ROK II: Rozdział 13

179 19 49
                                    

— Damian, proszę, przemyśl to...

— Daj mi spokój! — warknąłem na brata, rzucając się na łóżko.

Wszystko nie tak; zaczynając od niedawnej wizyty Marcina, po mojego brata, który zapierał się jak głupi osioł. Czułem, jakby wszyscy zmówili się i postanowili nagle być przeciwko mnie. A ja tylko chciałem pomóc!

Mój portfel świecił pustkami, czy to przez wydawanie pieniędzy na papierosy, czy coraz częstsze spotkania z Basią na mieście, w każdym razie: nie miałem środków, żeby dostać się na drugi koniec miasta, a to naprawdę było kawałek drogi ode mnie. Łukasz jak to Łukasz, zainteresował się całą tą dramą, kiedy zauważył, w jakim stanie przyszedł do mnie Marcin. Nie miałem siły taić przed nim tego, bo uznałem, że może jednak zechce mi pomóc. Niestety, myliłem się.

— Co ty chcesz w ogóle zrobić?

— Porozmawiać — prychnąłem, wstając energicznie z łóżka. — Błagam, możemy już jechać?

Taksował mnie wzrokiem, przygryzając przy tym wargę. Nie wiem, czego się po mnie spodziewał, ja naprawdę chciałem tylko z nim porozmawiać. Dowiedzieć się czegoś więcej! Na przykład dlaczego zachowuje się jak ostatni chuj... ale to już szczegóły!

— To nie jest za ciekawy człowiek... — mruknął od niechcenia, podnosząc się.

W duchu już tańczyłem z radości, że jednak zdecydował się w końcu stanąć po mojej stronie.

— Wy się znacie?

— Nie do końca — odparł bez przekonania. — Po prostu... no. Nieciekawe towarzystwo. — Wzruszył ramionami i przeczesał palcami włosy.

Przewróciłem oczami, zbywając jego gadkę machnięciem dłoni. Faktycznie, nie zachowywał się zbyt fajnie, co dobitnie przypominał mi co jakiś czas i w dodatku odpierdalał ostatnio niezły cyrk. Albo raczej większy niż zazwyczaj.

Chciałem po prostu wiedzieć, że spróbowałem coś zrobić. Że tego nie olałem. Że się zainteresowałem.

Droga zajęła nam prawie trzydzieści minut. Zaczynałem powoli się denerwować. Nie mogłem oderwać wzroku od tych wszystkich domów, które mijaliśmy; to już nawet nie były domy, to były mini wille. Wielkie mieszkania, pełne przepychu, wręcz krzyczące, że ich domownicy mają pieniądze.

Cholera.

Zatrzymaliśmy się w końcu pod adresem, który Marcin wygadał mi w pijanym amoku. Sam fakt, że nie bronił się przed opowiedzeniem mi o tym, dał mi do myślenia, że może chciał, żebym coś z tym zrobił. Albo tak przynajmniej krzyczało moje sumienie i jakoś nie zapowiadało się na to, żeby chciało w najbliższym czasie się zamknąć.

— Czy ty jesteś pewien, że...

— Tak — przerwałem Łukaszowi. — Poczekaj w samochodzie, okej?

Zignorowałem spojrzenie, które mi rzucił; dosłownie błagał, żebym nie robił niczego głupiego, ale wiedziałem, że mój umysł nastawił się już na to, co zaraz miało mieć miejsce, więc byłoby mi przykro, gdyby okazało się, że Marcin podał mi jednak zły adres.

Nie zawiódł. Trochę obawiałem się, stojąc tak pod jego domem; no bo co, jeśli otworzą mi jego rodzice? Chociaż czy on nadal z nimi mieszkał? Mogłem przebrać się za dostawcę pizzy...

Z powrotem na ziemię sprowadziło mnie gwałtowane otworzenie drzwi. Zachwiałem się odrobinę i ciężko przełknąłem ślinę, ogarniając wzrokiem jego postać.

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz