Rozdział XXIII

971 38 42
                                    

Helia

Czonakosz zwinnie wspinał się po dobudowanej dzisiejszego ranka przez nas drugiej części fortecy, zaś ja mozolnie brnęłam za nim. Praktycznie cały czas wbijałam palce w piasek znajdujący się w szparach między drewnem, aby jakoś utrzymać równowagę. Był to powiększony specjalnie na jutrzejszą bitwę sąg, który miał pełnić funkcję wieży do obserwowania tych najmniej widocznych zakamarków.

- Dawaj, jeszcze trochę. - Rzucił Czonakosz, który był już na szczycie i z błyszczącymi oczami, które co chwilę przecierał od piasku, przyglądał się temu, jak ledwo daję radę wspiąć się na górę. Gdy byłam już blisko, wyciągnęłam w jego stronę rękę aby mi pomógł, bo czułam, że z każdą sekundą ewentualność na to, że spadnę, wzrasta. Chwycił mnie więc za dłoń i wciągnął, po czym wylądowałam prosto na nim.
Cmoknął mnie w czoło i odgarnął za moje uszy kosmyki włosów, które opadały mi na twarz.

Było mi ciężko głębiej odetchnąć, czego niestety nie dałam rady ukryć, ale przynajmniej nikt nie podejrzewał, że to w efekcie osłabienia z powodu wygłodzenia. Mimo tego, że Czonakosz z jego ojcem nie mieli jakoś szczególnie sporo pieniędzy, to jedzenia miałam jak najbardziej pod dostatkiem. Problem był jednak taki, że nie potrafiłam przełknąć więcej, niż trzech kromek chleba w ciągu dnia. Nie wiedziałam, czym to jest spowodowane, ale stało się okropnie męczące.. Tym bardziej, że w końcu miałam możliwość zjeść coś więcej, niż wtedy, gdy mieszkałam z rodzicami. Starałam się jednak pić dużo wody, która teoretycznie zaspokajała mój głód i sprawiała, że nie czułam większej potrzeby jedzenia.

- Wygramy. - Ujął moją lekko zakurzoną od piasku twarz w swoich równie zabrudzonych dłoniach i czule złączył nasze usta.

- Helia, jesteście tam? - Lekko drgnęłam, gdy usłyszałam krzyk z dołu i wraz z brunetem ostrożnie wychyliliśmy się ze szczytu fortecy, dostrzegając na dole Czelego z trąbką w dłoni, który gdy tylko nas dostrzegł, zaczął kontynuować.

- Boka prosi, abyście sprężali się z lepieniem kul, bo ma dla was kolejne zadanie! - Wygłosił i zaraz odbiegł dalej przekazywać informacje.
Czonakosz skinął chłopakowi głową.

Lekko mrużąc oczy w zachodzącym powoli słońcu, brunet wręczył mi buteleczkę z miodem.
- Zawsze ja te rzeczy kupuję, zawsze. - Ironicznie przewrócił oczami.
- Miód, oliwę... Nawet piasek właśnie ja muszę zbierać, no tragedia.
- Westchnął, a gdy dostrzegł, jak się śmieję, szeroko uniósł kąciki ust i zabrał się za lepienie pierwszej z piaskowych kul.

***

Słońce już praktycznie całkiem zaszło. Ostatnie z około trzystu kul, jakie zdołałam zrobić z Czonakoszem, a także Kolnayem, który też później dołączył, zakryłam szmatką na noc. Ostrożnie zeszłam na dół po fortecy i gdy Czonakosz przygotował na jutro ostatnią z włóczni, podeszłam do niego, wręczając mu wodę z kilkoma biszkoptami, upieczonymi z samego rana przez mamę Lesika.

- Dziękuję. - Cmoknął mnie w policzek, po czym palcami szczypnął mój nos, na co z moich ust wyrwało się ciche, nerwowe mruknięcie.

Na placu nie było już nikogo prócz mnie, Czonakosza, Boki i Barabasza z Kolnayem. Wszyscy wówczas kierowaliśmy się w stronę furtki. Było już dość chłodno, ale nie jakoś bardzo. Janosz jeszcze raz wyjaśnił, o której godzinie mamy zjawić się jutro na placu i każdy rozszedł się w swoją stronę. Czonakosz objął mnie ramieniem i dość energicznie przyciągnął do siebie, przez co mało się nie potknęłam, więc żartobliwe sprzedałam mu pięść w ramię.

- O cholera. - Zgiął się w pół i jęknął cicho.

Byłam pewna, że udawał, robił to bardzo często, jednak gdy po chwili oparł się o mur jakiegoś budynku, zaczęłam mieć małe wątpliwości, czy aby na pewno coś mu się nie dzieje.

- Daj spokój, chodź, Czonakosz. - Z uśmiechem chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą, ale on nie zamierzał iść.

Syknął przez zęby i spuścił głowę, chwytając się za ramię, w które lekko go uderzyłam.

- Przestań, bo naprawdę zaczynam mieć wątpliwości, czy aby na pewno żartujesz. - Zaśmiałam się krótko.

Gdy chłopak jednak nie reagował na moje słowa i dalej zachowywał się w ten sam sposób, stanęłam przed nim.

- Nie żartujesz? - Spojrzałam na niego w skupieniu i chwyciłam za dłonie.

Gdy nagle przestał się odzywać i nastąpiła zupełna cisza, ściągnęłam brwi.

- Czonakosz? - Westchnęłam.

Wciąż nic nie mówił, panowała zupełna cisza. Zbliżyłam się więc do niego bardziej, a ten nagle skoczył w moją stronę z krzykiem, uniesionymi dłońmi i objął mnie całą, zaczynając obracać w powietrzu.

-  Mój Boże... - Zaśmiałam się, chowając głowę w jego ramieniu.
- Nie rób tego więcej!

- Dobrze, dobrze. - Odparł przeciągliwie i z czułością musnął moje wargi, a ja pogłębiłam pocałunek, wplatając swoje palce między jego.

Panienka z Placu BroniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz