ROK I: Rozdział 4

249 27 165
                                    

Odczytywałem wszystkie wiadomości, jakie przychodziły do mnie, wysłane z jego numeru. Odczytywałem i milczałem. Ilekroć chciałem coś wystukać, to wszystko wydawało się takie głupie i bez znaczenia; te słowa, układające się w zdania. No i na co mi teraz twoje przeprosiny? Twoje obietnice? To wszystko było absolutnie bez żadnego znaczenia.

Od dwóch tygodni jakoś tak tylko zręcznie mijaliśmy się wzrokiem, a ja milczałem uparcie; to nie tak, że nie miałem zamiaru już więcej odezwać się do niego. Ja po prostu potrzebowałem chwili odpoczynku, wytchnienia; bardzo chciałbym móc wyjść, stanąć obok i zerknąć na to wszystko trochę bardziej obiektywnie, ale za każdym razem boleśnie zdawałem sobie sprawę, jak mało było to w ogóle możliwe.

W moim sercu nie istniał obiektywizm dla tego chłopca. Był sobie tam i już, tylko tyle. Ale się nieźle rozgościł, skubany.

Wiedziałem, że z tego nie ma ucieczki i trochę mnie to przerażało. To małe miasto, w którym wszyscy trzymaliśmy się razem od małego i nawet, jeśli chciałbym odpocząć, zewsząd zalewały mnie pytania: Coś się stało? Pokłóciliście się? Ale że ty? I on?. No bo czy to faktycznie możliwe: trzymać się razem od zawsze, ale mimo wszystko jakoś wyrosnąć z siebie nawzajem?

Jasne, że każdy z nas miał swój świat. Nie mówimy tutaj przecież o relacji typu świata poza sobą nie widzieliśmy, to chyba nie ta kategoria. Ale czy to możliwe, że jakimś cudem, będąc cały czas obok siebie, mimo wszystko nasze drogi rozjechały się tak straszliwie? A szansa na ponowne spotkanie zdawała się coraz mniejsza i mniejsza.

— Wychodzisz dzisiaj gdzieś? — Głos Łukasza sprawił, że odłożyłem telefon na bok i przeciągnąłem się.

— A wyglądam, jakbym gdzieś dzisiaj wychodził?

Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. Czułem to jego karcące spojrzenie, ale co miałem więcej mu powiedzieć? Prawda była taka, że ostatnimi dniami po przyjściu ze szkoły leżałem tylko. Leżałem i myślałem, czasami wracałem do naszych starych rozmów i analizowałem. Nic jednak nie dawało mi żadnych wskazówek co do tego, jak miałbym dalej postępować.

— Możesz przestać? — Odparł zdenerwowany. — No proszę cię, nawet nasi starzy gdzieś wychodzą, BŁAGAM CIĘ jest piątek wieczór, nic? Zero planów?

— Nie chce nigdzie iść — fuknąłem i odwróciłem się do niego plecami, zarzucając na siebie koc.

To nie tak, że przechodziłem jakieś wielkie załamanie. Według mnie była to typowa sytuacja, w której ktoś, na kogo postawiliśmy wszystko, zadecydował nagle kopnąć nas w mordę. Mniej więcej tym sposobem runął mój domek z kart, a ja nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.

— O matko — westchnął ciężko. — Wychodzę na papieroska, ale zaraz wrócę, więc, proszę, leż tutaj dalej.

Podniosłem dłoń z kciukiem w górę, sygnalizując mu, że nie mam zamiaru nigdzie uciekać. Zresztą, to nawet nie tak, że miałem gdzie uciekać.

Zanim Łukasz zdążył wrócić, rodzice pożegnali się ze mną, mówiąc, że nie wiedzą, kiedy wrócą i żebym zamknął drzwi, zanim pójdę spać. Odmruknąłem coś w odpowiedzi i spojrzałem na godzinę.

Była ósma. Nie pamiętałem, o której Łukasz wyszedł i w sumie czy miał koniec końców zamiar wracać. Chciałem już pisać do niego SMS-a, ale ten telepatycznie odczytał chyba moje wołania i wparował do mieszkania.

— Sorrki, że tak długo. — Zrzucił z siebie bluzę i rzucił na łóżko obok mnie paczkę papierosów. Rzuciłem mu nieco zdezorientowane spojrzenie, a on uśmiechnął się, wzruszając ramionami. — Dasz radę na trzeźwo, czy zrobić ci drinka?

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz