Rozdział IV

1.3K 79 4
                                    

Helia

Zegar kościelny obwieścił szesnastą, gdy skończyłam nalewać zupę do porcelanowego naczynia. Dopiero co skończyłam gotować, więc przy podawaniu miski ojcu, lekko oparzyłam sobie dłonie. Rodzice zaczęli jeść posiłek, a ja w międzyczasie pozmywałam zaległe filiżanki po herbacie.

- Słabo doprawione. - usłyszałam za swoimi plecami.

- Przepraszam, jutro bardziej się postaram. - odparłam z zawahaniem.

- Zawsze masz się bardziej starać. - poczułam na sobie chłodny wzrok rodzicielki. Napięłam mięśnie, odwróciłam się i przytaknęłam głową, spuszczając wzrok. Wytarłam dłonie o fartuch, po czym odwiesiłam go na wieszak i wróciłam do swojego pokoju.

Upewniłam się, że moje drzwi są dobrze zamknięte i wczołgałam się pod łóżko. Wyciągnęłam zawinięty w lniany materiał bochenek chleba, a w zasadzie, to jego połowę. Wczoraj pozwoliłam już sobie na zaczęcie go. Mimo świadomości, że nie mogę szybko jeść, aby uniknąć bólu brzucha, łapczywie pochłonęłam spory kawałek. Byłam jednak na tyle opanowana, że nie zjadłam wszystkiego i resztkę owinęłam w lniany materiał, wsuwając go pod łóżko. Przeciągnęłam dłońmi po twarzy i położyłam się na łóżku. Próbowałam skupić się na czymś w głowie i przez chwilę mi się to udało, lecz z całego zamyślenia wyrwał mnie dźwięk uderzenia czymś w szybę. Zerwałam się do siadu i obróciłam przez ramię. Uznałam, że to nic wielkiego, lecz gdy do moich uszu znów dotarł ten sam dźwięk, wstałam, aby to sprawdzić. Otworzyłam okno i wychyliłam głowę, dostrzegając stojącego niżej chłopaka w czerwonej koszuli. Od razu go poznałam, był zresztą ubrany identycznie, co ostatnim razem.

Pomachał mi z dołu, na co uniosłam brwi.

- Co ty robisz? - zapytałam głośniejszym tonem, odgarniając opadające mi na twarz włosy.

- Nudzisz się? - krzyknął z dołu.

Lekko uniosłam kącik ust.

- Co? - w zdezorientowaniu przechyliłam głowę na bok.

- Chodź, mam dla ciebie propozycję. - odparł chłopak.

Lekko rozchyliłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zastanowiłam się wobec tego przez moment, ostatecznie decydując się zejść na dół. Ubrałam buty, zaczesałam włosy do tyłu i cicho wyszłam z mieszkania. Zbiegłam po schodach i będąc już na zewnątrz, posłałam chłopakowi pytające spojrzenie.

- O co chodzi? - dopytałam.

Ferenc uśmiechnął się zagadkowo, aż poczułam się zmuszona spojrzeć na niego z politowaniem.

- Byłem u Sebenicza. To znaczy, mojego kolegi, który mieszka piętro nad tobą. Nie ma czasu wyjść, więc uznałem, że może ty chcesz zobaczyć, jak radzimy sobie z nudą w Budapeszcie. - znów spojrzał na mnie pytająco.

Po chwili namysłu, wzruszyłam ramionami z obojętnością. Prawdę mówiąc, nie miałam nic do stracenia, ani nic do roboty. Postanowiłam zatem wykorzystać ten wieczór w może i ciekawszy sposób, niż leżąc na łóżku i rozmyślając o największych głupotach z przeszłości.

Chłopak uniósł kącik ust i po chwili, oboje znaleźliśmy się na głównym chodniku, stojąc między drzewami morwowymi.

- Gdy nadjedzie dorożka jadąca na lewo, złapiemy się. - oznajmił, wypatrując wozu.

Niebo prawie całkiem pobielało od chmur. Gdzieś miejscami, wąskie smugi promieni słonecznych przebijały się, przypominając padające z nieba tunele. Nie trzeba było długo czekać, aby dorożka się zjawiła. Gdy nadjechała, weszła do niej jakaś para, a w międzyczasie, razem z chłopakiem podsiedliśmy ławkę na tyle wozu. Zabraliśmy się aż do skrętu przy ulicy Soroksari, gdzie po zeskoczeniu z dorożki, udaliśmy się dalej sami. Jak się okazało, Ferenc zaprowadził nas na rynek, który już wczoraj odwiedziłam. A gdyby tego było mało, podeszliśmy nawet pod to samo stoisko, na którym wczoraj kupiłam pieczywo.

- Widzisz tego Włocha? - nachylił się z lekka i szepnął do mnie.

Skinęłam głową na tak.

- Ma na sprzedać mnóstwo słodyczy. Poczekaj tutaj, to coś przyniosę. - uniósł kącik ust, oddalając się kawałek. - A, właśnie. - obrócił się na pięcie. - Gdy powiem ci, żebyś uciekała, masz uciekać. - taka powaga z jego ust jeszcze w moim towarzystwie nie padła.

Chłopak schował dłonie w kieszeniach swoich spodni i podszedł do stoiska, podstępnie nachylając się nad słodkościami. Skrzywił się lekko, gdy przeczytał napis na tabliczce po środku.

- Pięć grajcarów? Co? Do cholery, wczoraj było mniej! - oburzył się Ferenc, unosząc brwi.

Sprzedawca wzruszył ramionami ze sztucznym uśmiechem. Handel musiał uczynić go aroganckim i bezczelnym.

- Bierzesz? - powiedział łamaną węgierszczyzną.

Feri pokręcił głową w zastanowieniu, wydymając wargę do przodu.

- Za taką cenę? Nie ma mowy. Będzie bochenek chleba z tyłu i tyle. - przyjrzał się mężczyźnie, lekko schylając głowę.

Włoch z westchnieniem obrócił się, a w tym samym momencie, Feri wyciągnął rękę po dwie, pociachane już tasakiem chałwy w papierku, zawijając się sprzed stoiska czym prędzej.

- Za mną! - krzyknął, podbiegając do mnie, zatem w zdezorientowaniu ruszyłam za nim. Słyszałam z tyłu głośne wołanie mężczyzny, lecz po zniknięciu za jakąś kamienicą, głos ucichł. Feri wbiegł do klatki blisko stojącego budynku, wciągając mnie za rękę. Zamknął drzwi i oparł się o chłodną ścianę, zjeżdżając powoli w dół.

- Trzymaj. - rzucił mi jedną chałwę, którą chwyciłam w dwie ręce.

- Dziękuję. - odparłam.

Odklejenie papierka od słodkiej masy było praktycznie niemożliwe, więc odgryzłam miękki kawałek chałwy z orzechami wraz z nieszczególnie smacznym skrawkiem. Oparłam się o ścianę, siadając naprzeciwko Feriego.

- Dobre, co? - uśmiechnął się brunet, zapychając usta masą.

Przytaknęłam mu głową, z wzajemnością unosząc kąciki ust.

- To paskarz, więc nie ma co żałować. Nieuczciwie ściąga te słodycze ze wschodu, a do tego podle zwiększa ceny z dnia na dzień! - oburzył się z lekka, sepleniąc z chałwą w ustach. - Jak przez to zabiorą mu pozwolenie na handel tutaj, to niby zabawy nie będzie, ale przynajmniej się opamięta i może otworzy gdzieś nieopodal, na nowo. No i zejdzie z tej drożyzny, rzecz jasna. - dodał.

- A, właśnie. - przełknął słodycz. - Zmienię temat, lecz muszę o coś zapytać. Ze swojego okna masz widok na plac, prawda?

- Owszem, na ten nieszczęsny tartak. - odparłam z uśmiechem. - Dlaczego pytasz?

- Cóż. - mruknął. - Po prostu, ciekaw byłem. - wyjaśnił. - Nie można... - jak gdyby zastanowił się nad tym, co dalej powiedzieć. - Nie można tam wchodzić, więc mógłbym może odwiedzić cię raz, aby zerknąć z okna, jak wygląda to miejsce?

Skrzywiłam się na twarzy ze zdziwienia. - Poważnie? - odparłam. - No wiesz, ja, chyba... - wtedy, z mojej twarzy zniknął delikatny uśmiech, a po plecach przeszedł dreszcz. Przypomniało mi się, że nie mogę ryzykować wpuszczeniem do mieszkania chłopaka. Nie mogłam narażać samej siebie na to, że ktoś mógłby się dowiedzieć. No, a przede wszystkim, z pewnością nieźle by mi się oberwało.

- No? - chłopak ściągnął brwi w zastanowieniu.

- Ja... teraz nie mogę wpuszczać nikogo do mieszkania. Dopiero się wprowadziliśmy, trwa remont, a do tego rodzice mogliby mieć pretensje. - spuściłam wzrok, zaczynając w nerwach kontemplować swoje buty.

- Ach, rozumiem. - westchnął brunet. - Cóż, nawet na moment? A gdyby...

- Nie! - krzyknęłam, wstając energicznie. - To znaczy, przepraszam. - zmiękłam od razu. - Naprawdę, żadna wymówka nie przejdzie, nie mogę. - zganiłam się w myślach za te nerwy.

Ferenc zamknął usta i przytaknął głową z zawahaniem się. - W porządku. Wybacz, że tak naciskałem.

Nic nie odpowiedziałam. Wepchnęłam tylko do ust ostatni kawałek słodkiej masy i odgarnęłam włosy za uszy.

- Chodźmy już. - polecił chłopak. Wyszliśmy więc z kamienicy, a widząc akurat odjeżdżającą spod budynku dorożkę, biegiem ruszyliśmy za nią, aby siąść na tyle i jeszcze się załapać.

Panienka z Placu BroniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz