Helia
Cały plac tonął w promieniach złotego, sierpniowego słońca, a chłopcy pławili się w nich już od dobrych kilku godzin. Wszędzie kurzyło się od prędko przebierających nóg. Za lecącą w powietrzu piłką, uważnie podążało kilkanaście niezwykle przejętych par oczu. Okrzyki, gwizdy i wszelkie bulwersowania niosły się wzdłuż otaczających plac ulic, i tylko dzięki temu udało mi się załapać na oglądanie meczu palanta z okna. Patrząc na całe to zbiegowisko, oparłam głowę na dłoni. Sama miałam ochotę pobiegać razem z nimi, choć nie do końca rozumiałam zasady całej tej gry.
- Ubierz się, zabieram cię do krawca. Nie pozwolę, abyś przyniosła nam jeszcze więcej wstydu, pokazując się w szkole w tych pozaciąganych szmatach.
Odwróciłam się przez ramię, dostrzegając w drzwiach moją rodzicielkę, która zaciskała klamkę w dłoni. Kobieta zmierzyła mnie chłodnym wzrokiem i krzywiąc się na twarzy, zrobiła krok w tył, pozostawiając otwarte drzwi.
Westchnęłam przeciągle, mozolnie odchodząc od okna i siadając na pierzynie. Pochyliłam tułów i sięgnęłam buty, które trzymałam pod łóżkiem. Wyprostowałam nogi, kolejno wsuwając na stopy stare, przetarte na czubkach obuwie. Lekko pogładziłam włosy dłońmi i otrzepałam sukienkę u końca. Byłam gotowa. Wiedziałam jednak, że zanim moja matka dobierze idealnie pasujący kapelusz, zdążę na spokojnie zjeść jabłko, które udało mi się podebrać rano z kuchni. Po wyciągnięciu go wgryzłam się w owoc, krzyżując ze sobą nogi.
***
Skręcanie w brzuchu nie ustępowało od rana, na co ponownie skrzywiłam się na twarzy. Do tej pory zjadłam tylko jedno jabłko i ostatni kawałek chleba, jaki mi został. W głowie planowałam już, jak zdobędę coś do jedzenia, gdy z zamyślenia nagle wyrwała mnie matka, która energicznie pociągnęła mnie za przedramię. Ściągnąwszy brwi, uniosłam głowę, a moim oczom ukazał się skromny, parterowy domek.
- Chodź. - matka ściszyła swój ton głosu i po zrobieniu kilku kroków, zatrzymała się na chwilę. - Nie wybrzydzaj i się zachowuj. Tylko spróbuj powiedzieć cokolwiek niestosownego, czy głupio zbędnego, to dopiero zobaczysz, gdy wrócimy do domu. - syknęła przez zęby i mając je nadal zaciśnięte, razem ze mną przekroczyła bramę z tabliczką ulicy Kinizsi, posyłając grzeczne skinienie głową dozorcy.
Kobieta zastukała mosiężną kołatką, po czym wyprostowała się, co poleciła też mnie. Olałam to jednak, wywracając oczami w ukryciu. Nie trzeba było długo czekać, aby ktoś otworzył. Stare drzwi skrzypnęły nieprzyjemnie dla ucha, a w ich progu stanął wysoki, dobrze zbudowany chłopak, który z widzenia był mi znajomy.
- Ożeż ty... - delikatnie rozchyliłam usta w zdziwieniu, jednak prędko zakryłam je dłonią. Matka ostro spiorunowała mnie wzrokiem.
- To znaczy, miałam na myśli, dzień dobry. - poczułam, jak oblała mnie fala gorąca, a gdzieś z tyłu matka przyszczypnęła moje ramię, na którym mozolnie goiła się rana. Stłumiłam tępy ból, przełykając ślinę. Do oczu napłynęły mi łzy, lecz nie dopuściłam, aby jakakolwiek kropla spłynęła po moim policzku.
- Dzień dobry. - ciemnowłosy chłopak wyprostował się z godnością, a jego odwzajemniony szok był zdecydowanie tylko reakcją na mój. Po chwili, zza jego pleców wysunęła się długa, szczupła sylwetka krawca, który chcąc szybko wypuścić nabrany przed chwilą dym z cygara, zakrztusił się lekko.
- Proszę wybaczyć, zapomniałem o tym, że będę jeszcze dziś kogoś gościć. - lekko zmrużył oczy i na nowo nabrał powietrza, gestem ręki zachęcając nas do wejścia do środka.
- Zapraszam do salonu, przyniosę kilka rzeczy. - oddalił się kawałek. - Irén, zrób herbaty, proszę. - zwrócił się do kobiety wychodzącej z pokoju, która wyglądała na jego żonę. Zresztą, Janosz miał podobne rysy twarzy do tych jej. Kobieta pomknęła do kuchni, a mężczyzna zniknął za rogiem.
Usiadłam ostrożnie na sofie, obok której stała etażerka, połyskująca we wpadających przez okno promieniach słonecznych. Splotłam dłonie ze sobą, ukradkiem rozglądając się po całym pomieszczeniu. Było zdobione dość skromnie, lecz także gustownie. W końcu jedno drugiego nie wyklucza. W salonie było sporo roślin, a najwięcej kwiatów zdobiło oprawę lustra, które wisiało nad murowanym piecykiem. Trochę zieleni zdobiło także ciągnące się wzdłuż okien parapety. Brunet, który wcześniej otworzył nam drzwi, cicho przeszedł obok i zamknął się w pierwszym od wejścia pokoju. Zaraz po tym, wrócił krawiec. Niósł w górze skrzynię rzeczy, która swoją wielkością najpewniej zasłaniała mu widok naprzeciw. Odgarnęłam włosy za uszy, przyciągając wcześniej wyprostowane nogi do siebie. Mężczyzna postawił skrzynię na podłodze, z westchnieniem kładąc dłoń na swoich obolałych plecach.
- Panienko, podejdź do mnie, proszę. - usłyszawszy to, wstałam i zamierzając zrobić krok w przód, stanęłam jednak w miejscu, przyglądając się uważnie brunetowi, który akurat wyszedł ze swojego pokoju. Westchnęłam i lekko ściągając brwi, nagle poczułam ścisk na nadgarstku, po czym lekkie pchnięcie. Jak się okazało, była to moja matka. Dzięki niej stałam wówczas jedynie kilka centymetrów od krawca, który zaczął pobierać ode mnie wymiary. Obróciłam głowę przez ramię, dostrzegając, jak ciemnowłosy chłopak zakłada poplamioną czymś z tyłu, granatową marynarkę. Gdy obrócił się przy drzwiach wejściowych, przez moment spotkałam jego spojrzenie, na które zupełnie nieświadomie ściągnęłam brwi. Był to głupi nawyk, jaki budził się u mnie w stresujących momentach. Właśnie arogancją i oschłym podejściem maskowałam strach, nieśmiałość i zaniepokojenie. Czasami nawet nie byłam w stanie nad tym zapanować, a słowa padające z moich ust potrafiły przerodzić się w zuchwały monolog.
- Fartuszek będzie? - zapytał krawiec, patrząc na moją rodzicielkę pytająco.
- Ależ tak. Jeśli to nie problem, zerknę na materiały.
- Niech się Pani nie krępuje, na każdym wypisana cena za konkretną długość.
Kobieta wstała więc i zaczęła przesuwać opuszkami palców po każdym materiale z kolejna. Raz kręciła głową z dezaprobatą, a raz uśmiechała się ze szczególnym zainteresowaniem. Irytowało mnie bezczynne stanie w miejscu. Miałam ochotę stamtąd po prostu odejść, wybiec z mieszkania, lecz na myśl, jakie konsekwencje czekałyby mnie w domu, zupełnie wyrzuciłam z głowy ten pomysł. Ratowałam się faktem, że nie może to trwać długo. Westchnęłam z rezygnacją i zmusiłam się do cierpliwości.
CZYTASZ
Panienka z Placu Broni
Teen Fiction(Książka przechodzi znaczne poprawy rozdziałów od połowy) Budapeszt, druga połowa XIX wieku. Chyba większość doskonale zna słynnych ,,Chłopców z Placu Broni''. Postanowiłam napisać własną historię związaną z nimi, z racji, iż są oni dużą częścią mo...