Rozdział dwudziesty ósmy

4.2K 326 82
                                    

Liliana

– To nie może być prawda – szepczę wpatrując się z niedowierzaniem w Lucasa.
– Liliano powinnaś się poło... – zaczął Lucas, a mnie szlag trafił.
– Nie jestem inwalidką! Jest ledwie południe! Nie będę leżeć! Po za tym, nie masz prawa oczekiwać ode mnie, że po takich wieściach się położę! – drę się na cały głos, a do pokoju wpada żeńska cześć mojej rodziny.
– Nie denerwuj się Liliano, to zaszkodzi dzieciom – mówi miękko Paul, licząc chyba że do mnie trafi.
– PRZESTAŃCIE! DO CHOLERY JASNEJ PRZESTAŃCIE! – krzyczę coraz głośniej, opierając dłonie na moim wystającym brzuszku, a z oczu ciekną mi łzy.
– Liliano... – Bella kładzie mi rękę na ramieniu, ale odskakuje jak poparzona.
– ZOSTAWCIE MNIE! NIE DOTYKAJCIE! – płaczę, nie kontrolując hormonalnej burzy, która rozpętała się w moim ciele.
A wszystko potęguje fakt, że mój mate przeniósł nas, dla dobra mojego i dzieci, do domu głównego na dwa tygodnie przed terminem porodu. Wszystko pięknie, ale przez minione półtora tygodnia zjawiał się tylko w nocy, czasami po prostu czułam uginające się łóżko i był zbyt skonany, żeby ze mną porozmawiać, niemal od razu zapadał w sen. Co nie znaczy, że nie czuwał nad moim bezpieczeństwem. Lucas i Paul, jak dwa cienie, nie opuszczali mojego boku, a wszystkie kobiety Arcenau oraz partnerki moich strażników przychodziły codziennie, żeby zająć moje myśli. Tyle, że jednego dnia podsłuchałam, że nawet Alecowi nie odwaliło tak bardzo na punkcie bezpieczeństwa Belli, kiedy była w ciąży, jak Jacques'owi.
– Siostro... – tym razem głos zabiera Madeleine, ale ja zaczynam tylko coraz głośniej zawodzić.
Co się ze mną dzieje?
Zginam się w pół, bo niespodziewany skurcz przeszywa moje ciało. Moi strażnicy do mnie doskakują, ale ja owładnięta histerią, zaczynam się szarpać. Oboje próbują mnie unieruchomić, uważając na mój gigantyczny brzuch, ale walczę zaciekle, chociaż sama nie wiem dlaczego. I krzyczę, płaczę i jęczę z bólu. W końcu po jakimś moim mocniejszym szarpnięciu oboje mnie puszczają, odskakując na odległość kilku metrów. Opadam na kolana szlochając rozpaczliwie, potrzebując przestrzeni, bez nich wszystkich wywracających mnie coraz bardziej z równowagi. Spoglądam na swoje ramiona, na których zaczynają tworzyć się siniaki od uścisku któregoś z moich strażników i zaczynam płakać jeszcze bardziej. Pozostali milczą, zapewne zastanawiając się jak mają do mnie podejść, nie uszkadzając ani mnie ani dzieci, za co mój mate urwał by im głowy.
No właśnie, mój mate...
Prawie go nie widuję, moje ciało, umysł i serce tęsknią do niego. Może to jest powodem mojej histerii? Wariuję w samotności, chociaż nawet nie wiem dlaczego zostałam na nią skazana. Mój oddech robi się coraz bardziej świszczący, a rozpaczliwy szloch przerodził się w gwałtowne, krótkie i urywane oddechy.
Co ja takiego u licha zrobiłam, że wszystkich których kocham dotyka nieszczęście?
– Liliano – czyjś łagodny głos przebija się do mojego, ogarniętego paniką, umysłu. – Już dobrze, mon coeur.
Unoszę zaczerwienione oczy na Jacquesa, który stoi niecałe dwa metry ode mnie i wyciąga ramiona w moim kierunku. Zrywam się, z gracją słonicy, którą teraz jestem i wpadam w ramiona ukochanego, znowu wybuchając płaczem. Jego zapach otula mnie, a ja powoli zaczynam się uspokajać. Opieram głowę o jego tors i przymykam oczy.
– Liliano, mon coeur, co się stało? – jego głos jest lekko schrypnięty, kiedy prowadzi mnie do kanapy i sadza na niej.
– J-ja – jąkam się, nie wiedząc co powiedzieć.
– Już wszystko dobrze, serce moje. Jestem przy tobie. Co się dzieje? Lucas był totalnie spanikowany, kiedy mnie wezwał.
– Nie wiem – szepczę. – Zostawiasz mnie samą na całe dnie, praktycznie cię nie widuję. Poród się zbliża i chociaż mam wielu ludzi dookoła mnie, czuje się samotna.
– Przepraszam, serduszko – mówi cicho, całując mnie w czubek głowy. – Alec zaostrzył poszukiwania ojca Kim, bo ten zaczął nierozważnie mordować naszych ludzi. Całe dnie na to poświęcam, a powinienem być przy tobie.
– Jacques, ja się tu czuję jak w klatce – kolejny skurcz przebiega przez moje ciało, a ja lekko się krzywię. – Strażnicy stoją nade mną niczym sępy nad ofiarą, ciagle wydają rozkazy i zakazy, a ja zaczynam wariować.
– Przepraszam, Liliano – mój partner wyglada na naprawdę zawstydzonego, a mi robi się go trochę żal.
Na jego barkach ciąży ogromna odpowiedzialność, nie tylko za mnie, ale także za bezpieczeństwo watahy, a wymyka się mu morderca. Morderca, który poluje na jego przyjaciela i partnerkę, co sprawia, że mój przeznaczony zaharowuje się, bo czuje się za nich jeszcze bardziej odpowiedzialny.
– Jacques ja rozumiem, że masz swoje obowiązki, ale nie możesz zamykać mnie w klatce. Ja po... – urywam bo przez moje ciało przechodzi kolejny skurcz.
– Liliano? – Jacques wyglada na totalnie spanikowanego.
– Zaczęło się – mamroczę. – Mam pierwsze skurcze.
Mój partner zrywa się na równe nogi i woła Aleca, który w niecałe dziesięć sekund jest przy nas, niespokojnie mnie obserwując.
– Alec, zaczęło się, Liliana rodzi. Zawołaj naszego lekarza, niech przyjdzie do operacyjnej, a dziewczyny niech będą w pogotowiu. W sumie Melly może poszukać położnych. A Paul i Lucas... – mój przeznaczony wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu.
Hamuje go dopiero Alec, który kładzie mu rękę na ramieniu i uśmiecha się pokrzepiająco.
Wydaje dyspozycje wszystkim, po czym sam znika. Jacques bierze mnie na ręce i zanosi do pokoju przylegającego do sali operacyjnej. Kładzie mnie na sofie, po czym lustruje moją sylwetkę wzrokiem, a jego spojrzenie zatrzymuje się na sińcach formujących się na moich ramionach.
– Kto ci to zrobił? – warczy dziko, a jego oczy przybierają czarny kolor. – Liliano, kto ci to zrobił?!
– Nie krzycz na mnie – szepczę przez łzy, bo wszystko dzisiaj mnie roztraja.
Lucas! Paul! W tej chwili tu przyjdźcie!
Będąc połączona z Jacquesem, mogę usłyszeć jak wydziera się na moich ochroniarzy. Jeśli oni tu przyjdą i się wygadają, a na pewno to zrobią, mój mate ich ukatrupi. Muszę zrobić coś, żeby ostudzić gniew mojego męża.
– Jacques – mówię cicho. – Proszę cię, potrzebuję twojej siły.
– Liliano...
– Proszę – patrzę mu w oczy i widzę walkę, którą toczy sam ze sobą.
Wyciągam dłoń w jego kierunku, a on po chwili wahania ujmuje ją. Siada obok mnie, a ja przesuwam się w taki sposób, żeby plecami opierać się o jego pierś. Dzięki temu nie będzie mógł rzucić się moim ochroniarzom do gardeł, a ja też będę spokojniejsza, czując jego silne ciało koło siebie. Mój mate owija mnie ramionami, dłonie kładąc opiekuńczo na moim brzuszku. Skurcze zaczynają się nasilać, a mnie przeszywa coraz większy ból. Staram się myśleć, że dzięki temu będę miała moje dwa maleństwa koło siebie. Że dam mojemu mate upragnione dzieci. Moi ochroniarze wchodzą do pokoju i patrzą na nas niespokojnie, jakby bali się, że mój partner znowu mnie z nimi zostawi.
– Kto jej to zrobił? – pyta wściekłe Jacques, nie zmieniając pozycji.
– Nie rozumiem – odpowiada Lucas lustrując moje ciało.
– Kto zrobił jej te siniaki?! – Jacques prawie krzyczy, a ja wzdrygam się w jego ramionach, na co lekko spuszcza z tonu.
Wzrok obu ochroniarzy biegnie do moich ramion i obaj od razu się prostują, a na ich twarzach widać szok.
– Nie wiemy – odpowiada Paul. – Któryś z nas.
Jacques warczy dziko i żeby nie to, że mnie trzyma zapewne rzuciłby się na nich.
– Jak to któryś z was?! Macie ją chronić, a nie krzywdzić!
– To moja wina – mówię cicho. – Dostałam ataku histerii, kiedy powiedzieli mi o Willym, oni próbowali mnie uspokoić i unieruchomić, ale się szarpałam.
Mój mate milknie i wpatruje się dzikim wzrokiem w moich ochroniarzy, a ja wyczuwam wściekłość, która w nim buzuje.
– Żeby nie ona... – zaczyna, cedząc powoli słowa. – Gdyby Liliana nie zaplanowała tego tak, bym nie mógł się ruszyć, już byście byli w strzępach! A teraz spierdalać sprzed moich oczu, bo inaczej zamorduję!
Moi ochroniarze wybiegają z pokoju, niemal przepychając się w drzwiach, a Jacques nabiera kilka głębokich wdechów. Widzę jak próbuje opanować nerwy, co przychodzi mu z trudnością.
– Co ci dwaj idioci sobie myśleli, żeby mówić ci o tym, kiedy jesteś w takim stanie..
– W jakim stanie? – syczę wściekle i podrywam się, stając twarzą w twarz z moim przeznaczonym. – Jestem w ciąży, Jacques! Nie jestem obłożnie chora, ani umierająca! Uważasz, że powinni to przede mną zataić?! Uważasz, że powinni zamilczeć?! Uważasz, że nie mam prawa wiedzieć, że mój kuzyn został ranny i omal nie zginął?! Po za tobą, on jest moją jedyną rodziną! Mam prawo wiedzieć o tym wszystkim!
– Liliano, uspokój się najdroższa.
– Nie lilianuj mi tutaj! Nie możesz zatajać przede mną takich informacji!
– To dla waszego do...
– W. Dupie. To. Mam! Obiecałeś nigdy nie wykorzystywać władzy jaką masz nade mną, a właśnie to robisz! Sprowadzasz mnie do poziomu klaczy rozpłodowej, która nie może nic wiedzieć, bo zaszkodzi to dziecku! Obiecałeś traktować mnie z szacunkiem, jak równego sobie!
Jacques przygryza wargę, a przez jego twarz przebiega gama uczuć: od wściekłości, poprzez rozpacz, aż do zawstydzenia.
– Wybacz, mon coeur – mówi łagodnie, jednocześnie wciągając mnie z powrotem na swoje kolana. – Mam tak wielką władzę nad życiem wielu wilkołaków, że czasami zapominam o tym, że jesteś moją partnerką i masz prawo do swobody, którą ci obiecałem. To niełatwe dać ci żyć i pozwolić, by ktoś naraził cię na stres, kiedy mogę tego uniknąć. To wbrew mojej naturze.
Posyła mi skruszone spojrzenie, a ja uśmiecham się delikatnie, opuszkami palców gładząc jego twarz. Tak naprawdę nie potrafię być na niego zła, skoro jego zachowanie warunkują potężne pierwotne instynkty, nad którymi nie jest w stanie do końca zapanować. Ważne, że się stara, ważne, że próbuje, co nie jest dla niego łatwe. Skurcze stają się coraz częstsze i coraz silniejsze, a ja uświadamiam sobie, że zbliża się moment, w którym nasze dzieci będą z nami.

~***~

Siedem godzin. Tyle trwał ten piekielny ból. Siedem godzin skurczów, siedem godzin krzyków i zapewne zmiażdżonych palców Jacquesa. Warto było. Zdecydowanie było warto, kiedy trzymam w ramionach starszego z moich synów, a przy oknie stoi mój mate z młodszym, o całe piętnaście minut, chłopcem.
– Liliano? – mój przeznaczony spogląda na mnie z szerokim uśmiechem. – Wybrałaś już imiona?
Czy wspominałam kiedyś, że mam cudownego partnera? Pozostawił mi możliwość nadania imion naszym synom, chociaż wedle naszego prawa to ojciec nadaje imiona dzieciom.
– Tak – także się uśmiecham, patrząc na dwa małe cudy, krew z naszej krwi. – Oto twój starszy syn, Jacques. Jego imię to Rafael. Rafael Arcenau. A jego młodszy brat ma na imię Ottavio. Ottavio Arcenau. Nasi mali bliźniacy Arcenau.
Jacques dłuższą chwilę patrzy na mnie bez słowa, a ja zaczynam się martwić, że mój wybór mu się nie spodobał. Jednak kiedy patrzę mu w oczy i widzę błyszczące w nich łzy, pojmuję swój błąd. Mój mate jest zbyt wzruszony, żeby wydobyć z siebie choćby słowo. Po kilku minutach podchodzi do mnie, po drodze odkładając Ottavio do kołyski. Zabiera ode mnie Rafaela i kładzie do drugiej kołyski, a następnie zagarnia moje usta w namiętnym pocałunku. Odsuwamy się od siebie dopiero wtedy, kiedy nam obojgu brakuje tchu.
– Nie śmiałem cię o to prosić, bo nie wiedziałem jak to przyjmiesz. Miałem nadzieję, że chociaż na drugie imię będziesz chciała dać któremuś Rafael, ale nie sądziłem, że nazwiesz naszego syna imieniem mojego nieżyjącego bliźniaka. Dziękuję ci, Liliano. To jedyny i ostatni sposób w jaki mogę uhonorować mojego brata. Dziękuję ci, że się nie poddałaś i poznałaś mnie do tego stopnia, że znasz moje najskrytsze pragnienia.
– Jesteś moim mate, Jacques. Niczego innego nie pragnę niż twojego szczęścia. Kocham cię i pragnę, żebyś czuł się w tym związku tak samo dobrze jak ja.
– Ja też cię kocham, Liliano. I jestem bardziej szczęśliwy niż kiedykolwiek wcześniej. Dałaś mi bezcenny dar, najdroższa. Ty i nasze dzieci jesteście całym moim światem – uśmiecham się do niego promiennie, a moje serce drży z radości. – Czy imię Ottavio ma jakieś szczególne znaczenie, czy po prostu ci się podoba?
– Tak... tak miał na imię mój tatuś – mówię cicho, bo wraca do mnie bolesne wspomnienie ich śmierci. – Chciałam, żeby był w jakiś sposób obecny w naszym życiu. Wiem, że to może dziwnie brzmi, ale dzięki temu mam wrażenie, że tato czuwa nad naszymi dziećmi.
– To nie brzmi dziwnie, ukochana. Twój tata na pewno chroni swoje wnuki z zaświatów. A my będziemy chronić nasze dzieci tutaj, na ziemi.
Naszą rozmowę przerywa ciche kwilenie obu bliźniaków. Mój mate podchodzi do kołysek i zaczyna cicho im śpiewać.

Słońce śpi, możemy już być sami,
Świetlik jak najdroższy kamień lśni.
Zostań tu, marzenia są dziś z nami,
Cały świat to ja i ty.
To czary, kiedy jesteśmy razem,
Zmruż oczy, pozwól być blisko mi.
Bo o tym od dawna przecież marzę,
Cały świat to ja i ty.
Już po dniu, cicho tu,
Coraz więcej gwiazd.
Nuty w świat, niesie wiatr,
Słodko płynie czas.

Spoglądam na mojego mate z uśmiechem pełnym miłości. Nasz świat jest brutalny, każdy nosi na sobie jakieś jego piętno, ale to nie przeszkadza nam w odczuwaniu miłości. Brutalny i okrutny Egzekutor może być jednocześnie czułym partnerem i kochającym ojcem, jeśli tylko dopuści do siebie te uczucia. I taki właśnie jest mój Jacques. Pełen miłości dla mnie i dla dzieci, ale nieugięty i siejący postrach dla wrogów. I nie zmieniłabym go na żadnego innego partnera.




Witajcie ❤️!

Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊.

A więc jest, nie będę się dużo rozpisywać. To już 28 rozdział, a im bliżej zakończenia tym trudniej mi się pisze. Wiecie jak ciężko jest się pogodzić z tym, że historia tych dwojga już się powoli kończy?

Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.

Do następnego,
Wasza Sasha 🖤

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 25 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Serce w pustceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz