Epilog

405 24 65
                                    

Był taki teatralny. Stanął przed lustrem w czarnym ubraniu z kwiatem
w butonierce. Włożył do ust narzędzie, czekał, aż lufa ociepli się
i uśmiechając się z roztargnieniem do swego odbicia — strzelił.
Spadł jak płaszcz zrzucony z ramion, ale dusza stała jeszcze jaki
Czas potrząsając głową coraz lżejszą, coraz lżejszą. A potem
ociągając się weszła w to zakrwawione u szczytu ciało w chwili,
gdy wyrównywała się jego temperatura z temperaturą przedmiotów,
co — jak wiadomo — wróży długowieczność.

„Samobójca" — Zbigniew Herbert


Marcin, mówiłeś, że klasa maturalna zleci w moment; że zanim się obejrzę, już będę siedział na sali, plastikową linijką otwierając egzamin. Ten rok był przecież najkrótszy ze wszystkich, w końcu składało się na niego jedynie niepełne osiem miesięcy.

Bardzo chciałbym cię teraz zapytać: jak mogło mi to wszystko zlecieć, kiedy ciebie nie było obok? Niestety, nie byłeś dłużej w stanie odpowiedzieć mi na to pytanie. Nikt nie był.

Nie chciałem słuchać o tym, jak to zrobiłeś. Naprawdę, nie chciałem tego. Strata kogoś takiego jak ty zdawała się być wystarczającym ciosem, nie potrzebowałem dokładać do tego wyobrażeń, jak bardzo samotny musiałeś być, siedząc na zimnych kafelkach w swojej łazience na piętrze. Naprawdę, nie potrzebowałem tego.

Nie wierzyłeś zbytnio w Boga, ale to w porządku, ja już też nie mam do tego podstaw. Nie po czymś takim. Jak mógł obarczyć cię takim ciężarem, tym niewyobrażalnym cierpieniem, które popchnęło cię do takich rzeczy?

Mimo wszystko mam nadzieję, że widziałeś to wszystko z góry, to znaczy swój pogrzeb. Bo, niestety, było na co popatrzeć. W życiu nie widziałem takiego tłumu, w dodatku pogrążonego w takiej rozpaczy. Ufam, że wszystkie kompleksy minęłyby ci, gdybyś tylko był świadom, jak wielu ludziom na tobie zależało.

Marcin, ja wiem, że rodzice na co dzień ci tego nie okazywali, ale naprawdę, nie chciałbyś wtedy słyszeć krzyku własnej matki. Wiem, że często płakałeś przez swojego ojca i pewnie momentami pragnąłeś, żeby role te odwróciły się, ale czy to było jedyne rozwiązanie? Mówiłeś, że często robiłeś wszystko do przesady i wolałeś niecodzienne metody, ale czy naprawdę trzeba było posuwać się do takich rzeczy? Płakał, Marcin, on płakał; rozbeczał się jak małe dziecko, patrząc, jak trumna z jego jedynym synem znika za grubą warstwą piachu.

Przyznam szczerze, że Łukasz siłą zaciągnął mnie do ciebie, kiedy wieko było jeszcze otwarte. Naprawdę nie miałem siły płakać, ale w tamtym momencie znowu rozwyłem się tak żałośnie... wszyscy wyliśmy, Marcin.

Chciałbym powiedzieć, że wyglądałeś idealnie, że o wszystko zadbali, bo w sumie była to prawda. Twarz była trochę bledsza niż zazwyczaj, ciało zapewne czymś wypchane, ale sprawiałeś wrażenie, jakbyś zaledwie spał sobie spokojnie. Mam nadzieję, że tak właśnie było; że teraz miałeś już spokój.

Przez łzy obserwowałem twoją buzię, łudząc się, że zaraz cały ten cyrk się skończy, a ty otworzysz swoje oczy, wstaniesz i krzykniesz: „Żartowałem! Daliście się nabrać!".

Nic takiego jednak nie miało miejsca, a mi pozostawało obserwowanie, trochę już rozmazanym obrazem, twoich dorysowanych piegów, które tak zręcznie odtworzyli technicy. Nie wierzę, że już nigdy więcej nie dane będzie mi zgubić się w tych konstelacjach wymalowanych na twojej twarzy.

Swoją drogą, jeśli podglądasz nas teraz z góry, to nic się nie martw, nie tylko ty o wszystko zadbałeś, zanim zniknąłeś; wywalczyłem ci te tulipany, chłopie, mógłbyś się dosłownie poczuć jak na polach w Amsterdamie! Marmurowy nagrobek też masz zapewniony, w końcu po to to wszystko było, no nie?

To śmieszne, jak po fakcie wszyscy nagle obudzili się i zmądrzeli. Polak mądry po szkodzie? Powiedziałbym, że wszyscy przed i po szkodzie byliśmy głupi. Ale nie zaprzeczę, że teraz wiele twoich działań nagle nabrało sensu.

Te zostawione u mnie rzeczy, te niewinne zapewniania kolejnych osób, ile dla ciebie znaczą. To, że poruszałeś, na pierwszy rzut oka, dziwne tematy. Ulubiony kamień? Naprawdę, Marcin? Naprawdę?

Chyba tylko ty byłeś w stanie rozegrać to w ten sposób. I choć wiele rzeczy nagle się wyjaśniło, tak niektóre już chyba na zawsze pozostaną dla mnie zagadką.

Wiele dałbym, żebyś mi teraz odpowiedział, co nie jest oczywiście możliwe, ale Marcin: czy gdybym wtedy powiedział: „Ja ciebie też kocham", czy gdybyś usłyszał te słowa, istniałaby szansa, że jakoś by cię to uratowało?...


Marcin, dlaczego mi to zrobiłeś?

Wiesz, że wiele rzeczy dało rozwiązać się inaczej, prawda? I że to nie było zbyt sensowne wyjście z sytuacji? Przynajmniej tak mówią teraz nasi rodzice; nasze mamy spotykające się częściej niż kiedykolwiek i tylko szepczą coś do siebie, a ja udaję, że nie słyszę, bo mam nie słyszeć, bo nie chcę słyszeć, chociaż zazwyczaj siedzę zaledwie w pokoju obok. Jak mam nie słyszeć?

Marcin, czy chodziło o matury? Tak bardzo bałeś się Tego Maja? Cholera, chłopie, napisałbyś je. Napisałbyś nawet te pięć rozszerzeń i zrobiłbyś to z palcem w nosie, a uczelnie zabijałyby się, żebyś tylko ich wybrał, tylko u nich studiował; młody, ambitny, z pomysłem na siebie, z łbem na karku.

A może w tym był problem, co, Marcin? Może Twoje Ambicje nie były tak naprawdę Twoje. Może przesiąkłeś swoimi rodzicami, z mlekiem matki wyssałeś to chore nastawienie, że żeby istnieć, musisz coś osiągnąć. Najlepiej coś wielkiego. Nie musiałeś, Marcin, naprawdę nie musiałeś. To zabawne, bo teraz wystarczyłoby, żebyś po prostu tutaj był. Nie musiałbyś robić nic takiego; oddychałbyś po prostu, a my z zafascynowaniem patrzylibyśmy, jak twoja klatka piersiowa unosi się spokojnie i opada i od nowa; siedzielibyśmy w ciszy i słuchali, jak twoje serce bije, pompując krew do żył. Patrzylibyśmy z uwielbieniem na zarumienione policzki, na których ostatnim razem zabrakło jednak trochę koloru. Teraz nikt nie wypominałby ci, że jesteś odrobinę zbyt blady, zbyt chudy.

Czy to o to chodziło, Marcin? Zawsze narzekałeś, że nie lubisz tego, jak wyglądasz, a ja za każdym razem nie mogłem zrozumieć, o co ci chodziło. Dla wszystkich byłeś idealny, naprawdę, stary, wygrałeś na loterii genowej. Czemu tego nie widziałeś? Fakt, że nie miałeś mocno zarysowanej szczęki tak, jak zawsze chciałeś, ale ty chyba też byłeś jakiś na opak; zawsze podobały ci się rzeczy, do których było ci daleko. Mały, ślicznie zadarty nosek chciałeś zamienić na ten zwykły, prosty grecki nos. Twarz usianą piegami skrywałeś pod grubą warstwą pudru i podkładu. Na siłę starałeś się wyglądać jak ci wszyscy mężczyźni z magazynów dla kobiet; z mocnymi rysami twarzy i szerokimi barkami. Oni byli tacy nudni. To wszystko było takie zwykłe. Marcin, ty nie byłeś zwykły.

Wiem, że kłóciłeś się z rodzicami, z rodzeństwem, ale, hej! kto tego robił, Marcin, no kto? Uważasz, że to był wystarczający powód? Żeby robić takie rzeczy? Wiem, że ojciec nie lubił twoich długich włosów i piercingu, w którym byłeś zakochany, a matka upodobała sobie zrobić z ciebie Złote Dziecko, ale naprawdę? Czy to było nie do przeskoczenia? Marcin, dla ciebie? Wyjechalibyśmy, zrobiłbyś sobie te tatuaże, podziurawiłbyś sobie każdy milimetr swojego pięknego ciała, jeśli tylko to sprawiłoby, że uśmiechnąłbyś się, ale tak szczerze uśmiechnął się chociaż na ten moment, a ja dumnie towarzyszyłbym ci i patrzył jak popełniasz kolejne błędy i potem wściekasz się i załamujesz. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym zobaczyć teraz, jak się wściekasz i ciskasz wszystkim, co znajdzie się w zasięgu twoich rąk; na co dzień zawsze byłeś taki spokojny, rzadko kiedy widziałem cię w takiej wersji.

Marcin, naprawdę, szczerze. Nie ma rzeczy niemożliwych, nie dla nas. Nie było i nie będzie. Powiedz mi więc, dlaczego to zrobiłeś?


- - - - -

...KONIEC!

Połączyłam prolog z epilogiem, bo czemu nie?

Nie mogło zabraknąć Zbigniewa Herberta, którego wielbię i kocham całym serduszkiem!

Nie umiem w technologię (jasssne...), ale chciałam walnąć dedykację dla:
MaggieSPN oraz Ludzkipotworek,
które również wielbię!
Gdyby nie Wy, chyba dawno bym się stąd zawinęła. Ściskam mocniutko!

...dlaczego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz