Rozdział 21

1.5K 139 345
                                    


-To ty? – Pisnęła zaskoczona faktem, że jednak nie stanie się mokrą plamą ulokowaną na betonie.

Złote oczy nadal niezmiennie wlepione były prosto w jej twarz. Ich właściciel póki co najwyraźniej nie zamierzał sobie zaprzątać głowy odpowiedzią, bo ewidentnie spieszyło mu się wzlecieć jak najwyżej ponad wszystkie otaczające ich budynki.

Dopiero gdy znaleźli się na dachu wieżowca położonego w odległości kilkudziesięciu metrów od miejsca z którego została zabrana, skrzydlaty towarzysz delikatnie odstawił ją na swoje miejsce i sam wylądował naprzeciwko.

Na kilka długich sekund zapanowała nieprzerwana niczym cisza. Był środek gwieździstej nocy. Bok twarzy Elizy oświetlały światła uliczne, które na tej wysokości i tak niewiele mogły już zdziałać. Na całe szczęście na dachu znajdowało się kilka malutkich, roztaczających wokół siebie żółtą poświatę diod, rzucających na obie postaci nieco bladej łuny.

-Chyba mnie jeszcze nie zapomniałaś. – Blondyn zlustrował ją wzrokiem i uniósł kącik ust, póki co starając się nie zdradzać żadnych innych emocji. - Strasznie zmarniałaś.

-To jest to, co chcesz mi powiedzieć po tym wszystkim? – Uniosła brew w wyrazie rozbawienia, przy okazji starając się nie upaść.

-Znalazło by się jeszcze kilka rzeczy, ale przede wszystkim miło widzieć, że w ogóle żyjesz. – Zaśmiał się pod nosem i rozprostował skrzydła.

Eliza nie za bardzo wiedziała co powiedzieć. Była zaskoczona i trochę zdezorientowana. Trochę bardzo, można by rzec. W końcu uznała jednak, że nie chce jej się zbyt wiele o tym wszystkim myśleć, więc zwyczajnie nie starając się już ani trochę - odetchnęła z ulgą i usiadła na zimnym podłożu. Skoro on tu był, to zamiast zastanawiać się jak i czemu, da sobie chwilę na najzwyczajniejszą radość.

-Ja powinnam Ci to mówić. Naprawdę przez chwilę myślałam, że Toga Cię wykończyła. – Westchnęła z ulgą. - I nie, to nie byłam ja. – Spojrzała na niego, jakby w ogóle kiedykolwiek w to wątpił, po czym rozmasowała czoło. – Poza tym, też wyglądałbyś słabo gdybyś jechał na tych samych papkach co ja przez ostatnie kilka tygodni. Więc się nie czepiaj.

-Mówisz jakby nic się nie stało. – Uśmiechnął się blondyn i usiadł obok niej. – Jakby cała ta akcja z dźgnięciem mnie i twoja ucieczka do Przymierza się nie wydarzyły. – W tonie jego głosu dało się wyczuć małe zawahanie. – Martwiłem się o Ciebie.

-A myślisz, że ja tu się bawiłam i cieszyłam? – Przyłożyła rękę do skroni. Czuła, że zaczyna doskwierać jej ból głowy. – Zostałam z nimi ze względu na Ciebie i dla Ciebie. Do tego nie wiem czy będę mogła wrócić.

-Co? – Hawks prawie się zakrztusił.

-Wiesz przecież co się dzieje w mediach. – Wywróciła oczami. – Krótko mówiąc, poparcia społecznego to się raczej nie mogę spodziewać. Nikt mnie nie pocałuje w czółko na dzień dobry.

-Przejmujesz się tym? – Lekko zaskoczony uniósł brew. – Poza tym, ja mogę. – Wyszczerzył się wprost do niej, po czym nieznacznie nachylił nad głową dziewczyny delikatnie całując ją w czoło. – Masz gorączkę?

-Nie wiem. – Przyznała zgodnie z prawdą. – Głowa trochę mnie boli, ale teraz to nie ma większego znaczenia. – Zbagatelizowała ten fakt.

-Zamierzasz na koniec się rozchorować? – Tym razem przyłożył jej do czoła całą dłoń.

-Wątpię, że rzeczywiście coś złapie. – Przypomniało jej się ile to razy jako dzieciak pracujący u Larsa łapała różne choróbska z którymi jej organizm musiał radzić sobie praktycznie sam, bo jedynym lekiem na jaki jej ojca było w tamtym czasie na dłuższą metę stać, był paracetamol. – Zdążyłam się uodpornić. – Machnęła ręką.

Postscriptum [Hawks x Oc] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz