że Jules i Alec też tak umieją, bo są potężniejsi niż ja, ale nie znam żadnych innych wilkołaków o takiej umiejętności. Alkohol powoli ze mnie ulatuje, chociaż ciągle odczuwam jego skutki. To się nazywa szybka regeneracja, a przy użyciu większej ilości mocy jeszcze się wzmaga. Spoglądam na barmana, który przypatruje mi się zaskoczony.
– Nigdy nie spodziewałem się, że będziesz taki ludzki – mówi. – Słyszałem wiele okrutnych historii o Egzekutorze.
– Większość z nich jest prawdą, Paul. To że teraz mam chwilę słabości, nie znaczy że nie jestem zimnym draniem. A to wszystko przez tą przeklętą kobietę – mamroczę.
– Tak czy siak, jesteś... ochronny. Masz naturę strażnika prawda?
– Co?
– Mam taki dar, umiem wyczuć na jakie stanowisko ktoś nadawałby się najlepiej. Ty masz naturę strażnika. Byłby z ciebie świetny ochroniarz.
– Jestem Egzekutorem – burczę. – Żaden ze mnie ochroniarz.
– Natury nie oszukasz. Może i radzisz sobie świetnie jako Egzekutor, ale to zasługa wyszkolenia. Tak naprawdę najlepszy jesteś w chronieniu czyiś pleców.
Przewracam oczami, chociaż w głębi duszy czuję, że ma rację. Zawsze na misjach chroniłem plecy Alexa. Miał swoje Gammy, ale to ja byłem jego ochroniarzem zanim zostałem Egzekutorem. Przypatruję się uważniej Paulowi, a on odpowiada mi spokojnym spojrzeniem. To nie jest zwykły barman. Jego barki są szerokie i umięśnione, postawa nieugięta, a we wzroku widać siłę. Ten człowiek spokojnie nadawałby się na Deltę, więc nasuwa mi się pytanie co robi w barze, nalewając znudzonym zmiennym drinki? Resztki alkoholu opuszczają mój organizm, a ja orientuję się, że nieustannie używam swojej mocy do pozbycia się alkoholu, chociaż chciałem się upić. Nie wiem dlaczego podświadomie tak zrobiłem, ale to nieistotne, bo nauczyłem się ufać własnej intuicji, a ona nakazuje mi być trzeźwym.
– Daj jakąś kartkę i długopis – mówię, a kiedy Paul spełnia moje żądanie zapisuję na niej ciąg liczb i oddaję mu obie rzeczy. – Zadzwoń jutro.
– Po co?
– Chcę porozmawiać. – Mrużę oczy i wciągam do płuc jego zapach, ale tak żeby tego nie zauważył.
Barman przygląda mi się ze zmarszczonymi brwiami, ale kiwa głową i także zaciąga się moim zapachem. Trybiki w mojej głowie przeskakują, bo w ten sposób popełnił elementarny błąd. Do tej pory to były tylko podejrzenia, teraz już jestem pewien, że nie jest zwykłym barmanem. Sposób w jaki mi się przypatruje, jakby chciał zapamiętać wszystkie szczegóły, to jak zaciągnął się moim zapachem, a także swobodna postawa, jednakże taka, by w każdym momencie mógł zająć odpowiednią pozycję do obrony mówi mi że mam przed sobą wojownika. Pytanie tylko, co on tu robi? Nie należy do naszej watahy, bo nie czuję na nim naszego zapachu, ani łącza umysłowego. Nie czuję także zapachu innego stada, więc jest to wilkołak bez watahy, samotny strzelec. Moje rozmyślania przerwa Alex, który szybkim krokiem podchodzi do mnie, nie zwracając uwagi na kłaniające się wilkołaki.
– Jacques. – Zamyka mnie w stalowym uścisku, co nie zdarzyło nam się od bardzo dawna. – Martwiłem się. Nigdy nie dzwonisz do mnie w takim stanie.
– Bo nigdy się do takiego nie doprowadzam – mamroczę. – Przepraszam, Alex. Nie chciałem cię martwić, ale to wszystko mnie przerosło.
– Chodź – mówi i pociąga mnie w kierunku wyjścia. – Pogadamy w aucie.
Idę za nim, po raz pierwszy od dwóch lat pozwalając, by Alex mnie wspierał. Od śmierci Rafaela odsuwałem się od każdego, nie licząc Melanie. Teraz, dzięki rudowłosej piękności, jestem w stanie zaakceptować pomoc najbliższych. Docieramy do auta, wsiadamy na tylne siedzenia, a mój brat blokuje drzwi od środka i spogląda na mnie pytająco. Wiem, że czeka na wyjaśnienia, a ja w końcu pozwalam słowom płynąć. Opowiadam o wszystkim, czując jak pozbywam się tego ciężaru, który od dłuższego coraz bardziej przygniata mnie do ziemi. Alec słucha uważnie, nie przerywając mi ani razu, ale czuję jak zaczynają buzować w nim emocje. Czuję przede wszystkim jego rozpacz, chociaż zastanawiam się czego ona dotyczy. Kiedy kończę mój brat zagarnia mnie w ramiona i dziękuję w duchu, że usiedliśmy z tyłu. Niepewnie oddaję uścisk, ponownie czując się jak trzynastolatek, który boi się następnego zadania i jest wspierany przez starszego brata.
– Mon Dieu, Jacques, gdybym tylko wiedział... – zacina się. – Żałuję, że nie wiedziałem wcześniej. Mógłbym ci pomóc braciszku. Dlaczego zupełnie się od nas odciąłeś?
– Przepraszam, Alexandrze – mamroczę i zacieśniam uścisk. – Było mi ciężko, nie potrafiłem funkcjonować, więc żyłem w tej pustce, odsuwając się od was wszystkich. Dopiero ona wszystko zmieniła, sprawiła że na nowo wiedziałem jak żyć. Zderzyła mnie z rzeczywistością i nieustannie konfrontuje mnie z uczuciami po śmierci Rafe'a.
Mój brat wzdycha ciężko, po czym odsuwa się ode mnie, patrząc mi prosto w oczy. Jego szare, pełne miłości, naprzeciwko moich brązowych, pełnych cierpienia. W jego spojrzeniu przez chwilę migocze ból, ale Alex szybko go maskuje.
– Wszystkich nas dotknęła śmierć Rafaela, w mniejszym lub większym stopniu. Wszyscy cierpieliśmy, Jacq. Ja również. Gdyby nie Bella, nie wiem co by ze mną było. Zginął jeden, a straciłem dwóch braci. – W jego oczach błyszczą łzy, takie same jak te, które spływają po moich policzkach.
– Przepraszam, Alex – szlocham, bo inaczej nie mogę tego nazwać. – Przepraszam, nie pomyślałem o was. Skupiłem się tylko na sobie i ucieczce od bólu.
Mój brat ponownie przyciąga mnie w braterskim uścisku, a ja pokazuję mu swoją słabość i po raz pierwszy od dwóch lat nie boję się tego. Nie, kiedy mam przy sobie Alexa, mojego ukochanego starszego brata. Nie wiem ile mija czasu, zanim się od siebie odsuwamy, ale w końcu czuję się spokojny.
– A jeśli chodzi o twoją mate – zaczyna brat. – O co jesteś tak naprawdę zły? O to że cię okłamała, czy o konsekwencje tego czynu?
– Oczywiście, że... – przerywam, bo uświadamiam sobie prawdę. – Tak naprawdę nie jestem na nią zły. Jestem zły, że nie ochroniłem Caroline. Jestem zły, że coś takiego stało się pod moim domem. A najbardziej o to, że w końcu mi się udało i moja mate b a ł a się powiedzieć mi o tym.
– Jacques, w związku nie może wszystko wychodzić idealnie, ale pamiętaj, że ty i Liliana jesteście dla siebie stworzeni. Może i motywy jej działania były kiepskie, ale zrobiła to, bo bała się ciebie stracić. Kocha cię, a to najważniejsze. Cała reszta jakoś się ułoży. Myślę, że powinieneś wrócić do domu i na spokojnie z nią porozmawiać.
– Teraz chyba mogę. – Uśmiecham się słabo.
– Jak to teraz?
– Jak mi powiedziała o wszystkim to na nią nawrzeszczałem, odtrąciłem i wyszedłem trzaskając drzwiami, uprzednio rozkazując jej pozostać w pokoju. Bałem się, że zrobię jej krzywdę jeśli zostanę tam, a miałem zupełny mętlik w głowie. Dziękuję, Alex. Bardzo mi pomogłeś.
– Zawsze do usług, braciszku. A teraz jedźmy. – Uśmiecha się szeroko, odblokowuje zamki i daje sygnał jednej z Gamm, która wsiada do auta i odpala je.
Droga nieco mi się dłuży, bo chcę już porozmawiać z moją przeznaczoną. Kiedy podjeżdżamy pod dom, wyskakuję z auta zanim zdąży się zatrzymać i pędzę na górę gnany nagłym niepokojem. Alec widząc co się dzieje biegnie za mną, przemieniony do pół formy. Wpadam do mojej, nie wróć, do sypialni mojej i Liliany, niczym huragan i rozglądam się dziko po pokoju. Ale mojej partnerki nigdzie nie ma. Zaciągam się powietrzem, próbując znaleźć kierunek w którym poszła, ale dociera do mnie słaba męska woń, która zdecydowanie nie należy do mnie. Ryczę dziko przepełniony furią, a ten który ośmielił się położyć łapy na mojej mate jest już martwy, tylko sam o tym nie wie. Moje oczy zaczynają błyszczeć lodowatym błękitem, kiedy odwracam się w kierunku brata. Jego oczy również się żarzą, z tą różnicą, że mają kolor zimnego złota. On również węszy, aż w końcu oboje ruszamy w jednym kierunku.
Odnaleźć moją mate i obedrzeć ze skóry, tego który ją zabrał.





Witajcie ❤️!

Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊. Ostatni na dzisiaj 😁. Teraz rozdziały będą pojawiać się trochę rzadziej, ponieważ skończył mi wie urlop i wróciłam do pracy 😓.

Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.

Do następnego,
Wasza Sasha 🖤

Serce w pustceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz