Rodział dziewiętnasty

4.3K 331 142
                                    

Liliana

Czekam na Jacquesa w holu. Obiecał skoczyć tylko po coś do gabinetu i zaraz wrócić. Nie mogę powstrzymać podekscytowania na myśl o opuszczeniu tego domu. To nie tak, że czuję się tu jak więzień, ale jeszcze nie byłam po za nim. Równą radość wzbudza we mnie myśl, że Jacques zabiera mnie na spacer. Nie wiem dlaczego, ale odczuwam to prawie tak, jakby to była randka. Wiadomo jesteśmy partnerami, według wilczego prawa jesteśmy małżeństwem, ale jeszcze nigdy nie byłam na randce. Spoglądam na zegarek i uświadamiam sobie, że Jacquesa nie ma już piętnaście minut.
Co o zatrzymało?
Pchana niepokojem ruszam w kierunku jego gabinetu, a po chwili wchodzę do środka bez pukania. Widok w środku sprawia, że moje serce zamiera. Mój mate obejmuje wysoką blondynkę, która wtula się w niego, jakby był jej jedynym kołem ratunkowym. Moje serce ściska się boleśnie na ten widok, a przez umysł przelatują mi od razu najgorsze scenariusze.
Co jeśli to jego kochanka?
Czy to dlatego jest dla mnie taki łagodny?
Mój przeznaczony spogląda na mnie, a w jego wzroku widać zaskoczenie, ale także ogromną złość. Nie spodziewał się mnie tutaj? Jest na mnie wściekły? Cofam się o krok, pragnąc uciec z tego pokoju, ale jestem niemal sparaliżowana spojrzeniem ciemnych, w tym momencie niemal czarnych, oczu mojego partnera, który w tym momencie odsuwa od siebie blondynkę, a ja mogę spojrzeć na jej twarz. Jest niewyobrażalnie piękna, to prawda, ale w tym momencie jej twarz jest zaczerwieniona, pod oczami ma ciemne worki, a same oczy zaczerwienione i podpuchnięte. Przenoszę wzrok na mojego mate i zauważam zmęczenie na jego twarzy, którego nie było jeszcze pół godziny temu. Wygląda na starszego o co najmniej dziesięć lat.
Co tu się stało?
– Kim to jest moja mate Liliana – w jego głosie słychać dumę, co wprawia mnie w zdezorientowanie. – Kochanie to moja... koleżanka, Kim.
Chwila zawahania w jego głosie utwierdza mnie w przekonaniu, że oszałamiająca blondynka była dla niego kimś więcej niż zwykłą koleżanką. Mam nadzieję, że mówimy o czasie przeszłym, a nie teraźniejszym. Jacques wyciąga do mnie dłoń, a więc podchodzę do niego, tak jak każda posłuszna partnerka zrobiłaby, chociaż ledwie powstrzymuję się od krzyku.
Kim ona dla niego jest?!
– Dobrze widzieć cię szczęśliwego, Jacques – mówi z czułością w głosie, a w mojej głowie zaczyna wyć syrena alarmowa, sygnalizująca zdecydowanie większe zagrożenie niż się wcześniej spodziewałam.
– Dobrze wreszcie czuć się szczęśliwym, Kim – odpowiada, całując mnie w czubek głowy, a w jego głosie słychać takie bogactwo miłości, że kolana uginają się pode mną.
– Przepraszam, kiedy tu przyszłam nie wiedziałam, że Jacques kogoś ma – odzywa się do mnie, a w jej głosie nie słychać fałszu. – Chociaż nawet gdybym wiedziała pewnie i tak był przyszła.
Okej, punkt dla niej za szczerość. Spoglądam w jej brązowe oczy i jedyne co widzę to rozpacz. Zero zazdrości, fałszywości czy kłamstwa. Wykorzystuję swój dar, ale w jej emocjach przeważa tak ogromna rozpacz, ze przytłacza wszystko inne.
– Jesteś pewna, że je straciłaś? – odzywa się mój mate, a ja marszczę brwi, bo nie rozumiem jego pytania.
– Tak – odpowiada szeptem Kim. – Ojciec skopał mnie do nieprzytomności, kiedy odmówiłam...
Zasłania usta dłonią i patrzy przerażona na mojego przeznaczonego, zupełnie jakby powiedziała o dwa słowa za dużo. Jacques spina się i mierzy ją surowym spojrzeniem, od którego Kim drży na całym ciele. Fragmenty układanki zaczynają powoli wskakiwać na miejsce, ale nie daję nic po sobie poznać.
– Może usiądziemy? – proponuję.
Mój mate kiwa głową i pociąga mnie na fotel, sadzając na swoich kolanach. Obejmuje mnie ciasno i tylko to zdradza, jak bardzo się denerwuje tą sytuacją, nad którą nie ma w ogóle panowania.
Może poczułby się swobodniej, gdybym sobie poszła?
– Nie – szepcze mi do ucha udręczony. – Potrzebuję cię tutaj, chérie.
Nie wiem jakim cudem udaje mu się odgadnąć moje myśli, ale natychmiast pozwalam sobie na większe rozluźnienie. Skoro on potrzebuje mojej obecności i mojej siły to dam mu ją.
– Zacznij od początku Kim – odzywa się ponownie mój mate.
– Krótko po ostatnim... spotkaniu zorientowałam się, że jestem w ciąży – mówi cicho, ale wyraźnie, a we mnie wszystko zamiera.
Moje podejrzenia się potwierdzają, a najgorsze obawy spełniają. Ona była jego kochanką, a co gorsza jest w ciąży. Boże święty, nie mam jeszcze dwudziestu lat, a mam konkurować z tą oszałamiającą kobietą o uwagę mojego partnera. Co gorsza ona ma przewagę, w końcu nosi pod sercem jego młode.
Niech ktoś mi powie, że to tylko kolejny koszmar.
– Dlaczego nie przyszłaś od razu do mnie? – głos mojego mate jest tak zimny, że sama się wzdrygam.
– Nie wiedziałam co robić. Ostatnio dobitnie dałeś mi do zrozumienia, że między nami wszystko skończone – szepcze, a ja odczuwam coś na kształt ulgi.
Czy to nie jest popierdolone? Właśnie siedzę na kolanach mężczyzny, którego kocham i rozmawiamy z jego byłą kochanką, która nawiasem mówiąc jest w ciąży.
Cudownie, kurwa, cudownie.
– Byłaś ze mną w ciąży, Kim! – głos mojego mate przeradza się w warkot, a on sam zaciska palce na moich biodrach. – Naprawdę sądzisz, że nie zająłbym się własnym dzieckiem?!
– Przepraszam, Jacques – szlocha rozpaczliwie, a mi, mimo wszystko, robi się jej żal. – Gdybym wtedy pomyślała nie doszłoby do tragedii. Panicznie bałam się odrzucenia i tego, że powiesz mi że mam radzić sobie sama, w końcu miałbyś do tego prawo.
– Jestem skurwielem, ale nigdy nie zostawiłbym własnego potomka, Kim – syczy lodowato mój przeznaczony. - Tak jak nigdy nie zostawiłem mojej rodziny i...
– Wystarczy – szepczę mu na ucho, delikatnie gładząc ramiona. – Ona i tak jest zdruzgotana.
– Przepraszam – powtarza po raz kolejny blondynka, a ja mam ochotę ją pocieszyć.
Co się ze mną dzieje?
Takie instynkty ma tylko Luna. No i... Zamieram, kiedy uświadamiam sobie drugą możliwość, ale odpycham od siebie tą myśl, skupiając się całkowicie na moim partnerze.
– Poszłam do ojca – kontynuuje Kim. - Powiedziałam mu, że jestem z tobą w ciąży. On się ucieszył, bo zawsze chciał połączyć się z rodziną Alfy, chociaż nie wiem czemu.
– To dlatego tak uganiałaś się za Alexem, prawda? A kiedy on znalazł mate próbowałaś ze mną.
Blondynka zawstydzona kiwa głową i spogląda na swoje dłonie, a ja dopiero teraz zauważam wiele długich, świeżo zabliźnionych ran. Ktoś ją naprawdę mocno podrapał.
– Nie chciałam, ale ojciec groził, że... – urywa i ponownie na nas spogląda, a w jej spojrzeniu widać panikę. – Nie ważne czym mi groził, ważne że działało. Ale kiedy dowiedział się o ciąży zupełnie mu odbiło. Kazał mi mówić wszystkim, że to dziecko Alfy.
– To niedorzeczne! – wybucha Jacques. – Mój brat nigdy nie zdradziłby Belli!
– Ale dziecko mogłoby być do niego podobne, w końcu jesteście braćmi. Ale odmówiłam.
– Dlaczego? – pytam, bo dziwi mnie bunt w takim momencie, skoro wcześniej podporządkowywała się woli ojca.
– Bo niezależnie od tego co ojciec mógł zrobić Alanowi, nie jestem w stanie zdradzić swojego Alfy. A pomimo tego, że przez kilka lat byłam oficjalną kochanką Alexa, on był, jest i będzie moim Alfą. Niewiele jest rzeczy, które naprawdę cenię, ale jedną z nich jest lojalność. A więc odmówiłam, a mój ojciec wpadł w szał. Zaczął mnie bić, drapać – odruchowo pociera swoje ręce. – Próbowałam się bronić, ale w końcu mnie przewrócił i skopał – szepcze i przesuwa dłonie na brzuch. – Poroniłam. Na początku nie chciałam w ogóle tu przychodzić, ale... miałeś prawo wiedzieć, że straciłeś dziecko.
Ostatnie zdanie wypowiada łamiącym się głosem i wybucha płaczem. Mój mate siedzi jak skamieniały wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie, więc zsuwam się z jego kolan i podchodzę do Kim. W tej chwili nie ważne jest dla mnie to co łączyło ją z moim przeznaczonym, ale nie potrafię przejść spokojnie obok jej cierpienia. Siadam obok niej i przytulam, chociaż jest ode mnie sporo wyższa. Kim szlocha rozpaczliwie kilkanaście minut, zanim się uspokaja i spogląda na mnie z poczuciem winy.
– Dziękuję – szepcze. – Masz więcej powodów niż ktokolwiek inny, żeby mnie nienawidzić, a ty oferujesz mi wsparcie. Jesteś najsilniejszą kobietą jaką znam.
– Chodź, pokażę ci gdzie możesz się przespać.
– Nie powinnam...
– Nie gadaj bzdur. Nie możesz wracać w takim stanie do domu głównego.
Blondynka posyła mi wdzięczny, chociaż smutny, uśmiech i idzie za mną do jednego z pokoi gościnnych. Pokazuję jej łazienkę i daję coś wygodnego do ubrania, a następnie wracam do gabinetu. Mój mate siedzi z twarzą ukrytą w dłoniach, a spomiędzy zaciśniętych palców wymykają mu się łzy. Opadam na kolana przed nim i łagodnie dotykam jego nadgarstków, niemo prosząc o to, żeby otworzył się przede mną. Jacques powoli opuszcza ręce i spogląda na mnie udręczonym, zagubionym wzrokiem.
– Nic nie wiedziałem – mówi cicho. – Przysięgam, że nie wiedziałem, Liliano. Nigdy nie dopuściłbym do takiej sytuacji, gdybym wiedział.
– Wiem o tym ukochany – łagodnie gładzę jego twarz, starając się przekazać mu swoją miłość.
– Nie powinnaś być dla mnie taka wyrozumiała. Gdybyś tylko znała całą prawdę...
– Zdradzałeś mnie – stwierdzam spokojnie, chociaż moje serce zaciska się boleśnie na myśl o Jacquesie z inną kobietą.
– Nie – zaprzecza, ale coś w jego głosie sprawia, że wcale się nie rozluźniam. - To było tylko raz. Pierwszego dnia, kiedy cię znalazłem. Zadzwoniłem do niej, a ona przyjechała.
Ucieka mi cichy jęk, bo słowa mojego mate są dla mnie ciosem prosto w serce. On z nią... Mój mate chwyta moją twarz w dłonie, zmuszając bym spojrzała w jego udręczone oczy.
– Nie posuwałem jej. Zrobiła mi loda, zanim kazałem jej wypierdalać – mówi i nieco się garbi pod wpływem wypowiadanych słów. – Żałuję, Liliano. Każdego dnia żałuję, że to zrobiłem i nie ma nic, czym mogę się usprawiedliwić. Przepraszam, ukochana. Byłem słaby, przerażony i cierpiący. Nie wiedziałem co robić, miotałem się niczym ranne zwierzę w klatce i robiłem rzeczy których do tej pory żałuję. Ale tego najbardziej się wstydzę. Nigdy nie powinienem dopuścić do sytuacji, w której mogłaby mnie dotykać inna kobieta. Wybacz mi, mon amour.
Spoglądam na niego, a w mojej duszy toczy się walka, pomiędzy zranionymi uczuciami, palącą trzewia pogardą dla samej siebie i miłością do tego cierpiącego mężczyzny. Jak on może prosić mnie o wybaczenie, kiedy nigdy nie będę dość dobra, żeby być jego partnerką? On prosi mnie o wybaczenie, kiedy to ja powinnam błagać, w końcu mogłam mu oddać się wcześniej. Chociaż racjonalna część mnie podpowiada mi, że nie miałam na to wpływu. Jacques był przerażony perspektywą kogoś, kogo może pokochać, kogoś kto może go zranić, był przerażony cierpieniem, które mogło go spotkać z mojego powodu, a więc wybrał jedyną znaną sobie drogę – ucieczkę. Mój mate spuszcza głowę i zsuwa się na kolana, niemal zrównując się ze mną, a mój dar wrzeszczy, jak bardzo cierpi w tym momencie.
– Wiem, że pewnie mnie nienawidzisz. Masz do tego pełne prawo, w końcu cię zdradziłem, ale błagam nie odtrącaj mnie. Wybacz mi. Błagam, Liliano – jego głos załamuje się, a dłonie na moich policzkach drżą.
Brązowe oczy patrzą na mnie z nieśmiałą nadzieją, a także z zżerającym go poczuciem winy. Jacques przesuwa kciukiem po mojej twarzy, ścierając łzy, o których nie wiedziałam, że płyną.
– Nie płacz, ma petite amour. Nie jestem wart twoich łez, Liliano.
– Nie mów tak, Jacques. Jesteś wart wszystkiego na tym świecie. Nie musisz błagać mnie o wybaczenie, bo nie ma takiej rzeczy, która sprawiłaby, żebym cię znienawidziła. Owszem to boli. Boli mnie świadomość, że pozwoliłeś innej kobiecie cię dotykać, kiedy wystarczyło poprosić, a zrobiłabym dla ciebie wszystko. Ale to było zanim się połączyliśmy, zanim cię pokochałam. Kocham cię, Jacquesie Arcenau. Jesteś moim mate, moim przeznaczonym, moim partnerem, a według wilczego prawa jesteś moim mężem. Nawet gdybyś kazał mi odejść, byłabym w pobliżu czekając, aż będziesz mnie potrzebować. Nigdy cię nie zostawię.
– Mon Dieu, Liliano. Czym sobie na ciebie zasłużyłem? Jestem najgorszym z możliwych partnerów, a ty i tak wyciągasz mnie z ciemności oferując swoje światło, mimo tego co robię.
– Kocham cię, Jacques, a człowiek w imię prawdziwej miłości jest w stanie znieść bardzo wiele. Po za tym...
– Co? – unosi brwi zdziwiony, a ja kładę jedną z jego dłoni na moim brzuchu.
– Wydaje mi się, że jestem w ciąży.
– Ty... – szepcze z szeroko otwartymi oczami. – W ciąży?
Mój mate pociąga nosem sprawdzając mój zapach, a na jego ustach formuje się szeroki uśmiech. Kładzie drugą dłoń na moim brzuchu, pochylając się bliżej i całując mnie łagodnie z miłością.
– Mon Dieu, Liliano. Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie. Dałaś mi najpiękniejszy prezent, jakiego mogłem chcieć – mówi, kiedy w końcu odrywamy się od siebie. – Kocham cię, chérie.



Witajcie ❤️!

Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊. Nie podoba mi się ten rozdział, w ogóle mam wrażenie, że jest bez sensu, dlatego koniecznie dajcie znać co sądzicie 🥰.

Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.

Do następnego,
Wasza Sasha 🖤

Serce w pustceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz