5. Pełnia księżyca nad Bostonem

384 48 29
                                    

— Dalej nie rozumiem, dlaczego ten facet pomyślał, że jestem z tobą. Po pierwsze weszłam pierwsza, po drugie legalnie za pieniądze kupiłam sobie pieprzoną Coca Cole, a po trzecie to ty wyniosłeś mu pół sklepu. — kiedy emocje opadły i zaczęłam racjonalnie myśleć, musiałam z nim porozmawiać. Oczywiście wciąż mając na uwadze ochotę uduszenia go. Usiedliśmy na murku z widokiem na park, którego właściwie szukałam.

— Siedziałaś tuż obok mojego motocykla, tak jakbyś na mnie czekała. — wzruszył ramionami.

— Bez przesady. Cały czas mnie obserwował. Widział, że nie kradnę.

— To tak nie działa. To jest też mój błąd, bo mogłem po prostu wrzucić gaz i ruszyć w siną dal, ale czułem, że ten typ nie da za wygraną. Mogłabyś mieć spore kłopoty.

— A teraz ich nie mam? — zapytałam go sarkastycznie, a on się zaśmiał, uderzając się dłonią w czoło.

— Poszukuje cię policja owszem, ale to pikuś. — oby dwoje się zaśmialiśmy, a on zaczął grzebać w kieszeni spodni, wyjmując z nich paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyjął papierosa bezpośrednio ustami z pudełka i wsunął je z powrotem do kieszeni. Odpalił go i mocno się zaciągnął. — Uwielbiam taką ciszę i spokój. Zero ludzi, tylko świeże powietrze.

— Było świeższe, dopóki nie odpaliłeś tego dziadostwa. — pomachałam przed twarzą dłonią, by wygonić od siebie kłębek dymu tytoniowego, który wystarczająco już drażnił mnie w nos.

— Przepraszam najmocniej moja pani. — zaciągnął się jeszcze parę razy i rzucił papierosa przed siebie. — Jesteś zupełnie jak mój brat.

— A właśnie apropo twojego brata. Może nie powinnam o to pytać, ale dlaczego on jest w Sierocińcu, a ty tutaj?

— W sumie nie mam nic do ukrycia. — odetchnął głęboko i usiadł twarzą do mnie. — Ojciec nas porzucił. Wiesz, przerosła go rola '' tatusia '', więc pozbył się problemów. Zanim zapytasz, nasza mama nie żyje, była bardzo chora. Nathan ma trzynaście lat i jak pomyślę ile już tam wycierpiał to mnie coś bierze. W tym miejscu nie da się żyć.

— Taaa... — powiedziałam cicho, odwracając od niego głowę. Sierociniec... Teraz brzmiał jak fikcja, coś niedostępnego, coś, do czego już nigdy nie będzie można wrócić. Wiedziałam, że tak będzie i być może podświadomie właśnie tego chciałam. Byłam wściekła na Sama, ale właściwie to powinnam mu podziękować. — Skoro mamy taki kącik szczerości to muszę Ci coś powiedzieć. Od trzeciego roku życia mieszkałam w Sierocińcu. Moi rodzice mieli wypadek samochodowy, w którym ja też brałam udział. Moja mama osłoniła mnie własnym ciałem i....

Sam wyprostował się i ponownie wyjął z kieszeni papierosa. Tym razem nie zamierzałam mu w tym przeszkodzić. Na samo wspomnienie moich rodziców, w oczach czułam łzy. To było tak dawno temu. Odeszli piętnaście lat temu, zostawiając mnie na pastwę losu.

— Godzinę temu miałam spotkać się z pewną dziewczyną pod bramą Sierocińca. Miała pomóc mi się dostać ponownie do środka. Pewnie jest zdziwiona, że się nie pojawiłam. Moje koleżanki jak wrócą z kolonii, dopiero padną z szoku.

— Mnie wyrzucili. Wiesz za drobne rozboje, napady i takie tam błahostki, ale Nathan dalej tam siedzi i też nie ma lekko. Nie chcę, by szedł w moje ślady, ale z drugiej strony chce go mieć przy sobie. — oby dwoje mieliśmy niewesołe nastroje, zupełnie zapomnieliśmy o sklepie, napadzie i policji. Rozmawialiśmy o swoich marnych żywotach, które zapewnili nam rodzice. Co najważniejsze czułam się przy Samie, jakbym znała go od zawsze. Wiedziałam, że mogę mu zaufać, tym bardziej, kiedy jego życiorys delikatnie pokrywał się z moim.

— Masz niesamowite szczęście, że masz Nathana. Ile ja bym dała, żeby mieć przy sobie kogokolwiek bliskiego.

— Taa tylko wiesz, że mam zakaz pojawiania się w ośrodku? Spotkam się z Nathanem jakby to powiedzieć... nielegalnie. — ściszył głos, by dodać do wypowiedzi coś w rodzaju '' dramaturgii ''.

— Nielegalnie mówisz... Hmmm chyba powinnam to zgłosić.

— Bądź łaskawa o pani. Biedny Samuel nie chce iść do paki. — roześmialiśmy się, a cała smutna aura odeszła na bok, ale nie długo. Z każdą kolejną minutą cała złość, która we mnie siedziała magicznie wyparowała. Aktualnie byłam bezdomna, ale cieszyłam się z tego faktu, bo nie byłam w tym sama.

— Wiesz Sam... właściwie to chciałam ci podziękować. Oczywiście nie podoba mi się to, że okradłeś ten sklep i że poszukuje nas policja, ale z drugiej strony jestem ci wdzięczna, bo podświadomie tego chciałam.

— Chciałaś zostać złodziejką? — uśmiechnął się złośliwie, a ja szturchnęłam go łokciem w żebra.

— Wypraszam sobie. — udałam obrażoną, a on się zaśmiał. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam przed siebie na pogrążone w mroku miasto. — I co teraz zrobimy?

— Cóż... Mam małe mieszkanie w pewnej ciemnej uliczce. Mam pracę, więc wszystko będzie jak zawsze.

— Dla ciebie... bo dla mnie to wszystko jest nowe, szalone i nie do ogarnięcia. — położył dłoń na moim ramieniu.

— Będzie dobrze. Jak wyciągnę Nathana z ośrodka, wyjedziemy stąd. Zmienimy nazwiska, będziemy żyć na nowo. Wszystko się ułoży.

— Wiesz czego w tobie nie lubię? Tego, że jesteś zbyt przekonujący. Czuję, że wpakujesz mnie w jeszcze większe kłopoty.

— Czas pokaże. — uśmiechał się jeszcze, a ja poczułam się spokojnie. Byłam już wolna. Mogłam w końcu być w pełni sobą, bez niczyjego nadzoru. Teraz zaczynało się nowe życie.

before you go • sam drake [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz