ROK I: Rozdział 1

1K 60 265
                                    

— No co za durne babsko! — krzyczałem cały rozemocjonowany, tuż po wyjściu z sali od matematyki. I w nosie miałem, że nasza nauczycielka może mnie usłyszeć, bo właśnie wyszedłem z jej lekcji. Byłem zły i musiałem jakoś uzewnętrznić swoje emocje, których zazwyczaj kłębiło się we mnie aż w nadmiarze. Ale co ja mogłem na to poradzić?

— Dramatyzujesz — odparł roześmiany Marcin. — Ewa co lekcje bierze kogoś do odpowiedzi, a ty wydajesz się być wiecznie zaskoczony, kiedy to jednak zdecyduje się na ciebie.

— Ale dlaczego akurat mnie? Marcin, no, dlaczego?!

Brunet wzruszył ramionami i mruknął pod nosem coś na kształt: „może zacząłbyś się w końcu uczyć.", na co ja przewróciłem oczami tak bardzo, że wpadły mi chyba one w głąb czaszki.

Odezwał się! Ten to naprawdę był dzieckiem szczęścia; wychodziło mu wszystko, dosłownie wszystko. Za cokolwiek by się nie zebrał, nim człowiek zdążył się obejrzeć, ten był już w to najlepszy. To samo tyczyło się matematyki. I fizyki. I tak w sumie to wszystkich przedmiotów w szkole, nie wiem dlaczego w ogóle zacząłem się nad tym zastanawiać.

Czasami marzyłem sobie skrycie o momencie, w którym Marcin dostałby z czegoś jedynkę. Może marzył to nieodpowiednie słowo; ale wyobrażałem sobie tę chwilę, w której chociaż raz coś by mu się nie udało. Naprawdę, odkąd go znam, a znam go sporo, taka okazja jeszcze się nie nadarzyła, toteż z czasem przestałem mieć nadzieję, że w ogóle jest to możliwe.

Był dobry w nauce i w sporcie. Mądry i zarazem piękny, a ludzie mówili, że takie rzeczy się nie zdarzają. A jednak. Oto on. Młody bóg. Ciekawie, czy w spermie jego starego jest płynne złoto, czy o co w tym wszystkim chodziło; jakiś musiał być sekret jego wszechstronności, prawda?

— Hej, co teraz mamy?

Zamrugałem, chcąc wyrwać się z moich głębokich rozmyślań o chłopcu stojącym przede mną, ale też byłem odrobinę zdziwiony; to Marcin, on nigdy nie pytał się mnie o rzeczy. To on zawsze był odpowiedzią na wszystkie pytania.

— Yyy, nie wiem? — odparłem nieco zbity z tropu. — Nie wiem, stary, skąd mam niby wiedzieć — dodałem, zakładając ręce na piersi i dając mu do zrozumienia, jak głupie było pytanie, które właśnie zadał. Co jak co, ale to nie ja dbałem w naszej dwójce o takie głupoty! Moją głowę zaprzątały zgoła ważniejsze rzeczy.

— Dobra, nieważne — odetchnął ciężko, masując sobie skronie.

— Znowu boli cię głowa? — spytałem, patrząc na niego teraz lekko zmartwiony. — Masz tabletki? Iść z tobą do pi...

— Nie, nie trzeba, dzięki — uśmiechnął się delikatnie. — I tak, mam. Idę do łazienki.

Patrzyłem jak odchodzi, jak ginie w tłumie ludzi i tak przez dłuższą chwilę stałem ze wzrokiem utkwionym w jedno miejsce. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć dni, w których Marcina nie bolała głowa. Co prawda wspominał coś o migrenach i że to rodzinne oraz mówił, że odwiedził odpowiedniego lekarza, toteż nie mieszałem się zbytnio, ale nadal martwiło mnie, że pomimo jego ciągłego „tak mam tabletki i zaraz jedną wezmę", problem nadal nie ustępował. Momentami chciałem wyrzucić mu, do jakiego specjalisty się udał, skoro przepisał mu gówno, które nie działa, ale szybko zażegnałem ten pomysł, ponieważ znając jego starszych, to na pewno odwiedził odpowiedniego lekarza. Drogiego lekarza.

Wzruszyłem ramionami i przyczepiłem się do paczki chłopaków z naszej klasy, przy okazji wyciągając z nich, pod którą salę powinienem się teraz udać.

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz