Rozdział XXIV

953 30 23
                                    

Helia

Nad ranem, kiedy lekko anemiczne słońce przebijało się przez ogarniające od godziny niebo chmury, siedziałam na wilgotnym piasku, opierając się o pień drzewa. Wzdychałam ciężko co chwilę, bo Boka spóźniał się już od dobrych piętnastu minut, a nie wiedzieliśmy, czy Czerwoni nie zaatakują nawet za godzinę. Musieliśmy zresztą przećwiczyć jeszcze kilka rzeczy, aby zyskać pewność, że omówione wcześniej strategie i tak dalej mamy opanowane.

W końcu furtka zaskrzypiała i otworzyła się, a w jej progu stanął zdyszany Janosz.

- Wybaczcie mi te spóźnienie, musiałem pomóc w czymś tacie. - powiedział cicho, prostując się z tego, jak zaraz po wejściu zgiął się wpół. Otrzepał swoje spodnie, na których w zasadzie nie widniał żaden brud i zdjął swoją marynarkę, wieszając ją na wystającym z drzewa gwoździu. Podwinął rękawy swojego golfa, złożył ręce na piersi i przyjrzał się każdemu z nas po kolei.

- No dobrze. - Odchrząknął i wyciągnął z kieszeni swoich spodni złożony na kilka części plan rozstawienia każdego z nas na dzisiejszej bitwie.

- Przypominając zatem krótko, - Westchnął. - wy. - Wskazał ruchem głowy na dobranych już wcześniej, stojących na przeciw około dwudziestu paru chłopców. - Wraz z batalionami, skryjecie się w okopie. Zrobimy to, co poprzednim razem. Gdy jedna z armii Feriego zaatakuje od ulicy Pawła, nasze załogi z trzech fortec obok zaczną bombardować ulepionymi wczoraj kartaczami. Czerwoni nie będą wiedzieć, co jest za szańcem, więc automatycznie ruszą w stronę fortec, chcąc się tam zaczaić. Kiedy wróg będzie blisko rowu, może z cztery, trzy metry, wychylacie się i zaczynacie bombardować. I właśnie, ważna informacja dla tych, którzy atakują z fortec. - Westchnął ciężko. - Starajcie się zużywać amunicje rozsądnie, gdyż nie mamy jej wcale tak dużo, by móc pozwolić sobie na bezmyślne rzucanie po nogach, jak to było podczas pierwszej bitwy, Barabasz. - Posłał mu upominające spojrzenie.

Trochę trwało omówienie po kolei roli każdego z wówczas na placu obecnych, ale za to Boka opisał to tak dokładnie, że z pewnością nikt nie miał wątpliwości co do swoich obowiązków.

Na donośny i zdecydowanie dopracowany podczas przygotowawczych do bitwy spotkań dźwięk trąbki Czelego, każdy rozbiegł się na swoje miejsca. Niektórzy na te specjalnie częściowo zniżone na dzisiejszy dzień fortece, z których mieli za zadanie skakać i atakować wroga, inni za budkę Jano, skąd mieli zaskoczyć wbiegających od tyłu Czerwonych, a reszta głównie do okopu, który pozostał jeszcze z poprzedniej bitwy. Pozostali też na inne pozycje, jakich było jeszcze sporo.

- Szybciej, nie możecie się tak ociągać, wchodząc na fortece! Jak chcecie przekazywać sobie wzajemnie amunicje? Zwinniej, pewniej i odważniej! - Krzyknął i westchnąwszy, wyjął ze swojej kieszeni spodni zegarek Czelego, który ten mu wcześniej pożyczył. 

Wspinanie się po sągu znów nie poszło mi najlepiej, Czonakosz oczywiście był na górze wcześniej ode mnie i gdy byłam blisko szczytu, a przed moimi oczami znów pojawiły się mroczki, chłopak wyciągnął dłoń, dzięki której mnie do siebie wciągnął. Położyłam się na piasku, który przylepił się do mojego spoconego policzka i skroni, co pozwoliło mi odetchnąć przed kolejną próbną wspinaczką.

Ćwiczenia trwały przez dobre trzy godziny, gdyż Boka lekko stracił poczucie czasu, a Czerwonych wciąż nie było. Wszyscy opierając się o płot, usiedliśmy pod drzewem, które jako jedyne dawało tak obszerny cień. Po długim wysiłku, jedynym, czego w owym czasie pragnęłam i jedynym, o czym myślałam, była woda. Zimna woda, w której dosłownie chciałam się zanurzyć, która była dla mnie wtedy najistotniejsza. Jak się okazało, nikt z nas jej przy sobie wówczas nie miał, jednak po chwili dostrzegłam idącego w naszą stronę Jano z dużym baniakiem wody. Oczy dosłownie mi zaiskrzyły, a kąciki ust wzbiły się w górę. Podbiegłam do Słowaka i kiedy ten postawił ciężkie naczynie, nabrałam wody w dłonie i przyłożyłam do ust, połykając ciecz z prawdziwą degustacją. Poczułam ulgę taką, jak nigdy. Zaraz po mnie zleciała się reszta i każdy delektował się wodą na tyle, na ile tylko mógł, niczym jakieś wygłodniałe zwierzę. Brzmi dość dziwnie, ale chyba każdy wie, jak to jest, gdy w nocy budzimy się z prawdziwą suszą w ustach i gardle. Wtedy dla wody jest się chyba  w stanie zrobić prawie wszystko. I jeszcze to, gdy po tym, jak woda wpadnie nam w dłonie, pijemy ją tak łapczywie, że aż krople ściekają po policzkach... Prawdziwe uczucie spełnienia, czyż nie?

Panienka z Placu BroniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz