Rozdział szesnasty

5.7K 363 141
                                    

Nie mogłam nigdzie znaleźć z tłumaczeniem, musicie wybaczyć :D.

Jacques

W trójkę wpatrujemy się w twarz Williama, ale nie umyka mi porozumiewawcze spojrzenie, które wymienia z moją mate. Czyżby ona także znała jego sekret? Zauważam delikatne przymknięcie powiek, które sygnalizuję zgodę mojej partnerki z decyzją jej kuzyna.
Komunikują się?
Wzrok Williama twardnieje i widzę w nich przebłysk stalowej woli, którą dostrzegłem już wcześniej, na treningach. Liliana uśmiecha się łagodnie i zdaje mi się, że dostrzegam na jej twarzy dumę, co ponownie porusza zazdrosnego potwora we mnie. Szybko tłumię chęć porwania jej do naszej sypialni i przelecenia na siedem sposobów, by przypomnieć do kogo należy wszystkim dookoła. Moja mate zaciska palce na moich dłoniach, wspomagając mnie, a ja nabieram głęboki wdech. To moja partnerka, muszę jej ufać, zwłaszcza że nie daje mi żadnych powodów do zazdrości.
– Żebyście zrozumieli muszę nieco cofnąć się w czasie i opowiedzieć wam całą historię – odzywa się William, a ja rejestruję fakt, że moja mate spina się na chwilę. – Nasza historia ciągnie się przez wiele wieków, ale najważniejszy jej okres miał miejsce mniej więcej czterdzieści lat temu. Wszystko zaczęło się od mojego i Lulu dziadka, Matteo. Nasza rodzina nie należała do żadnej watahy, wiedliśmy samotniczy tryb życia, zatrzymując przy sobie jedynie partnerki i potomstwo. Przez setki lat ten system funkcjonował bez zarzutu, aż do Wielkiej Nagonki, jak to nazywamy.
– Wielkiej Nagonki? – odzywa się zdezorientowany Alec.
– Wszystkie watahy na świecie szukały rodziny Scout.
Spoglądam zdumiony na Aleca, bo słyszeliśmy o tej rodzinie. Nasz dziadek, Pierre, równie intensywnie szukał Scoutów pragnąc ich dla talentów, które posiadali.
– Wiesz coś o nich? – pyta się napiętym głosem mój brat.
William spogląda na Lilianę, która siedzi usztywniona na moich kolanach. Unosi brew, zadając jej nieme pytanie, a ona kiwa głową, jakby zrezygnowana.
– Jesteś pewna? – pyta się jej kuzyn, a ona ponownie kiwa głową. – Liliana i ja jesteśmy ostatnimi przedstawicielami tej rodziny. Nasz dziadek pragnąc zapewnić bezpieczeństwo naszej rodzinie zmienił nazwisko na Green i przyłączył się do watahy Srebrnej Rzeki. Nikt nie zwracał na nas większej uwagi, bo wszyscy dziko poszukiwali kogoś wyjątkowego. Można wręcz rzec, że dziadek ukrył nas na widoku, bo znana była niechęć naszej rodziny do watah.
Marszczę brwi, bo nie spodziewałem się takich wieści, ale to znaczy...
– Jesteś Scout? – zadaję pytanie Lilianie, która wydaje się być przygaszona.
– Nie... tak... to znaczy... – plącze się. – Byłam. Na narodzinach nazwano mnie Liliana Scout, ale od razu podano inne nazwisko. A teraz...
Teraz jest Arcenau.
Duma rozpiera mnie całego, bo ta kobieta należy do mnie i żaden skurwiel nie może mieć co do tego wątpliwości. Bezwiednie zaciskam mocniej dłonie na jej biodrach i czuję jak minimalnie się rozluźnia, zupełnie jakby moja zaborczość w pewien sposób ją uspokajała. Jest niespokojna, ale dlaczego? Czyżby obawiała się mojej reakcji na te rewelacje?
– Czyli należycie do rodziny Scout'ów – odzywa się Alec.
– Tak. – Kiwa głową William. – Dar w naszej rodzinie uaktywnia się jedynie u silnych samców. Kobiety przekazują go potomstwu. Są... różne odmiany jeśli można to tak nazwać. Ja jestem Tropicielem. Dlatego tak łatwo przyszło mi wyśledzenie Lulu. Umiem odnaleźć każdą osobę na tej ziemi, czy nawet jej ciało jeśli ją znam, albo mam rzecz należącą do niej.
Moje serce zatrzymuje się na chwilę, po czym zaczyna wybijać gwałtowny rytm. Spoglądam na Aleca, który gwałtownie zbladł i zdaję sobie sprawę, że jego myśli pobiegły w tym samym kierunku.
Rafael.
Spoglądam na Williama z nadzieją, która gwałtownie zakwitła w moim sercu. Zsuwam Lilianę z moich kolan i gwałtownie rzucam się do biurka, przeszukując wszystkie szuflady, aż w końcu natrafiam na to, czego szukałem. Łańcuszek z wisiorkiem w kształcie głowy wijącego wilka to prezent, który dałem mu na osiemnaste urodziny. Zerkam na napis, wygrawerowany na odwrocie przywieszki.
Nie widzę noża w moim ramieniu, ale widzę drzazgę w Twojej dłoni.
Taka była prawda. Nigdy nie dostrzegałem tego co działo się ze mną, ale wystarczyło, że Rafe zadrasnął się na treningu, a ja leciałem jak opętany do niego. Podchodzę w trzech nerwowych krokach do Williama i wciskam mu do ręki wisiorek. On patrzy na mnie zdumiony, ale po chwili odgaduje o co go niemo proszę. Zamyka oczy, ściskając wisiorek w ręku, po czym otwiera je i znowu dostrzegam ten srebrny kolor i poświatę, która z nich bije, jak wtedy kiedy szukaliśmy Liliany. Nadzieja wypełnia mnie całego, może odnajdziemy chociaż ciało mojego braciszka. Nagle jego oczy migoczą i wracają do naturalnego koloru.
– Co się dzieje? – pytam zdezorientowany.
Kuzyn mojej mate kręci głową, po czym jego oczy znowu się rozświetlają. Sytuacja znowu się powtarza, a on marszczy brwi, jakby sfrustrowany. Oddaje mi łańcuszek ze zmarszczonymi brwiami.
– I co? – pytam niemal bez tchu.
– Nie rozumiem. Do kogo należał ten naszyjnik?
– Do mojego brata bliźniaka, który został zamordowany dwa lata temu – mówię, ponownie czując przytłaczające cierpienie. – Nie odnaleźliśmy nigdy jego ciała i liczyłem...
– Nic z tego nie rozumiem. Nie ma żadnego sygnału. Nawet prochy jakiejś osoby jestem w stanie namierzyć, bo już kiedyś to robiłem, a tutaj... zupełnie jakby twój brat nigdy nie istniał. Nigdy nie słyszałem o takiej sytuacji.
– Jak to? – pytam się załamany i czuję się obdarty z nieśmiałej nadziei, na którą sobie pozwoliłem.
– Nic z tego nie rozumiem. Przepraszam, Egzekutorze. – Kuzyn mojej mate wydaje się być faktycznie załamany.
– Może jakaś inna rzecz? – odzywa się Alex.
William waha się przez chwilę, ale kręci przecząco głową.
– To nie jest tak, że sygnał był słaby. Po prostu go nie było. O ile dobrze rozumiem, ten wisiorek był dla niego ważny tak?
– Tak – odpowiadam. – Nigdy się z nim nie rozstawał, znalazłem go w miejscu jego porwania. Naprawiłem tylko zapięcie.
Liliana obraca się nieco i opiera głowę o moje ramię i wtula się we mnie. Przyciskam ją mocniej do siebie, potrzebując jej wsparcia, potrzebując mojej mate.
– Przykro mi, Egzekutorze – odpowiada William, a w jego głosie słychać zawód.
Widać bardzo mu zależało, żeby mi pomóc, chociaż tego nie rozumiem. Do tej pory nawet nie byłem dla niego specjalnie miły.
– Mów mi po imieniu. – Uśmiecham się słabo, a on odwzajemnia mi się szerokim, chociaż nieco zaskoczonym uśmiechem.
Sam jestem zaskoczony, że tak łatwo go zaakceptowałem, ale w głębi duszy czuję, że to zasługa tylko i wyłącznie mojej przeznaczonej. Byłem samotnym mężczyzną, który bał się miłości, jaką do niej poczuł, ale ona jest jedyną kobietą jaka mogła mi pomóc. Całuję ją w czoło i pogrążam się w rozmowie z pozostałymi na temat umiejętności Williama.

Serce w pustceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz