ROK II: Rozdział 6

255 26 145
                                    

Świat wirował wokół mnie. Albo to raczej karuzela, na której kręciłem się jak szalony; obraz zlewał się w jedną, kolorową plamkę, a żołądek powoli zaczynał o sobie przypominać, kiedy tak wszystko pędziło i pędziło.

Mimo rosnących nudności, było mi jakoś tak przyjemnie. Tak ciepło. I to nie tylko przez alkohol, który płynął w moich żyłach i z którego stężeniem przesadziłem już jakiś czas temu. Znowu.

Pamiętam ten gorąc twoich palców, twoich dłoni. Chociaż w rzeczywistości musiały być lodowate, czy to przez ilość regularnie wypalanych przez ciebie papierosów, naczynia krwionośne tak bardzo zduszone całym tym dymem, tą trucizną, czy może to fakt, że znowu nadeszła jesień, pogoda kolejny raz dała nam w kość, w każdym razie: jak miałem dać radę zapomnieć o tych twoich dłoniach, które, przysięgam, wypalały dziurę na moich rękach, paliły moje uda, zostawiały te bolesne ślady, tęsknotę zaraz po tym, jak zniknęły, chorą chęć poczucia tego ciepła jeszcze i jeszcze raz.

Karuzela zatrzymała się, ale świat dalej wirował i chyba nie miał zamiaru przestać.

Pachniałeś kawą i papierosami. Oh jakie to schematyczne, prawda? Kawa, papierosy i gdzieś w tle nutka tych twoich drogich perfum, których cena zapewne zwaliłaby mnie z nóg i bałbym się dotknąć ich flakonika, byleby tylko ich nie upuścić, nie potłuc. Niestety, ale z przykrością muszę stwierdzić, że zaczynała mnie irytować ta mieszanka; może byłbym odrobinę spokojniejszy, gdybyś tylko był w stanie obiecać mi, że nie przesiąkłeś tym zapachem tak bardzo, bo przez ostatnie trzy dni kawa i papieros to był twój jedyny posiłek, a pod prysznic nie byłeś w stanie zebrać się od tygodnia.

Ale nie wszystko było takie proste, co? Bo mimo wszystko próbowałeś i byłem tak dumny z tak durnych i najprostszych rzeczy, chociaż klepanie cię po głowie za rzeczy tak prozaiczne jak zjedzenie jednego banana, żebyś znowu nie zemdlał na wf, wydawało się innym idiotyczne, to ja wiedziałem, że w głębi umierasz i tylko czekasz, żeby ktoś uśmiechnął się do ciebie i powiedział: „stary, nie martw się, to wszystko w porządku".

Jeśli byłbym w stanie cokolwiek zmienić, poprosiłbym cię jedynie o trochę więcej cierpliwości i wyrozumiałości. Bo mnie też było ciężko, wiesz? Ciężko było przestawić się i zaakceptować fakt, że nie jesteś już starym sobą, że to wszystko zjadło cię tak bardzo, że teraz nie ma już odwrotu. Zakopałeś się w tym mule i wszyscy tylko patrzyli, myśląc sobie, że to już koniec, że już po tobie, ale ty z uporem maniaka walczyłeś z tym gównem, pchałeś się na przód.

Oh, jak cudownie było tak wspominać te chwile spędzone z tobą; z uśmiechem na twoich ustach, z ciepłem twego ciała obok mnie. Szkoda, że ostatnimi czasu trochę nam tego zabrakło, co?

***

Liście spadły już z drzew, a czas przerażająco brnął na przód i na przód. Za oknem znów ta sama smutna pogoda jak wtedy, wiatr szargał wszystkim bezlitośnie, a całość ozdobiła ulewa, chyba trzecia już od zeszłego tygodnia.

Niechętnie narzucałem na siebie ubrania. Wciągałem spodnie, patrząc się gdzieś daleko przed siebie, w guzikach od koszuli bezmyślnie pomyliłem się dwa razy.

To wszystko mnie tak zjadało od środka. Z jednej strony, od miesiąca marzyłem tylko o momencie, żeby zobaczyć ich twarze, bo mógłbym okłamywać wszystkich dookoła, ale siebie nie dałem rady: tęskniłem za swoją klasą, za ludźmi z którymi przebywałem pięć dni w tygodniu po dobre osiem godzin dziennie. Nawet jeśli człowiek nie chciał, to mimo wszystko zżył się z tymi ludźmi, czy to przez wspólne wypady na miasto, czy szybkie ratowanie sobie nawzajem tyłków dwie minuty przez rozpoczęciem zajęć, kiedy to spisywaliśmy pracę domową jak zwykle od dwóch tych samych osób, bo tylko one były w stanie ogarnąć to nasze rozszerzenie.

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz