Rozdział 6

940 57 11
                                    

P.O.V Chara

Patrzyłam na Frisk z rozbawieniem. Dziewczyna patrzyła na wszystkie owoce jak na największego wroga. Wzięłam z jej talerza marakuję i podałam ją brunetce.

-Spróbuj tego, akurat to jest bardzo dobre. - powiedziałam.

Anielica niepewnie wzięła ode mnie owoc, dokładnie się mu przyjrzała. Po kilku sekundach ugryzła marakuję, jej skrzydła rozprostowały po czym złożyły się.

-Ale dobre! Co to jest?

Jej głos brzmiał trochę jak u szczęśliwego dziecka.

-Marakuja. - odpowiedziałam.

Frisk odwróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się promiennie. Ten uśmiech był tak szczery że aż raził w oczy. Jednak poczułam przyjemne ciepło w okolicach serca, nie pamiętam kiedy ostatnio ktoś uśmiechnął się do mnie. Chyba mój brat, jakieś dwieście lat temu. Zaczekałam aż Frisk skończy jeść, była taka szczęśliwa, chociaż tyle mogę dla niej zrobić. Gdy skończyła zaczęła się we mnie wpatrywać, odwzajemniłam jej spojrzenie i spytałam:

-Chcesz iść do ogrodu?

Frisk uśmiechnęła się jeszcze szerzej i pokiwała głową.

-Właściwie to tylko tam mogę ci pokazać moją magię. - powiedziała.

Wstałam od stołu, brunetka od razu do mnie podeszła.

-Złap mnie za rękę. - powiedziałam.

-Hm?

-Po prostu to zrób.

Poczułam jak anielica łapie mnie za rękę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo drobna jest, jej dłonie były znacznie mniejsze od moich. Użyłam teleportacji by przenieść nas do ogrodu. Zdążyłyśmy stanąć na trawie gdy usłyszałam jak dziewczyna cicho upada na ziemię, jednak bardzo szybko wstała.

-Co? Jak? - zaczęła szeptać.

-Teleportacja. Przydatne czyż nie?

-Dziwnie się po tym czuje...

Frisk rozejrzała się dookoła siebie. Znowu się uśmiechnęła i spytała:

-Mogę pokazać co ja potrafię?

-Droga wolna.

Anielica ściągnęła baletki, przebiegła się po ogrodzie. Na początku nic się nie działo, jednak po chwili w miejscu gdzie bose stopy brunetki dotknęły ziemi zaczęły wyrastać różnokolorowe kwiaty. Anielica usiadła na trawie i zamknęła oczy. Zanim się obejrzałam wokół mnie zaczęły wyrastać krzewy róż. Nie były zbyt duże, sięgały mi do połowy ud, ale wyglądały na pełne życia i magii. Wszystkie zdążyły zakwitnąć. Po pewnym czasie Frisk powoli otworzyła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów. Wstała ale niemal od razu zachwiała się i z powrotem upadła na trawę. Podbiegłam do niej i pomogłam jej się podnieść.

-Dobrze się czujesz? - spytałam.

-T-tak tylko dawno nie używałam magii i zapomniałam jak bardzo jest to dla mnie męczące. - szepnęła.

Spojrzałam w jej złote oczy. Kolejna rzecz nie zgadzająca się z opisem. Frisk ma piękne oczy o kolorze ciepłego złota. Przyznaję że urody jej nie brakuje. Zaprowadziłam ją pod jedno z rozłożystych drzew po czym posadziłam ją między jego korzeniami. Brunetka oparła się o pień i zamknęła oczy. Usiadłam obok niej i zaczęłam wpatrywać się w swoje ręce. Czemu ze wszystkich istot muszę być akurat demonem? I czy Frisk nie czuje ze nim jestem?

-Frisk? - mruknęłam.

-Tak?

-Wiesz czym jestem? - spytałam.

-W jakim sensie czym?

Uchyliła powieki i spojrzała na mnie słabo. Wzięłam głęboki oddech po czym rozprostowałam swoje błoniaste czerwone skrzydła. Brunetka krzyknęła krótko, jej skrzydła zaczęły drżeć. Podeszłam do niej po czym usiadłam naprzeciwko niej.

-Nie wyczułaś tego wcześniej? - spytałam.

Frisk szybko pokręciła głową, widziałam że jest przerażona. Cała zaczęła się trząść i cicho płakać, szeptała coś niezrozumiałego.

-Hej wszystko dob... - zaczęłam.

Brunetka złapała mnie za dłoń, poczułam lekki ból głowy i zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam byłam w zupełnie innym miejscu.

KaranamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz