Miasto nocą od zawsze wyglądało pięknie. Latarnie oświetlające ulice bladą łuną, migoczące okna domów i działające do późnych godzin nocnych przydrożne knajpy. Często dało się słyszeć ożywione rozmowy, a zapach gotowanego jedzenia unoszący się w powietrzu zachęcał do zatrzymania się i zamówienia chociażby rozgrzewającej herbaty. Wszystko to dodatkowo oświetlone neonowymi szyldami tworzyło swego rodzaju całość - klimat, który tak kochała Eliza.
Mimo, że taki obraz od zawsze był bliski jej sercu, nie mogła się nim zbyt długo cieszyć. Widziała go przez mniej więcej dziesięć minut drogi, zanim nie ustępował miejsca przykrej, otaczającej ją od dobrych kilkunastu lat rzeczywistości. Rozświetlone błyskami lamp restauracje powoli zmieniały się w śmierdzące stęchlizną puby, w których całodobowo przesiadywały bandy miejscowych gangów. Ulice nie mieniły się już wszystkimi kolorami tęczy, a najczęściej bladym i żółtym światłem wysłużonych świetlówek. Obdrapane kamienice i zmęczone życiem metalowe ławki, tworzyły jej szarą rzeczywistość. Nie zamierzała na nią narzekać, ani nie starała się zwracać na siebie uwagi. Doskonale wiedziała po co tu przyszła. Jedynym celem do osiągnięcia tej nocy, było zarobienie pieniędzy. Wymknęła się z domu, żeby móc to zrobić po cichu i bez konieczności informowania kogokolwiek o swoim planie. Miała na sobie czarną koszulkę, bluzę tego samego koloru i ciemne jeansy. Jej długie, ciemnobrązowe włosy układały się jak zwykle w gęste fale. Nie byłoby w nich nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że pojedyncze pasma były bordowe. Teraz związane zostały w kucyk, żeby nie pałętały się nigdzie podczas pracy. Zresztą, nie tylko we włosach pojawiał się taki kolor. Tęczówki jej oczu również zostały zabarwione na bordowy odcień. Od małego mówiono jej, że taki spadek odziedziczyła po babci. Ona też miała za młodu podobne włosy i takie same oczy. Zapamiętała ją jako dobrą, życzliwą kobietę.
Eliza starała się skupić i nie myśleć o niepotrzebnych rzeczach. To nie był czas rozwodzenia się nad wspomnieniami. W tej chwili musiała się skupić i zarobić na opłaty domowe. Równało się to mniej więcej wykonaniu kolejnego zlecenia od Larsa. Był on postawnym, wysokim, czarnowłosym, zdemoralizowanym do granic możliwości mężczyzną. Zarządzał jedną z grup przestępczych, którą w przebłysku swoich światłych pomysłów nazwał ''Koty z Kanashimi''. Wiecznie nosił tę samą czarną, skórzaną kurtkę. Eliza od zawsze twierdziła, że był obleśny i śmierdziało od niego alkoholem na kilometr. Nigdy nie zyskał sobie jej sympatii, ale zawdzięczała mu życie i możliwość zarobienia jakichkolwiek środków płatniczych. Jeśli przemyty i drobne kradzieże miały pomóc ojcu spłacać rachunki i długi, była gotowa brać w nich udział do końca życia. Pamiętała nawet, gdy jako mała dziewczynka próbowała wyżebrać pieniądze na ulicy. Działo się to niedługo po tym, jak zakład pracy ojca zbankrutował i zostali bez środków do życia. Postanowiła wtedy, że za wszelką cenę pomoże tacie w utrzymaniu domu. Lars tamtego dnia jedynie ją wyśmiał i stwierdził, że mieszkający tu ludzie nie mają pieniędzy na własny chleb, a co dopiero na cudzy. ''Jak chcesz żyć to pracuj i nie marnuj mojego czasu.'' Dla dziesięciolatki taka informacja początkowo była zimnym kubłem wody wylanym na głowę. Mimo wszystko, w ostateczności Lars okazał się być zakałą społeczeństwa o miękkim sercu, bo chyba na tyle ruszył go widok zdruzgotanej dziewczynki, że aż zaproponował jej pracę. Co prawda definicje ''pracy'' Elizy i Larsa nieco się rozbiegały, ale dużego wyboru też jakoś nie było. W końcu tonący brzytwy się chwyta i tamtego dnia chwyciła ją również ona. Zaczęła kraść na jego prośbę. I tak siedziała w tym do dziś, powoli doskonaląc się w sztuce przetrwania w takim środowisku. Po jakimś czasie poruszała się niemal bezszelestnie, pokonując kolejne zaułki i ewentualnych wrogów. Akurat to przychodziło jej najłatwiej. Mogła dosięgnąć ich już z odległości kilkudziesięciu metrów. Wystarczyło widzieć cel i się skupić. Resztę roboty załatwiała indywidualność dziewczyny. W ciągu kilku sekund nie stał już przed nią groźny bandyta, a jedynie pacynka w jej rękach. Możliwość władania umysłem innych czyniła z niej niewątpliwie cennego sojusznika wielu grup z dzielnic biedy, które powszechnie nazywane były przez wszystkich Kanashimi. Taki typ dziwactwa dawał spore możliwości w zakresie rabunków i drobnych przekrętów. Mogłaby je co prawda wykorzystać do zdecydowanie podlejszych procederów, ale nie chciała. Tak samo jak ognia unikała niepotrzebnych śmierci i bezsensownego cierpienia. Nie była złą osobą, ale nie miała wpływu na sytuację finansową w jaką wpadła jej rodzina lata temu. Swoją pracę nazywała złem koniecznym i nawet teraz, gdy miała już skończone dziewiętnaście lat skrzętnie ukrywała fakt brania w niej udziału przed rodzicielskim wzrokiem. Obiecała sobie, że kiedyś się stąd wyrwie. Musi tylko najpierw wywiązać się ze swoich obowiązków córki i wspólniczki Larsa. Kochała to, że chociaż ojciec nie widział w niej zagrożenia. Dla niego wciąż była słodką, małą Lizzy. Dzieciaki w szkole do której chodziła, od dawna wiedziały o jej indywidualności. Równało się to mniej więcej tajemniczemu opuszczaniu stołówki akurat wtedy, kiedy wchodziła z obiadem. Teraz nie było to już jej problemem. Z konieczności zarabiania pieniędzy i wejścia we względnie dorosłe życie wcześniej niż normalnie, musiała porzucić instytucję zwaną szkołą. Bądź co bądź, pełną małych hipokrytów dyskryminujących każde dziecko ze słabszą lub mniej efektowną indywidualnością.
CZYTASZ
Postscriptum [Hawks x Oc]
FanfictionNic nie łączy ludzi tak mocno, jak wspólny cel. Nie ważne jak bardzo się od siebie różnią, jak inne mają poglądy, przekonania lub sposób bycia. Jeśli przyświeca im ta sama idea, są w stanie poruszyć góry i niebo dążąc do jej osiągnięcia. Czasem zn...