ROK III: Rozdział 17

226 19 25
                                    

Raz na wozie, raz pod wozem. Tak to szło?

Muszę przyznać, że nie odrobiłem pracy domowej. Nie czytałem w każdej wolnej chwili o twojej przypadłości, nie zgłębiałem tematu uzależnień, ale teraz to już chyba bez znaczenia, co?

Marcin, tak strasznie cię przepraszam.

To zaskakujące, jak dobrze byłeś w stanie wszystkich zwodzić; nie mówię, że wszystko co padło z twoich ust ostatnim czasem było kłamstwem, ale zdecydowana większość właśnie nim była. Szkoda tylko, że siebie nie dało się tak łatwo oszukać, nie? Że nie mogłeś wmówić sobie, że jest w porządku i już czujesz się dobrze.

Chociaż nie zaprzeczysz, że tak właśnie było! Tryskałeś energią, byłeś czysty, a przynajmniej tak mówiłeś. W szkole szło ci znakomicie, czyli tak, jak zawsze, to jest przed momentem, w którym odrobinę podupadło ci się na zdrowiu. Wszystko wróciło do normy... ale czy na pewno?

Byłeś szczęśliwy, to nie podlega żadnej dyskusji. Szkoda jedynie, że nikt nie dopatrywał się powodu twojego szczęścia; wszyscy złudnie założyliśmy, że leki i terapia robią swoje, że w końcu masz szansę być znowu sobą

Oh, jakież to stwierdzenie dalekie było od prawdy!

Byliśmy głupi. My wszyscy. To też nie podlega żadnej dyskusji, więc nawet nie próbuj zaprzeczać. Byliśmy tak bardzo durni, wierząc ci na słowo, bo, Marcin, bez urazy, ale byłeś jednak chory psychicznie. I nie mówię tego jako obelga (ani komplement!), po prostu aktualnie stwierdzam fakty. Suche, nędzne fakty, bo w gruncie rzeczy, to jedyne, co nam właśnie teraz pozostało.

A fakty były mniej więcej takie: byłeś chory, za to kolejne nawroty były podstępnymi szmatami. Chciałbym powiedzieć, że to zrozumiałe, że nikt z nas tego nie zauważył, ale nie będę już nawet udawać, że siebie nie obwiniam; przykro mi, Marcin, ale to było wręcz do przewidzenia. Nie istniała droga, którą mógłbyś skończyć to wszystko, nie łamiąc każdej znanej ci osobie serca. Dziwię się jedynie, że nawet własnego psychiatrę byłeś w stanie zrobić w konia, tak zwinnie zaprzeczając jego podejrzeniom.

Mieć ci za złe takie manewry, zdawałoby się być totalnym odklejeniem od rzeczywistości, ale jednak... Marcin, teraz już wiem, że cierpiałeś. Cierpiałeś okrutnie. Nie rozumiem tylko, czemu to wszystko ukrywałeś? Naprawdę uważałeś, że nie da ci się już pomóc? Że z tego gówna nie ma już wyjścia? Że kłamanie jest jedyną drogą?

Przysięgam, że gdybym wiedział, skąd u ciebie ta niepohamowana radość w tych ostatnich dniach, to szczerze wolałbym, żebyś był już smutny. Wolałbym, żebyś chodził już wiecznie zdenerwowany i nadąsany, aniżeli teraz użerać się z tym wszystkim.

Powiedz mi: co z tego? Co z tego, że przez ostatni czas byłeś wręcz rozanielony, a nasze usta automatycznie rozwierały się w szerokim uśmiechu, kiedy tylko tak na ciebie patrzyliśmy? Myślisz, że to wystarczyło? Te chwile, kiedy byliśmy szczęśliwi razem, zdawały się być niczym w porównaniu do reszty życia, spędzonego z taką dziurą w sercu po tym, co zrobiłeś.

Naturalnie, że nikt nie podejrzewał cię o takie rzeczy; dlaczego mielibyśmy? Sam temu zaprzeczałeś. Ale pozwolisz, że ponownie powołam się na fakty, z których nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy.

Te rzeczy, które zostawiłeś u mnie, mówiąc, że kiedyś je odbierzesz i żebym nie kłopotał się z przynoszeniem ich do ciebie... Naprawdę, to wszystko było takie schematyczne. Ale nadal chciałbym zapytać się: dlaczego to zrobiłeś? Myślałeś, że to w porządku? Że te bluzy przesiąknięte twoim zapachem: te drogie perfumy i nutka dymu tytoniowego, przyniosą mi coś innego aniżeli niekończącą się gorycz?

Niestety, muszę ci przyznać, że do samego końca pozostawałeś tym pieprzonym perfekcjonistą. Nawet nie wiem, kiedy wcisnąłeś mi w kieszeń płaszcza tą swoją zapalniczkę albo raczej, jak już wiedziałem — twojego dziadka, w każdym razie: była tam i boleśnie ciążyła, chociaż ważyła zaledwie kilka gramów. O kartce z napisem „Nie pal tyle, Kocham Cię — Marcin", która dziwnym trafem znalazła się w mojej szafce nocnej, nie chcę nawet wspominać, po prostu... to zbyt bolesne, nie dam rady. Tak strasznie mi przykro, Marcin.

Naprawdę byłeś w tym na swój sposób niesamowity; że pozałatwiałeś wszystkie sprawy, zanim na dobre stąd zniknąłeś. Całe twoje wnętrze: serce, dusza, umysł... to wszystko było martwe już od dawna, więc to tylko kwestia czasu, zanim ten stan osiągnęła również reszta twego ciała. Mimo to, dopiąłeś to wszystko na ostatni guzik: klasówki w szkole były bezbłędnie pozaliczane, rodzice i siostra dostali przypomnienie o tym, jak bardzo kochasz ich i doceniasz. Powiedziałeś to nawet mojemu bratu i Basi, za którymi przecież na co dzień nie przepadałeś! Wykąpałeś i nagrodziłeś sowicie swojego psa, jakby kilka smakołyków mogłoby mu zrekompensować to, że nigdy więcej nie zobaczy na te swe psie oczy swojego ukochanego właściciela.

Robienie sobie z tego wszystkiego żartów czy plucie ironią na prawo i ledwo, zdaje się być nie na miejscu, ale spokojnie: jak się wkrótce dowiem, to zupełnie naturalne. Taki nasz podstawowy mechanizm obrony. Więc, Marcin, szczerze: gdyby ktoś rozdawał medale w domknięciu wszystkiego, zanim na dobre się zniknęło, bezapelacyjnie zająłbyś pierwsze miejsce.

Jestem pewien, że siostra kiedyś w końcu ci wybaczy, że mimo wszystko umknęło twej uwadze, że to ona może być pierwszą osobą, która cię znajdzie. Tyle rzeczy załatwiłeś perfekcyjnie, raz mogła ci się w końcu powinąć noga! Pech chciał, że trafiło na nią. Biedaczka. Myślę, że widok ten jeszcze długo będzie powodem, dla którego przez następne kilka lat będzie budziła się w środku nocy z płaczem.

Osobiście nie chciałem tego słuchać; wiedziałem, co by to za sobą pociągnęło — falę wyobrażeń, tych nieprzyjemnych obrazów, które atakowałyby moją głowę nieprzerwanie. Bez urazy, ale chyba bym zwariował, dlatego wybrałem łagodniejszą opcję: prosiłem jedynie wszystkich o potwierdzenie, że w tych ostatnich momentach, mimo wszystko nie cierpiałeś tak bardzo. Że całość przebiegła sprawnie i bezboleśnie, jeśli w ogóle można tak o tym mówić.

Marcin, jest mi naprawdę tak cholernie przykro. I obawiam się, że to nie minie prędko, o ile w ogóle; czasami czuję się, jakby to uczucie miało prześladować mnie do momentu, w którym sam nie umrę. Uczepiło się mnie, przygniatając boleśnie swoim rozmiarem. I nic nie dało się już zrobić.

Miałeś siedemnaście lat i na równy miesiąc przed osiemnastymi urodzinami postanowiłeś odebrać sobie życie. Marcin, jest mi naprawdę, bardzo, ale to bardzo przykro.

...Ale czy na pewno już nic nie dało się zrobić?

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz