Rosalinda pracowała w Ministerstwie tylko ze względu na wypłatę i Lucjusza z którym dzieliła biuro. Gdyby nie te dwie rzeczy, to na pewno już dawno by zajęła się czymś innym. Cóż, praca w Radzie Nadzorczej Hogwartu nie należała do przyjemnych, zwłaszcza, że Hogwart był dosyć problematyczną placówką. Z Dumbledore'm na czele wiele rzeczy stawało się problemami.
— Czy ten dzień nie może się skończyć? — Marudziła bujając się w czarnym fotelu i stukając paznokciami o biurko.
— Nie przesadzaj, została ci jeszcze godzina — mruknął Lucjusz za drugiego końca pomieszczenia. — Ja ma jeszcze do podpisania tą stertę dokumentów, a tobie nic nie zostało — pochylił się nad kolejną kartką i odgarnął pasmo swoich platynowych włosów.
Rosalinda zawsze lubiła się bawić włosami Lucjusza. W szkole zaplatała mu warkocze, a nawet teraz zdarza jej się uczesać przyjaciela. Oczywiście, Narcyza mogłaby to robić, ale nigdy nie była w tym dobra. W sumie to Wayne jej się nie dziwiła. Wychowywała się od najmłodszych lat otoczona skrzatami gotowymi na każde jej skinienie. U szatynki było podobnie, ale jej starszy brat Jaskier miał piękne, kruczoczarne i długie włosy które aż same prosiły się o dotyk.
Jej rodzina podobnie jak Malfoy'owie czy Weasley'owie mieli podobne kolory włosów. Nie było to, jednak bardzo rozpoznawalne jak w przypadku tych dwóch rodów. Słynęli bardziej z nadawania swoim dzieciom jako imiona nazwy kwiatów. Na przykład jej babcia ma na imię Hortensja, a jej ojciec Hiacynt. Panowała też tradycja, że podczas małżeństwa państwo młodzi zawsze wybierają nazwisko Wayne. Raz zdarzyło się, że jakiś dalszy wujek Rosy wybrał nazwisko swojej partnerki, ale mało o nim mówili i prawdopodobnie został wtedy wydziedziczony.
— Hej! Rosalindo Wayne, wróć na ziemię! — Lucjusz pstryknął jej przed twarzą palcami przez co szybko zamrugała i wypadła z wiru wspomnień.
— Wybacz, zamyśliłam się — odpowiedziała patrząc na wskazujący palec na którym spoczywał sygnet rodowy. Był on zrobiony z srebra i w środku została wyryta róża która była znakiem rozpoznawczym w herbie Wayne'ów. Ten kwiat był też ulubioną rośliną Rosalindy. Gdzieby nie spojrzeć, w jej domu było bardzo dużo bukietów róż, które kontrastowały z bielą i czernią pomieszczeń.
— To czas się odmyślić, moja droga, za chwilę kończysz — podszedł do swojego biurka i zrezygnowany usiadł. Kobieta uśmiechnęła się złośliwie widząc jego nastawienie do dalszej pracy.
— Oh, nie przejmuj się. Została ci jeszcze — spojrzała na złoty zegarek. — Godzina — zachichotała.
— Na pewno lepsze to niż dwie — westchnął uśmiechając się lekko. — Wpadniesz do nas w sobotę? Draco jest zły, że nie miałaś dla niego ostatnio czasu i czmychnęłaś do pracy kiedy opiekowałaś się nim wraz z Severusem.
Lucjusz nie wspominał jej, że to prawdopodobnie przez nią i Severusa jego syn radośnie powtarzał "cholelna kobieta" przez cały następny dzień. Oczywiście Snape zrzucił winę na nią, ale Lucjusz wiedział swoje. Narcyza dopilnowała, by Rosalinda nie mówiła nieodpowiednich słów przy ich synie.
— Zobaczę, w piątek Jaskier przyjeżdża.
— Z narzeczoną? — Zapytał żartobliwie Malfoy, a ona się skrzywiła.
— Niestety, ale nie — pokręciła głową niezadowolona.
Jej brat był typem kobieciarza. Rosalindę denerwowało to, że nigdy nie mógł się zachować poważnie. Zawsze do jej domu przyjeżdżał z co inną kobietą. Pewnego razu miała już serdecznie dość i zagroziła mu, że jeśli chce sprowadzać do jej domu jakąś kobietę to ma być to tylko i wyłącznie jego narzeczona. Innej opcji mu nie dała. Myślała, że może to w końcu jakoś zadziała i znajdzie sobie żonę, ale chyba mężczyzna nie wziął sobie tego do serca, bo już od roku odwiedza ją sam.
— Nie przejmuj się — przetarł oczy ze zmęczenia. — Ty też nie wyszłaś jeszcze za mąż.
— Ale on jest starszy! — Broniła się.
— Wież mi, miłość może przyjść do ciebie nawet na łożu śmierci.
— Lucjuszu, a co jeśli już przyszła dawno, ale ma mnie gdzieś? — Załamała się podchodząc do jego biurka i siadając na blacie.
— Jeśli chodzi o Severusa... — nie dokończył bo kobieta zasłoniła mu usta dłonią.
— Cicho! — Warknęła zdejmując z jego ust rękę. — Nawet mi o nim nie wspominaj.
— Och, ale o co chodzi, moja droga? — Zaśmiał się, przy tym lekko przeciągając. — Bądź spokojna, nie powiem mu, ale nie pochwalam tego, że jeszcze mu nic nie powiedziałaś. Ile to już minęło czasu?
— To nie jest takie proste — westchnęła podchodząc do okna z widokiem na mugolską ulicę. — Ty z Narcyzą mieliście łatwo bo od początku mieliście zaaranżowane małżeństwo — powiedziała wpatrując się w idących pośpiesznie ludzi.
— Rosalindo, to nic nie zmienia. Wiesz, że prędzej czy później będziesz mu musiała powiedzieć. Jeśli mu nie zdążysz powiedzieć To- Sama- Wiesz- Kto się odrodzi, a Severus jako jego prawa ręką, co z wielką przykrością mówię, będzie musiał umrzeć. Sama wiesz jak to było ostatnio kiedy to omal nie kopnął w kalendarz po jednym z ostatnich spotkań przed śmiercią Czarnego Pana. Poza tym nawet jeśli cię nie zaakceptuje, to powinno ci ulżyć.
— Sama nie wiem co o tym mam myśleć, ale dziękuję, Lucjuszu — przywołała o siebie czarny płaszcz i założyła. — Jeśli zdecyduję się was odwiedzić, to napiszę — rzekła zakładając na ramię torebkę oraz plik papierów. — Do zobaczenia — rzuciła w stronę mężczyzny, który skinął tylko głową, podpisując kolejne dokumenty.
Szła szybkim krokiem przez korytarze Ministerstwa, a czerwony dywan pod jej nogami niwelował hałas jej szpilek.
Musiała jeszcze zanieść dokumenty jednej osobie. Nie należało to jednak do najmilszych rzeczy. Bowiem kobieta musiała zanieść je Dolores Umbridge. Różowej kociarze, której nikt nie lubił, ale większość starała się tego nie okazywać, by nie mieć w niej wroga. Kobieta ją nienawidziła, lecz również nie pokazywała tego po sobie. Nawet Umbridge nie miała pojęcia, że ona udaje te wszystkie słodkie uśmieszki i uprzejmości.
— Przyniosłam te dokumenty, które mieliśmy ci z Lucjuszem przekazać do podpisu — weszła pewnie do różowego gabineciku pełnego obrazków z ruchomymi kotami. Z każdych pomieszczeń w Ministerstwie, tego nie lubiła najbardziej. Było tutaj za słodko, a głos właścicielki gabinetu był tak irytujący słodki, że Rosalinda miała ochotę zwymiotować.
— Dziękuję, Rosalindko — powiedziała przesłodzonym głosikiem popijając herbatkę. Jej niebieskie oczy uważnie obserwowały ją, gdy kładła dokumenty na biurku.
— Proszę bardzo, Dolores — wysiliła się na uśmiech po czym nie potrafiąc dłużej wytrzymać w tym pomieszczeniu, wyszła, rzucając ciche pożegnanie. Jeśli miała być szczera, to nie chciała jej widzieć znowu na oczy, które cierpiały na każde spotkanie z nią.
CZYTASZ
Husband Right Now • S. Snape ✔
Fanfic(Zakończone) Rosalinda Wayne miała tylko miesiąc na znalezienie sobie męża na całe życie, albo przynajmniej rok by sprawić pozory posłusznej córki, a potem się rozwieść. A wiecie kogo wybrała? Pewnego czarnowłosego mężczyznę z tytułem Mistrza Eliks...