Helia
Promienie słoneczne z każdym kolejnym dniem stawały się coraz bardziej anemiczne. Stałam w podłużnym rzędzie obok Czonakosza, czekając, aż Barabasz z Weissem dogadają się, który z nich pierwszy powinien wybierać. Wreszcie z pomocą Janosza, uzgodnili, że zacznie Barabasz. Tak się więc stało, niski brunet w kowbojskim kapeluszu przejrzał wzrokiem wszystkich chętnych do gry, ostatecznie wskazując palcem na mnie. Poczułam ciepło na swoich policzkach, było mi naprawdę miło, że ktoś mnie doceniał.
Gra się rozpoczęła, na polu kurzyło się od biegania i wszędzie było słychać pretensje chłopców z przeciwnej drużyny o to, że każdy z nich mógłby grać lepiej. Przez prawie cały czas ogarniało mnie poczucie obowiązku, iż to właśnie ja powinnam zdobyć punkt dla drużyny. Szło nam znakomicie, zakończyliśmy mecz wysoką przewagą punktów i bez jakichkolwiek kłótni. O tych godzinach robiło się już coraz ciemniej, więc część chłopców musiała wracać do domów wcześniej, niż jeszcze miesiąc temu, ze względu na troskliwość swoich rodziców. Jak zawsze, z placu ostatnia wyszłam ja z Czonakoszem. Na ulicy nie było już prawie nikogo, wieczorną ciszę mąciły jedynie dzwony kościelne, wybijające wówczas godzinę ósmą wieczorem. Szliśmy w stronę mojego domu i gdy już miałam skręcać w lewo, usłyszałam kroki gdzieś za sobą. Odwróciłam się i w oddali dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Zorientowałam się, że to Gereb, dopiero wtedy, gdy podszedł pod światło jednej z latarni ulicznych. Ciekawiło mnie, gdzie szedł o tej porze. Z tego, co mówił na jednym z poprzednich spotkań, w domu musiał być przed siódmą wieczorem i po tej godzinie, nawet na chwilę ojciec nie pozwalał mu ruszać się z domu. Zresztą, dziś nie było go na placu, bo z tego, co kazał przekazać Lesikowi, napadło go przeziębienie. Wówczas jednak nie wyglądał na chorego, bardziej na podekscytowanego czymś. Cofnęłam się i wymieniłam wątpliwym spojrzeniem z Czonakoszem, po czym razem, dyskretnie poszliśmy za blondynem. Skręcił w uliczkę Kóztelek, a po przemierzeniu jej, zaraz w uliczkę Soroksári, po której przejściu, usiadł na jednej ze stojących tam ławek. Skryłam się z Czonakoszem za jednym z drzew i wypatrywałam dalszego rozwoju akcji. Nie musieliśmy czekać długo, gdyż wkrótce potem, do blondyna podszedł jakiś chłopak, który po wejściu pod światło latarni, okazał się..
Ferim Aczem.
Delikatnie rozchyliłam usta i wówczas w mojej wyobraźni odżyło wspomnienie, jak podsłuchałam Ferenca, rozmawiającego pod szkołą, właśnie z jakimś Gerebem. To musiał być konkretnie ten..
Odwróciłam się i westchnęłam. Pomyślałam, że ten chłopak wcale nie musiał być zdrajcą, może spotkał się z Ferim, aby po prostu..
Cóż, oszukiwałam samą siebie, w tamtej sytuacji, próbowałam dostrzec w blondynie pozytywy, choć nawet nie miałam podstaw. Gdy nie znałam ludzi najlepiej, bez względu na wszystko, starałam się doszukać w nich dobra. W przypadku Deżo, po przeanalizowaniu zdarzeń, zaczęłam zauważać jednak, że się myliłam. Tym bardziej utwierdziło mnie w tym przekonaniu wspominanie Czonakosza, że Gereb już kiedyś popełnił ten błąd. Na te słowa ściągnęłam brwi, poczułam jakiś dziwny gniew, narastający we mnie z każdym kolejnym, wypełnionym dumą słowem, padającym z ust Gereba. Rozmawiali o przejęciu pewnego miejsca, wyższym stanowisku, przekupieniu cygarem i jakimś dodatkowym spotkaniu na wyspie.
- Trzeba upewnić się, czy czegoś wobec nas nie zamierzają. Jeśli zyskamy pewność, że Gereb ponownie robi za szpiega, będziemy mogli to wykorzystać. Wybierzmy się na wyspę. - Oznajmiłam, wciąż przyglądając się dwójce stojącej w oddali.
Brunet uśmiechnął się, wydymając wargę do przodu. Skinął kilka razy głową i oparł się o pień drzewa.
- Kiedy chcesz to zrobić? - Ton jego głosu nabrał powagi.
CZYTASZ
Panienka z Placu Broni
Teen Fiction(Książka przechodzi znaczne poprawy rozdziałów od połowy) Budapeszt, druga połowa XIX wieku. Chyba większość doskonale zna słynnych ,,Chłopców z Placu Broni''. Postanowiłam napisać własną historię związaną z nimi, z racji, iż są oni dużą częścią mo...