— Przysięgnij mi, że wrócisz. Po prostu weźcie ten pierdolony krzyż i wróćcie z nim do domu. — staliśmy przed samochodem Rafe'a, a ja mocno ściskałam dłonie Sama. Starałam się nie płakać, bo przez ostatnie dwa lata wszystko szczególnie zaplanowaliśmy. Według Rafe'a wszystko miało pójść gładko. Ja mimo wszystko się bałam. Victor od początku nie pochwalał tego pomysłu, ale w przeciwieństwie do mnie nie nalegał aż tak na zachowanie bezpieczeństwa.
— Obiecuje, że będzie dobrze. — on również zacisnął palce na moich dłoniach i patrzył mi głęboko w oczy. Pozwoliłam mu na złożenie delikatnego pocałunku i w dalszym ciągu nie puściłam jego dłoni.
— Nie będę ci znowu mówić co masz robić, ale... uważaj na siebie dobrze? — pocałował mnie jeszcze raz, a ja miałam ochotę płakać. Czułam się tak cholernie źle.
— Nawet się nie odwrócisz, jak będę z powrotem. — próbowałam w to wierzyć, ale serce mówiło mi, że nie ma szans, żeby tak było. Przez ostatnie dni nie robiłam niczego innego oprócz czytania artykułów związanych z panamskim więzieniem. Czytałam o niezwykłej brutalności strażników, przerażającej przeszłości skazanych i całokształtu tego miejsca. Nie bez powodu było nazwane piekłem na ziemi, a mój chłopak dobrowolnie postanowił tam pojechać.
— Musimy jechać. — syknął Rafe, a ja pokazałam mu środkowy palec. Pojadą, kiedy ja na to pozwolę.
— Samuel, Nate... unikajcie kłopotów. — Sully pojawił się obok i objął Nathana, a Samowi podał dłoń.
— Jak wrócisz, to będzie twoja kolej w sprzątaniu domu. Nie mam zamiaru brać za ciebie dodatkowego tygodnia. — uśmiechnął się i lekko się schylił, by przytulić mnie z całych sił.
— Kocham cię. — powiedział to z zupełnie inną tonacją w głosie. Poczułam, że szło to prosto z serca, więc przytuliłam go jeszcze raz, próbując się nie rozpłakać. — Kocham cię najmocniej na świecie, Hazel.
— Wróć do mnie. — poprosiłam ostatni raz, na co kiwnął głową i wsiadł do samochodu. Rafe w końcu przestał sapać i usiadł za kierownicą. Stałam w tym samym miejscu tak długo, aż samochód zniknął mi z oczu.
Przegryzłam nerwowo wargę, a Victor pogładził mnie po ramieniu. Mimo wszystko wcale nie czułam się lepiej. Sully kazał mi wrócić do mieszkania i usiedliśmy w milczeniu przy stole. Odliczałam każdą sekundę, a czas jakby stanął w miejscu. Byłam przekonana, że nie zasnę tej nocy. Tym bardziej że miałam spędzić ją sama, bez niego obok. Tydzień, siedem dni, sto sześćdziesiąt osiem godzin i dziesięć tysięcy osiemdziesiąt minut.... ale ja czekałam i czekałabym nawet całą wieczność.༻♡༺
Minęło dokładnie sześć i pół dnia, kiedy Sully dostał telefon od Nathana, że za niedługo będą lądować w Stanach. Nigdy tak szybko się nie ubrałam i nie wybiegłam z domu. Pojechałam z Victorem na lotnisko i rozpierała mnie niecierpliwość. Chciałam już wpaść Samowi w ramiona, ucałować go i walnąć w łeb. Gdy tylko Victor zatrzymał się przed lotniskiem, wysiadłam z samochodu i pobiegam do środka. Sprawdziłam, z którego miejsca będą wychodzić i ruszyłam do poczekalni, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Sully pojawił się równie szybko obok mnie, a ja uśmiechnęłam się do niego. To był najgorszy tydzień w moim życiu, nie mogłam spać po nocach, bo wciąż myślałam, czy wszystko jest w porządku i czy udało im się zdobyć ten cholerny krzyż. Teraz nie mogłam wytrzymać napięcia i kiedy kobieta w głośnikach ogłosiła, że samolot z Panamy wylądował, zaczęłam skakać z radości.
Chwilę zajęło mi zrozumienie momentu, w którym zobaczyłam dwie idące w moją stronę sylwetki Rafe'a Adlera i Nathana. Sully wycofał się do tyłu i opadł na siedzenie. Nate zresztą jak Rafe miał na twarzy mnóstwo zadrapań, a w ręce trzymał wydrążony krzyż Dyzmy.
— To by było na tyle wielkiego skarbu. — Rafe rzucił krzyż Nathanowi i poszedł usiąść w poczekalni. Zauważyłam w oczach Nathana łzy i to jak zaciskał wargi. Spełniły się moje najgorsze obawy. Zaczęłam się trząść. W uszach słyszałam jedynie szum, a oczy całkowicie miałam pokryte łzami. Nerwowo kręciłam głową i upadłam na kolana. Schowałam twarz w dłonie i zaczęłam krzyczeć na całe lotnisko. Łzy spływały mi z twarzy niczym z pękniętej szklanki. Czułam na sobie wzrok całego lotniska, ale miałam to głęboko w dupie. Wbiłam sobie paznokcie między włosy i miałam ochotę wyrwać je wszystkie. Chwilę później obok mnie pojawił się Nathan i próbował chwycić moją twarz w ręce. Odgarnął poklejone do mojej twarzy włosy i trzymał dłonie na moich policzkach.
— Hazel.... ja.... nie mogę sobie wybaczyć. On wyślizgnął mi się z rąk.... — kręciłam głową, nie potrafiąc się podnieść. Wciąż głośno płakałam, a Nate przytulił się do mnie najmocniej jak potrafił. Przez długi czas trwaliśmy w uścisku, ale to w niczym nie pomagało. Było tylko gorzej. Czułam jakby wyrwano mi serce z piersi, moje życie nie miało już żadnego sensu. Poczułam na swoich barkach potężne dłonie Sullivana i uniosłam głowę patrząc na zobojętnienie na twarzy Rafe'a. Nagle poczułam siłę, wstałam i podeszłam do niego, zaciskając pięść i uderzając tak mocno jak nigdy.
— To twoja wina ty pierdolony dupku! — złapał się za nos, z którego zaczęła cieknąć krew. Popchnęłam go jeszcze parę razy i dopiero Victor stanął między nami i kazał mi się uspokoić. — Miałeś dopilnować, by wszystko było dobrze! Ty skurw....
— Zostaw go. — powiedział Sully, a ja machnęłam ręka i skierowałam się do wyjścia. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. To był pieprzony żart, który niestety ani trochę mnie nie śmieszył. Sam zginął, a ja nawet nie mogłam zobaczyć jego ciała. Straciłam miłość swojego życia, a wszystko to przez Henry'ego Avery'ego i jego pieprzony krzyż.
Chciałam znikać.... bo nic już nie miało znaczenia...╭⋟──────────────────╮
♡ THE END ♡
02.2020 — 08.2020╰──────────────────⋞╯
CZYTASZ
before you go • sam drake [1]
RomanceŻycie w Sierocińcu pod okiem sióstr zakonnych nie jest usłane różami. Hazel marzy, by się stamtąd wydostać. W końcu nadarza się okazja, a Hazel miota się z myślami. Zaczyna robić rzeczy, o których nawet nie śniła, a chłopak którego przypadkiem pozna...