Rozdział X

1.1K 68 20
                                    

Helia

Cały ten męczący upał ostatnich dni finalnie zelżał. Dziś jednak, po południu, powietrze stało się ciężkie, wręcz duszące. Wszystko przez ulewę, która skończyła się kilka minut przed tym, jak wybiegłam z domu. Siedziałam wówczas na trawniku przed kamienicą i próbowałam przewlec sznurówkę przez dziurkę w bucie. Gdy po raz kolejny ta się rozdwoiła, przeklęłam pod nosem w złości, ostatecznie wiążąc kokardę niżej, niż powinnam. Otrzepałam sukienkę z kilku mokrych źdźbeł trawy i wybiegłam z podwórza, ruszając w stronę wejścia na plac. Za rogiem, moim oczom ukazali się Barabasz, Lesik i Kolnay wraz z Rychterem, który mozolnie przeżuwał chleb w ledwo domykających się ustach.

- No, wreszcie. - powiedział Barabasz, odpychając się od drzewa, o które wcześniej stał podparty.

- Nie mogłam przewlec głupiej sznurówki. - mruknęłam, wyjaśniając. - Idziemy? - dodałam po chwili, na co chłopcy przytaknęli głowami i razem udaliśmy się wzdłuż wyboistego miejscami chodnika.

Po ostatnim meczu w palanta Kolnay dosiadł się do mnie i Czelego, gdy raz jeszcze omawialiśmy zasady gry. Zaczęliśmy nagle dyskutować we trzech i jakoś wynikło z tego, że brunet zaprosił mnie na grę w kulki przy ogrodeum. Jak wyjaśnił, tak nazywano przylegający do muzeum ogród. Zgodziłam się, bo tak właściwie, to polubiłam chłopców i samo spędzanie czasu z nimi przynosiło mi sporo radości. Zresztą, gdyby nie kulki, najpewniej siedziałabym w domu, bo w tym dniu Boka akurat odwołał spotkanie.

Gdy dotarliśmy na miejsce, ulęknęłam na chodniku i podparłam się dłońmi o wilgotne jeszcze kamienie. Wysokie drzewa kołysane przez wiatr rozrzucały wszędzie krople deszczu, których kilka skapnęło na moją twarz. Otarłam je kciukiem, lekko marszcząc przy tym nos. Dostrzegłam, jak chłopcy wyjmują z kieszeni małe, błyszczące kulki i dokładnie przeliczają ich ilość w dłoniach.

- Wiesz, jak w to się gra? - powiedział Kolnay.

Zaprotestowałam ruchami głowy.

- W takim razie, przyglądaj się nam. Później pożyczę ci kilka swoich kulek, jeśli będziesz chciała, mam dużo. - dodał, kilka razy pociągając nosem w efekcie kataru.

Kulki stuknęły o siebie w momencie, gdy przypadkiem spojrzałam prosto w stronę słońca. Odruchowo przetarłam oczy dłonią, marszcząc przy tym twarz. Mruknęłam coś pod nosem i chcąc wrócić do oglądania gry, kątem oka dostrzegłam stojących nieopodal trzech chłopaków w czerwonych koszulach. Serce zabiło mi trochę mocniej, bo od razu rozpoznałam Feriego, który oparty o mur ze założonymi na piersi rękoma, przyglądał się nam uważnie. Był w towarzystwie dwóch bliźniaków, których widziałam już na wyspie, gdy zakradłam się tam wcześniej. Poczułam lekki ścisk w żołądku. Może i było to z nerwów, a może po prostu to zniesmaczenie Ferim, do którego zupełnie nie kryłam urazy po tym, czego dowiedziałam się na wyspie. Przez ostatnie dni zdołałam zapomnieć o jego osobie, lecz jak na złość, znów pojawił się w moim polu widzenia. Gdy napotkałam jego puste spojrzenie, odruchowo ściągnęłam brwi, po czym zwiesiłam głowę, udając obojętną na ten widok. Westchnęłam pod nosem i postarałam się o ponowne skupienie na grze. Po tym, jak kilka kulek uderzyło o siebie i przetoczyło się po chodniku, a Barabasz z radością zgarnął kilka z nich należących do Rychtera, pole do gry stało się ciemniejsze.  Wzniosłam głowę, lekko mrużąc oczy w słońcu. Nade mną stał Ferenc.

- Einstand.

W zdezorientowaniu ściągnęłam brwi, a chłopcy jak gdyby nagle zamarli. Jeden patrzył na drugiego z coraz to bardziej narastającym w oczach strachem. Rychter prawie się rozpłakał, ale widząc piorunujący wzrok Barabasza, jego oczy od razu przestały się szklić.

- Wiedziałem, żeby pójść na Eszterhazy, chłopcy ze szkoły realnej nie korzystają z tej piłki, a ona tylko leży i...

- Zamknij się. - Barabasz przerwał burzącemu się cicho Weissowi, a ten, o dziwo, posłusznie przestał mówić.

Lesik chwycił palcami za rondo swojego kapelusza i ściągnął go z głowy, jak gdyby wątpił jeszcze w to, kogo nad sobą widzi. Wszyscy trzej nad nami stali z dłońmi włożonymi w kieszenie i ze spuszczonymi nisko głowami.

- Einstand. - powtórzył jeden z braci.

Rychter jednym okiem łypał na Pastorów i znowu oczy mu się zaszkliły. Próbował wstać, ale tak bardzo trzęsły mu się nogi, że ledwo co podniósł się i znów upadł na kolana. Lesik przełknął ślinę i odczołgał się od Pastora, a ten energicznie schylił się, i zaczął zbierać kulki, po czym zwinnie skrył je w kieszeni swoich spodni. Widząc to, w ogóle nie rozumiałam, dlaczego chłopcy na to pozwalają. Wstałam z klęczek i bez zbędnych ceregieli, mocno nadepnęłam na dłoń jednego z braci.

- Co robisz? - chłopak mozolnie uniósł głowę i przyjrzał się mojej twarzy z wyraźnym grymasem. Zamiast odpowiedzi, nagle poczułam, jak ktoś chwyta mnie za włosy, po czym mocno odchyla za nie do tyłu. Stłumiłam jęk i kilka przekleństw, które cisnęły mi się na język tak bardzo, jak nigdy.

- Czyś nie słyszała, einstand?

- Puść mnie. - syknęłam przez zęby, lecz chłopak zignorował moje słowa, czego w zasadzie mogłam się spodziewać.

- Puść ją, jest za słaba. Poza tym, zaraz ktoś się przyczepi. Bierzmy kulki i chodźmy.

- Ejże, to ja decyduję, co robimy. - padło z ust Pastora. - Ty miałeś już swój czas rządu, który zmarnowałeś, wobec tego przeżywaj w ciszy. - dodał, patrząc Ferencowi prosto w oczy. - Zbieraj kulki. - polecił.

Gdy Acz pochylił się, by zebrać pozostałe kulki, dostrzegłam, jak Barabasz z resztą pędzą wzdłuż chodnika co najmniej dwieście metrów dalej. Został ze mną tylko Kolnay. Prychnęłam pod nosem. Nie rozumiałam nic z tej sytuacji. Z pewnością jednak nie podobał mi się fakt, że kulki miały zostać tak po prostu zabrane. Gdy Feri wstał i nie zdążył się jeszcze obrócić, spontanicznie wskoczyłam mu na plecy, dzięki czemu ten potknął się o własne buty i upadł na chodnik. Prędko wsunęłam dłoń do jego kieszeni, wyciągając z niej garść kulek, którą natychmiast wrzuciłam do swoich spodni. Chłopak podniósł się z grymasem na twarzy i gdy chciał złapać mnie za rękę, zdołałam szybciej wycofać się do tyłu. Pewność, że pozostało tylko wstać i biec zmącił jednak Pastor za mną, który zupełnie nagle chwycił mnie w pasie i podniósł do góry, po czym mocno pchnął w stronę swojego brata. W efekcie siły, z jaką to zrobił, nie zdołałam złapać równowagi i potknąwszy się o krawężnik, wpadłam prosto w kałużę. Rozległ się drażniący dla ucha śmiech. Całe szczęście, nie szczególnie obchodziło mnie, czy sukienka była brudna. Właściwie, to wcale mnie to nie interesowało. Podniosłam się jak najszybciej tylko mogłam. Widząc, jak Pastor przede mną idzie w stronę jedynego chłopaka, jaki ze mną został, biegiem ruszyłam w ich stronę. Chwyciwszy Kolnaya za nadgarstek, pociągnęłam go za sobą w stronę rynku, aby łatwiej było zgubić nam w tłumie całą trójkę czerwonych.

Panienka z Placu BroniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz