XVII |Koniec

215 23 14
                                    

To był ten dzień, spojrzałam po żołnierzach, wszyscy ubrani w czarne mundury wojenne z przypiętymi złotymi feniksami na bokach, ja byłam ubrana niby normalnie, jednak pod moim mundurem była kamizelka kuloodporna, miałam również dużo ukrytych kieszonek w których ukryłam broń palną oraz na wszelki wypadek kilka ostrzy, uśmiechnęłam się do siebie, ponieważ przewidziałam większość ruchów Red Army i nie mam szans na przegraną. Poprawiłam rękawy i wyprostowałam się patrząc na moich podwładnych.

– Jak już mówiłam, Red Army ma bardzo liczną armię i bardzo dobrą broń, ich wojsko jest zaledwie mniejsza o tysiąc żołnierzy od naszej, jednak nie dajcie się zwieść liczbie, jest ona często zgubna, nie zapnijcie czego nauczyliście się na treningach, nie dajcie się ponieść, bo zginiecie – powiedziałam z pełną powagą, następnie przeszłam wzrokiem na drugą grupę, która była mniejsza – A wy, snajperzy, przypilnujecie, by nie spadła waszym kolegom głowa z karku, jak również i mi – uśmiechnęłam się do nich ciepło, snajperzy byli najlepsi, u mnie sami ustawiali swoje pozycje biorąc pod uwagę wiatr, pogodę, położenie innych, nigdy nie zawodzili, moi żołnierze również, jednak wolałam być na wszelki wypadek przygotowana.

Narrator

Pogoda zaczęła się poprawiać, słońce świeciło, pogoda była niepozorna do tego co miało za chwilę nadejść, rzeź armii, jak zwali to nie wtajemniczeni.

Zbliżała się godzina jedynasta, prawie wszystkie armie zajęły swoje pozycje, porostawiali namioty, mieli na miejscu lekarzy.

Jednak Red Army wydawało się spóźniać, nic bardziej mylnego. Red Lider siedział przy namiocie, przy nim były jego wojska, omawiali ostatnie szczegóły. Nadzwyczajniej na świecie byli na najmniej wysuniętym terenie, ale terenie.

Pewnie teraz się zastanawiacie, dlaczego ze sobą walczą? Dla władzy, zdobycia terenu, niczym zwierzęta, jednak niektórzy walczyli by poprostu przetrwać. Takie coś odbywa się co 10 lat, w poprzedniej Black Army poległo z powodu śmierci Liderów, bowiem kilka dni przed tym zostali zamordowani, dlatego samotnie armia nie dała rady.

Godzina 12, zaczęło się, wszyscy żołnierze zeszli w dół maławego wąwozu, który jednak nie był za głęboki, można to było porównać równie dobrze do wgłębienia. Cały obszar był nadzwyczajniej lasem, więc miało to swoje plusy i minusy, niestety każda armia miała mieć mundury w kolorze swojej armii, więc najlepiej miała Green, a najgorzej Red Army. To samo tyczyło się Liderów.

Przez liście można było zobaczyć już kilku pierwszych poległych, którzy spotkali znienacka wrogów przez co nie mieli szans, bądź zostali zaatakowani od tyłu. Można było słyszeć echo strzałów, krzyków mieszało się to z śpiewającymi ptakami, szelestem liści. Oczywiście liderzy w tym czasie nie próżnowali, oni byli albo sami, albo ze swoimi doradcami. Jak można było się dowiedzieć Purple lider padł, Green go zabił. Na drugi ogień poszło Yellow army, zostało ono zabite przez White.

Pomimo tylu morderstw była naprawdę piękna pogoda, jakby nic się nie działo, słońce oświetlało zakrwawione ciała, cień drzew chował napastników, a koniki polne uciekały powoli z części trawy na której powoli nadeptywały czarne kobiece buty. Bardzo dobrze rozoznawalny wszystkim czarny mundur skradał się teraz, a do kogo? Do usadowionego na północy różowawego namiotu.

Kroki kobiety były ostrożne jej [kolor]włosa spokojnie powiewały na wietrze, bezszelestnie szła, przez co blondwłosa, która właśnie decydowała się jakiego to niby różu użyć nawet nic nie usłyszała. Po chwili wszystko jakby nabrało tempa. Dziewczyna podbiegła do Pink liderki od tyłu i sprawnie podcięła jej gardło, krew wytrysnęła na drzewa i różowy namiot, blondynka upadła bezwładnie na ziemię. Na ustach oprawczyni pojawił się zwycięski uśmiech, jednak nie potrwał on długo, bowiem znikł tak szybko jak spluwa została przyciśnięta do jej potylicy.

Kocham cię ponad życie [Tord x reader] {Zakończone} Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz