Westchnęła cicho. Ten dom był za duży dla niej. Owszem mogłaby go sprzedać, ale miał dla niej za dużą wartość sentymentalną. W końcu był to dom jej dziadków. To tutaj rzucała pierwsze zaklęcia, czy też spędzała tu samotne noce w towarzystwie wina i romansów by rano jej babcia znalazła ją w bibliotece z kacem. Czasem też to robi, ale nikt potem do niej nie przychodzi i nie budzi.
— Rosalindo co się stało? — Zapytał starszy mężczyzna na obrazie kiedy otworzyła drzwi. Jego brązowe oczy patrzyły na nią ze zmartwieniem przez co jeszcze głupiej się czuła. — Z tego co wiem, to dokumenty uporządkowałaś wczoraj wieczorem kiedy spałem, tak przynajmniej mówił mi Lotus kiedy czyścił mi ramę.
— Wiem dziadku, że chciałeś spokój, ale muszę z kimś porozmawiać, a ty jako jedyny mi doradzisz.
— No to mów. Chciałbym się jeszcze zdrzemnąć — prowokacyjnie ziewnął.
— Chodzi o mamę i tatę...
— Umarli? — Staruszek zmarszczył brwi, a na jego cienkich ustach zagościł mały uśmieszek, jakby miał na to nadzieję.
— Nie! — Zaprzeczyła szybko na co malowidło westchnęło. — Bo widzisz, mama i tata chcą mnie zaręczyć z Ivanem Lerne. Pamiętasz go prawda?
— Oczywiście, jak mógłbym nie pamiętać takiego idioty?! — Syknął zdenerwowany.
— No właśnie — kobieta zrezygnowana usiadła na obrotowym krześle.
— Gdybym jeszcze żył to twój ojciec nie odezwałby się na ten temat do końca swoich dni, ale jak widzisz...
— Jest jeszcze dla mnie nikła nadzieja, mam miesiąc — powiedziała szybko. — Miesiąc na znalezienie sobie narzeczonego, albo wyjdę za Ivana.
— Porządnego męża w miesiąc na pewno nie znajdziesz — podrapał się po swojej białej brodzie. — Chyba, że uda ci się wyznać w końcu uczucia temu Snape'owi!
— Ciszej — warknęła cała czerwona.
— Rosalindo mówię ci, on będzie idealny, a twój ojciec nie piśnie nawet złego słówka przy takim.
— Wszystko wszystkim pięknie, ale jak mam w miesiąc podbić jego serce? — Załamała się. Przecież to był Severus Snape. Mężczyzna, który nie dopuszczał do siebie prawie nikogo. — Poza tym w tym miesiącu mam urodziny, cholerny prezent od rodziców dziękuję bardzo.
— Zawsze mogłaś dostać kolejne zaproszenie na mecz Quiddtcha — zaśmiał się z jej skrzywionej miny.
— Nawet to byłoby lepsze, ale wiesz, że i tak nienawidzę tego koszmarnego sportu — prychnęła krzyżując ręce.
— Ale wracając. Raczej ja ci w tym nie pomogę, moja droga — wzruszył ramionami.
— I tak dużo zrobiłeś przez tą rozmowę, dziękuję — uśmiechnęła się wstając.
— Ta, a teraz wynocha bo chcę zażyć trochę snu! — Krzyknął, na co kobieta z małym uśmieszkiem wybiegła z gabinetu. Ten mężczyzna wiedział jak poprawić jej humor. Zawsze wiedział.
— Rosa, trochę uważaj, bo jeszcze potrzebuję tych nóg! — powiedział, potrącony przez jej nieuwagę Jaskier na schodach.
— Oh, wybacz nie zauważyłam cię — pomogła mu wstać po czym ruszyła dalej, ale ręka na nadgarstku jej nie pozwoliła.
— Uśmiechasz się — stwierdził, patrząc na nią z przekrzywioną głową.
— A co nie mogę się od czasu do czasu uśmiechnąć? — Zapytała wyrywając rękę z jego uścisku.
— Poszłaś do gabinetu dziadka, by z nim porozmawiać, a to wszystko przez ten list! — Wymamrotał mężczyzna doganiając ją na dole. — Przecież o tej porze dziadek nie chce rozmawiać z nikim.
— Brawo Sherlocku — zaklaskała idąc do biblioteki. — Dedukuj dalej to może zatrudnią cię w wydziale śledczym — zaśmiała się złośliwie.
— W wydziale śledczym nie ma nic interesującego — wzruszył ramionami i otworzył jej drzwi.
— Chciałeś chyba powiedzieć, że nie ma tam interesujących kobiet — weszła do środka dużej biblioteki. W młodości uwielbiała to miejsce tak, że dziadkowie coraz to bardziej ją powiększali by się ona tam nie nudziła. Jej rodzice mówili, że nie ma sensu czytać tak dużo książek, ale ona sądziła inaczej. Książki dawały wiedzę, a wiedza była darem. No chyba, że wiedza o romansach, które tak czytała, raczej nie przyda jej się zbytnio. Nie w przypadku Severusa Snape'a. — Wciąż szukasz swojej "prawdziwej miłości"?
— Owszem, ostatnia z nich miała na imię Gwendolyn, ale chyba coś nam nie wyszło — podrapał się po karku. W jego umyśle ukazała się mu ładna blondynka o oczach, które przypominały mu dwa orzechy. Uśmiechnął się mimowolnie kiedy pojawiła mu się przed oczami spędzona z nią noc, jej słodkie słówka, jej wołanie jego imienia, a potem... — Auć! — Złapał się za głowę po uderzeniu książką.
— Nie przysypiaj — uśmiechnęła się złośliwie.
— Wiesz co? Przypominałem sobie właśnie mój jakże ciekawy wieczór z tą uroczą Gwen — szatynka mimowolnie się skrzywiła, ale w duchu cieszyła się, że wcześniej zakazała mu sprowadzać do jej domu kobiety. Już się bała co mogłoby się dziać pod jej dachem. Na te myśli, aż przeszły ją nieprzyjemne dreszcze.
— Przypominaj sobie gdzie indziej — machnęła ręką każąc mu iść za nią.
— Masz rację, teraz skupmy się na tobie... — Przystanęła gwałtownie otwierając szeroko oczy.
— O czym teraz mówisz?
— Mówię o twoim liście, a co myślałaś? — Zaśmiał się przez co na jej policzki wstąpił czerwony kolor, ale szybko się opamiętała. Przez ostatnie dni jej umysł nie działał prawidłowo. — No wiesz co? — Oburzył się już wiedząc co miała na myśli. — Wiedz, że mam swoje standardy, a poza tym dalej jesteś panną. Nie chcę by twój chłoptaś Snape mnie zabił.
— On jeszcze nie jest moim chłoptasiem — burknęła cicho, ale wystarczająco by jej brat to usłyszał.
— Jeszcze? To co mnie ominęło? — Uśmiechnął się widząc jak cała czerwona kobieta wzdycha i podaje mu list. Z ciekawością zaczął go czytać dając tym samym chwilę Rosalindzie by ochłonęła. Po chwili po całej bibliotece rozszedł się jego dziki śmiech. — Tatuś i Mamusia nieźle o ciebie dbają.
— Nawet mi nie mów — patrzyła zła na brata, kiedy ocierał ręką kąciki oczu.
— No siostra masz niezły problem.
— Za chwilę to ty możesz mieć niezły problem jak się nie zamkniesz, wiesz, że tutaj książki lubią spadać z regałów.
CZYTASZ
Husband Right Now • S. Snape ✔
Fanfiction(Zakończone) Rosalinda Wayne miała tylko miesiąc na znalezienie sobie męża na całe życie, albo przynajmniej rok by sprawić pozory posłusznej córki, a potem się rozwieść. A wiecie kogo wybrała? Pewnego czarnowłosego mężczyznę z tytułem Mistrza Eliks...