ROK I: Rozdział 3

314 29 208
                                    

Siedziałem tyłkiem na brudnej podłodze szkolnego korytarza, ale jakoś mało mnie to obchodziło. Byłem zmęczony po lekcji wychowania fizycznego, tak jak zresztą i reszta naszej klasy. Radek nawijał coś u mojego boku, a ja tylko momentami rzucałem mu głębokie spojrzenie wprost w jego roześmiane, niebieskie tęczówki, dając mu znać, że wcale go nie olewam i jestem szczególnie zainteresowany tym, co miał mi właśnie do powiedzenia.

W rzeczywistości przez znakomitą większość czasu wpatrywałem się w dziewczynę stojącą na wskroś ode mnie, która również opowiadała coś wesoło swojemu towarzyszowi. Ile bym dał, żeby słuchać teraz jej, a nie Radka.

Oczywiście, bez urazy, Radziu, ale chyba zrozumiałbyś mnie doskonale w tym momencie. Jak to szło w tej piosence? Baśka miała fajny biust?

O, cholera, bo miała. Ona w ogóle zdawała się być taka... idealna? Dosłownie. W każdym milimetrze swojego drobnego ciałka.

Mógłbym dniem i nocą patrzeć, jak jej oczy błyszczą się jasno, kiedy mówiła o rzeczach. Jakichkolwiek. Uśmiech wręcz nie schodził z jej twarzy, a ja z uwielbieniem patrzyłem na dołeczki formujące się w jej policzkach, kiedy tak śmiała się i jak mrużyła oczy, bo na jej twarzy nie starczało już miejsca na to całe szczęście i radość.

Rozmawiała, gestykulując żywo, a jej złote włosy kaskadami opadały na szczupłe ramiona i jak fale, które raz co raz całowały brzeg, otulały jej filigranową sylwetkę. Sięgały już prawie do jej małej, aczkolwiek zgrabnej pupy i lśniły, odbijając światło wpadające do pomieszczenia przez kilka sporych okien. Stojąc tak prawie że na środku korytarza, sprawiała wrażenie aniołka i wręcz czułem, że cała uwaga była skupiona na niej. Ale czemu się tutaj dziwić?

Ona była takim aniołkiem. Moim, osobistym. Po prostu patrzenie na jej delikatne rysy twarzy i te pulchne policzki. Malutki nosek, który przypominał guziczek i średniej wielkości, ale jednak perfekcyjnie skrojone usta. Aż chciało się je całować.

Czy byłem zdziwiony, że rozmawiała z Marcinem? Ani trochę. Marcin był naszym klasowym, jak go tam nazywaliśmy...? Prezydentem. A ona była jego zastępcą. I mimo, że zapewniał mnie, że Baśka nie rusza go ani trochę, to jakoś nie chciałem w to wierzyć. Stary, ale czy my naprawdę mówimy o tej samej osobie? Widziałeś ją? Ósmy cud świata, nie człowiek. Byłem pewien, że sam Bóg brał udział w rzeźbieniu tego pięknego ciała.

Spytam się go później, pomyślałem. Ale tak w sumie: po co? Jedyne, czego mogę się spodziewać, to „rozmawialiśmy o jakichś szkolnych głupotach". Za każdym razem to samo.

Ale jak już wspomniałem — nie byłem zdziwiony. Gdybym był na jej miejscu, także chciałbym, żeby ktoś taki jak Marcin zwracał na mnie uwagę. Ba! Byłem na swoim miejscu i nadal pragnąłem tylko jednej rzeczy: pozostać jedyną osobą w centrum jego zainteresowania.

Czy mogłem siebie winić? Niekoniecznie. Był śliczny i mądry, a wszyscy swoje spojrzenia wiecznie nakierowywali na jego osobę. Oh, jakie to cudowne uczucie, kiedy wiesz, że tłumy ludzi zabiłyby się, żeby tylko na nich spojrzał, a on bez zbędnych ogródek kierował się wprost do ciebie, ignorując resztę. Ha, tak właśnie, takie moje małe marzenie...

Poczułem dosyć porządne walnięcie w żebra, na co skrzywiłem się. Siniaki po ostatnim kopnięciu Marcina jeszcze się nie zgoiły i znowu ktoś już mnie katował?

— Zagadaj.

Patrzyłem na Radka jak na ostatniego idiotę.

— No to chyba sobie żartujesz!

Rozmasowywałem miejsce uderzenia, patrząc zmieszany na dwójkę, która nadal żywo prowadziła konwersację kilka metrów ode mnie.

— A co ci szkodzi? Może poproś Marcina, żeby ci jakoś pomógł?

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz